
"Nie straszcie mnie Kaczyńskim" – apelowała z okładki "Newsweeka" w październiku 2010 roku, po czym w świetle kamer ogłosiła powstanie nowej partii, która miała wywrócić do góry nogami polską politykę. Wtedy była na fali. A dziś? Znów jest gwiazdą tygodnika – w rankingu "Polityki" Joanna Kluzik-Rostkowska została uznana za jedną z najgorszych posłanek.
Był początek lat 90., kiedy niespełna 30-letnia Kluzik-Rostkowska związała się z "Expressem Wieczornym". Szefował mu Andrzej Urbański z Porozumienia Centrum, partii Jarosława Kaczyńskiego. Potem "Wprost", "Nowe Państwo" i ostatni etap, czyli "Przyjaciółka". Skończyła z dziennikarską karierą dopiero wtedy, kiedy Lech Kaczyński wygrał wybory na prezydenta Warszawy. – Teraz czasem tęsknie za dziennikarstwem. Ale nie w tym sensie, że chciałabym wrócić, ale raczej dlatego, co czasem miałabym ochotę coś napisać – przyznaje w rozmowie z naTemat Kluzik-Rostkowska.
W PiS zawsze byłam na marginesie poglądów. Dlatego też byłam łatwiej zauważalna przez dziennikarzy.
Pięknie miało być dwa razy. Pierwszy, kiedy przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku została szefową sztabu wyborczego Jarosław Kaczyńskiego. Jak wyszło? – Wielu moich znajomych oczekiwało, że po katastrofie smoleńskiej nastąpi zakończenie sporów i konfliktów. I doskonałą odpowiedzią na to była kampania wyborcza Kaczyńskiego, której Joanna Kluzik-Rostkowska była twarzą – ocenia senator Jan Filip Libicki, który z PJN do PO przeszedł wraz z Kluzik-Rostkowską.
Byliśmy przekonani, że wychodząc z PiS do PJN, każdy wiosłuje w tym samym kierunku.
W PO czuję się dobrze. Mam poczucie, że jestem wśród ludzi, którzy myślą podobnie. Nigdy nie żałowałam tej decyzji, a ileż można być na pierwszym froncie. Czy to jest czwarta czy dwudziesta czwarta ława w Sejmie, bez znaczenia.

