“Kwintesencja kretynizmu polskich mediów”, “rozłożyli wieczór koncertowo”, “coraz większa pogarda dla widzów” – to tylko kilka z lawiny gorzkich komentarzy, które posypały się na Twitterze, gdy nagrodę Nobla dla Olgi Tokarczuk komentował w TVN24 Łukasz Warzecha. Prawicowy publicysta nie kryje, że książek pisarki nie czytał i czytać nie zamierza, bo z tego, co czytał u ludzi, którzy czytali, nie warto.
Jestem w stanie to zrozumieć – a nawet się solidaryzować. Gdy koledzy w przedszkolu opowiedzieli mi, jak okropnie smakuje szpinak, powzięłam solenne postanowienie, że nigdy go nie spróbuję. Udało się to odkręcić dopiero po trzydziestce, a to i tak tylko dlatego, że mój mąż uciekł się do kulinarnego podstępu. Dlatego wiem, z jakiego miejsca przychodzi Warzecha. Co prawda nigdy nie przyjęłabym zaproszenia do telewizji, by przez 15 minut opowiadać o szpinaku niespróbowanym, ale jestem zdania, że to dobrze, że TVN Warzechę zaprosił, a on to zaproszenie przyjął.
Gdyby nie to, nie dowiedzielibyśmy się na przykład, że z polskich noblistów literackich najbardziej lubi Prusa (nie, Aleksander Głowacki nigdy tej nagrody nie otrzymał), nie przeczytalibyśmy potem na Twitterze, że to przejęzyczenie, bo przecież chodziło o “Remonta”, nie przeczytalibyśmy też w dalszej części dyskusji, że jedne pomyłki (Warzechy) to tylko pomyłki, a inne (autorstwa Petru) już nie.
Co można było usłyszeć od dziennikarza w samym programie? W tym miejscu zaznaczam, że w przeciwieństwie Warzechy, który książek Tokarczuk nie czytał, ale jej nagrodę Nobla komentował, zabierając się do pisania tego felietonu nie poprzestałam na lekturze wpisów z internetu oceniających jego występ, tylko obejrzałam program na go.tvn24 (choć pisanie felietonu o nieobejrzanym programie miałoby w tym przypadku swój złośliwy urok).
Otóż widzowie TVN mogli dowiedzieć się, że Warzecha “ani nie lubi, ani lubi” Tokarczuk, jej twórczość jest mu “całkowicie obojętna”, ma “ciekawsze rzeczy do przeczytania”, a “o gustach się nie dyskutuje”. Prawicowy publicysta przyznał, że “cieszy się z tego, że Polka dostała literackiego Nobla”, choć denerwuje go “owczy pęd”, swoista moda na Tokarczuk. Okazało się, że Warzecha tym bardziej na złość mamie odmrozi sobie uszy i po książki noblistki nie sięgnie.
Przyznajmy: wszyscy byliśmy w tej sytuacji. Jednak w pewnym wieku, po x przeziębieniach, przychodzi refleksja, że okej, może ktoś nas denerwuje z tym przypominaniem o czapce (choćby samym tonem głosu), ale to nie znaczy, że nie jest zimno. Mówiąc wprost: to że zapanowała tokarczukomania nie znaczy, że nie warto sięgnąć po książki noblistki.
A poza tym co jest złego w szaleństwie, które wybuchło na punkcie literatury Tokarczuk? Przecież wystarczy sukces w dowolnej dyscyplinie sportu, nawet najbardziej elitarnej, by Polacy nagle stali się jej gorącymi kibicami (tak było choćby z Adamem Małyszem i skokami narciarskimi). Dlaczego w przypadku kultury miałoby być inaczej?
(Skoro jesteśmy przy sporcie chciałabym zadeklarować, że nie oglądam, nie znam się i nie zamierzam śledzić wielu dyscyplin sportowych, więc będę idealną komentatorką przy okazji jakichś mistrzostw, pucharów, czy innych sparingów. Wiecie jak mnie znaleźć.)
Wróćmy jednak do “Tak jest”. Szczęśliwie gościem programu był też Paweł Potoroczyn, menedżer kultury, który w przeciwieństwie do Warzechy czytał książki Tokarczuk, a nawet mowy noblowskie nagrodzonych wcześniej pisarek i pisarzy. Dzięki temu widzowie, którzy oczekiwali od TVN informacji o literaturze też mieli więc swój kącik w dniu wręczenia Tokarczuk nagrody Nobla.
Ci zaś, którzy chcieli się przekonać na własne oczy dlaczego prawica nie znosi lub w najlepszym razem ignoruje pisarkę, też mieli coś dla siebie. W telewizji przynajmniej nie było tego ścieku, który prawica wylewa na Twitterze na Tokarczuk od momentu, gdy świat obiegła informacja o tym, że dostała Nobla.