
Konstrukcja serialu przypomina niektóre filmiki na YouTube o popkulturze. Tyle tylko, że youtuberzy nie mają góry gotówki i znajomości, co ekipa Netflixa. Każdy odcinek jest utrzymany w lekkim i dowcipnym tonie, jest dynamiczny jak teledysk i kipi od ciekawych rozmów i anegdot, o których pewnie większość nie miało bladego pojęcia. I może nie są nam potrzebne do życia, ale na pewno inaczej będziemy patrzeć na cały show-biznes.
Po tych odcinkach naprawdę inaczej spojrzymy na ulubiony film. Kto by np. pomyślał, że "Kevin sam w domu" wcale nie został w całości nakręcony w dobrze nam znanym domu, ale w... szkole. Takich zaskoczeń przy seansie jest wiele. Podobnie jak i same przygotowania do produkcji, w tym rozważania nad obsadą. Wyobrażacie sobie Roberta De Niro w roli jednego z włamywaczy? No właśnie. A aktor był też brany pod uwagę.