Rządy Donalda Tuska w Radzie Europejskiej się skończyły, a polityk podsumowuje swoje dokonania w Brukseli. W nowym wywiadzie w "Gazecie Wyborczej" Polak nazywa retorykę PiS idiotyczną, boi się o los Polski po odejściu Angeli Merkel i mówi o słabości do Viktora Orbana.
Przedsmakiem lektury jest najnowszy wywiad Tuska w "Gazecie Wyborczej", w której nie zabrakło szczerych wyznań. Takich jak relacja z Viktorem Orbanem. Jak się okazuje, mimo eurosceptycznej polityki Węgier, polityk ma do niego "osobistą słabość, pomimo że (Węgier – red.) bardzo się zmieniał przez te lata" i jest mu teraz "trochę bliżej do Kaczyńskiego i politycznie, i emocjonalnie".
– Orbán, z którym spieramy się publicznie, był w 2014 r. jednym z pierwszych przywódców, który powiedział: „Słuchaj, musisz to brać, bo nikt z regionu nie ma takich szans i taka okazja się nigdy więcej nie zdarzy”. (...) Przez 25 lat przyjaźni zawsze, także w sytuacjach krytycznych dla nas obu, staraliśmy się być wobec siebie lojalni. Nie ugiął się przed Kaczyńskim nawet w sprawie mojej nominacji w 2017 r. (...) – mówił Tusk.
Jednak najcieplej Tusk wspomina "długie lata przyjaźni" z Angelą Merkel. Przyjaźni i osobistej, i politycznej. – (...) Była nadzwyczajnie skoncentrowana na współpracy z Europą Środkowo-Wschodnią, w szczególności z Polską – stwierdził. Stąd niepokój Tuska związany ze zbliżającym się końcem rządów Merkel. Jak bowiem zaznaczył, "bardzo wielu obserwatorów Unii prognozuje co najmniej lekkie przesunięcie środka ciężkości z Berlina w stronę Paryża".
– Paryż będzie z definicji mniej wrażliwy na nasze sprawy. Decyduje o tym geografia, ale i kwestie pokoleniowe. Czy Europa z tym lekko przesuniętym środkiem ciężkości będzie nadal tak wrażliwa na potrzebę poważnego traktowania nowej Unii? – zastanawiał się Tusk. Jednocześnie podkreślił jednak, że mimo różnic politycznych świetnie rozumiał się z Macronem. – Gdy skończyłem urzędowanie w Radzie Europejskiej, to właśnie od Macrona dostałem długaśnego SMS-a, takiego chwytającego za serce – wyznał.
"Ciężar łajdactwa"
Tusk wyjawił też, że Polska w Brukseli była tematem wielu rozmów i były to rozmowy, "jakie prowadzi się na konsylium lekarskim". – Niestety, polska władza dostarczała wystarczająco dużo powodów, żeby przejmować się właściwie każdego dnia – zauważył. Nie było to dla Tuska łatwe.
– Od pierwszego dnia do dziś miałem i mam ambiwalentny stosunek wobec tego, co robi się w Brukseli względem Polski. Niezależnie od idiotycznej retoryki PiS nikt z nas nie chciałby, żeby Europa zajmowała się Polską jako pacjentem. Ale z drugiej strony bierność instytucji europejskich mogłaby oznaczać – i byłaby tak odbierana przez część Polaków – przyzwolenie na to, co się działo – dodał Donald Tusk.
Polityk wyznał też, że postępowania Komisji Europejskiej wobec Polski były dla niego wyjątkowo ciężkie. – Im bardziej Komisja krytykowała, tym bardziej miała rację, ale tym bardziej ja byłem nieszczęśliwy, że to w ogóle się dzieje. I nikogo nie namawiałem, żeby sprawa Polski trafiła na forum Rady Europejskiej, bo nie widziałem w tym żadnych korzyści dla Polski – stwierdził, jednak podkreślił, że mimo wszystko wystawił wystawiłby Fransowi Timmermansowi bardzo pozytywną ocenę. – On był autentycznym entuzjastą Polski – dodał.
Tusk stwierdził również, że według niego za cztery lata PiS nie będzie już sprawował w Polsce rządów. – Tak jak byłem sceptyczny co do tegorocznych wyborów – nie mówiłem o tym, żeby nie demobilizować – tak samo jestem przekonany, że system zbudowany przez PiS zapadnie się nawet nie ze względu na skuteczność opozycji, ale pod ciężarem łajdactwa, jakie nam fundują – stwierdził.