"Historia małżeńska" to jeden z tych cudownych, niepozornych, teatralnych filmów, które zapewniają rollercoaster emocji. I nawet jeśli na co dzień lubujesz się w kinie sensacyjnym, to będziesz siedzieć przed ekranem jak na szpilkach. Niekwestionowaną zasługą tego stanu rzeczy jest aktorski duet, który prawie zmiótł mnie z kanapy.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Netflix, po tym jak udał mu się mu oscarowy eksperyment pod nazwą "Roma" (film zgarnął 3 statuetki), w tym roku nie zwalnia tempa. Widzowie dostali już m.in. świetnie przyjętego "Króla" i "Irlandczyka" (a czeka nas jeszcze "Dwóch papieży"). "Historia małżeńska" to film w zupełnie innym klimacie, ale jak na mój gust... najlepszy z dotychczasowego grona.
Historia (rozpadu) małżeństwa
Kiedy w na samym początku filmu małżonkowie, głosem narratora, wyliczają swoje wzajemne zalety, od razu sobie myślimy: oho, coś się zaraz spartoli. I faktycznie tak się dzieje. Tytuł jest mylny, to historia rozpadu małżeństwa. Problem w tym, że długo nie wiemy i nie rozumiemy, dlaczego ta niby idealna para chce wziąć rozwód.
Nicole (Scarlett Johansson) jest byłą gwiazdą kina dla nastolatków, która ma szansę rozwinąć karierę za sprawą roli w nowym serialu. Charlie (Adam Driver) to utalentowany reżyser, który rozkręca własny teatr. Ich ambicje po drodze mijają się, ale to tylko wierzchołek góry lodowej wewnętrznych animozji. Normalnie rozstaliby się, są młodzi i ambitni, ale na drodze staje im... dziecko.
Niektórzy sądzą, że scenariusz tego filmu jest sprawą umowną. To nie do końca prawda. Jego autor, który jest równocześnie reżyserem, Noah Baumbach ("Walka żywiołów", "Fantastyczny Pan Lis", "Frances Ha", "Opowieści o rodzinie Meyerowitz (utwory wybrane)") po prostu wyłamuje się schematom klasycznego dramatu o nieszczęśliwej miłości.
Nie ma w nim banałów, jest nieprzewidywalny, czasem się urywa i skacze czasowo, skupia się na pozornie nieistotnych scenkach, a do tego ma świetnie napisane dialogi.
Coś się popsuło
Jednym z głównych motywów jest proces rozwodowy, który pokazuje absurdy systemu sądownictwa i generalnie - współczesnych małżeństw. Właśnie ten aspekt filmu najbardziej prowokuje do myślenia. Zastanawiamy się nad tym jaką ewolucję przeszła sama instytucja małżeństwa. Przed laty ludzie "nie opuszczali się aż do śmierci", teraz potrafią rozstać się po niespełna roku. Czy było lepiej, kiedy para była skazana na siebie? A może teraz, gdy się nawet nie staramy, bo rozwód można wziąć z łatwością?
Najgorzej mają niekochający się już rodzice. Walka o dziecko przypomina licytację na Allegro - kto wyłoży więcej na prawnika, ten wygrywa prawa do opieki. Do tego dochodzi szukanie na siebie haków i porozumiewanie się za pośrednictwem swoich adwokatów. Perspektywa pełna bólu i frustracji, którą trudno uniknąć jeśli nie chcemy być ze sobą, ale zależy nam na dobru i wychowaniu dziecka.
Baumbach wie coś o tym, bo przetrwał dwa rozwody: swój i rodziców (oboje byli również artystami). Pewnie dlatego rozterki bohaterów są tak realistyczne i bliskie wszystkim tym, którzy ulokowali uczucia nie w tej osobie. Kamera nie staje po żadnej ze stron i jako widzowie również kibicujemy obojgu partnerów, którzy w gruncie rzeczy są dobrymi ludźmi z jeszcze tlącym się uczuciem, ale z bólem serca przeczuwamy, że to się raczej nie uda. A może jednak?
Film dwojga aktorów
"Historia małżeńska" nie jest jednak traumatycznym przeżyciem. Co prawda doświadczamy rozdzierających serce scen, ale nie brakuje w nim inteligentnego humoru, który rozładowuje napięcie i pozwala polubić i zrozumieć bohaterów. Przywodzi to na myśl stylistykę filmów Woody'ego Allena. Opowiadanie historii jest dodatkowo wzmacniane przez mocne zbliżenia kamery lub naprawdę długie ujęcia przypominające spektakl teatralny. Nastroje bohaterów są dodatkowo odwzorowywane w scenografii. W tym filmie wszystko gra. A zwłaszcza para głównych bohaterów.
W ostatnich latach talent aktorski Scarlett Johansson został przesłonięty przez serię "Avengers", w której ciężko było się jej wykazać. Ten film przypomniał mi jak perfekcyjną jest aktorką. Adam Driver za to z jednej strony gra w nowych "Gwiezdnych wojnach", a z drugiej strony co chwilę widzimy go w ambitnych produkcjach. I ciągle zaskakuje nie dając się zupełnie zaszufladkować. Role w "Historii małżeńskiej" przyniosły im już nominacje do Złotych Globów, a jestem pewien, że Oscary są w zasięgu ich rąk.
Nie tworzą typowego filmowego duetu, w którym jedna osoba kradnie film. Oboje błyszczą w każdej scenie i nie potrafiłbym bym wybrać, kto zagrał lepiej. Ich wybuchy złości, drobne kłótnie, ale i wyznania miłosne, delikatne spojrzenia, gesty i porywające monologi reprezentują pełen wachlarz aktorskich umiejętności, które podziwia się w pełnym skupieniu. Nie każdy aktor zdołałby udźwignąć takie postaci. To również zasługa reżysera, który nie tylko nie dał im prostego materiału do zagrania, ale też pozwolił rozwinąć skrzydła. I oboje wykorzystali to w pełni.
Johansson i Driver razem kierują lokomotywą, która ciągnie cały film. Jednak i w dalszych przedziałach wcale nie jest gorzej - Laura Dern, Ray Liotta, czy Alan Alda w prawniczych kreacjach również zasługują na brawa. Jednak "Historię małżeńską" warto obejrzeć nie tylko ze względu na doskonałych aktorów, ale i dla tej nadziei, którą daje w ostatniej symbolicznej scenie. Może jednak nie jest tak źle z nami, ludźmi, jak się nam tylko wydaje.