"Miałem kilkanaście pożyczek, dzwonili windykatorzy". Jak Szymon wyrwał się z nałogu bukmacherki
Piotr Zieliński
29 grudnia 2019, 19:28·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 29 grudnia 2019, 19:28
Zaczęło się od kuponu za 15 złotych. – Przegrywanie kasy i jej odrabianie trwało miesiącami. Nie miałem z tego nic poza strachem, że rodzice i dziewczyna mnie przyłapią – mówi Szymon Bartnicki, który był uzależniony od obstawiania w zakładach bukmacherskich.
Reklama.
Historia hazardzisty
Szymon siada do komputera i liczy. Dziesiąty. Jedenasty. Odwraca się.
– To musiał być listopad – mówi do Ani, narzeczonej. Wraca do klawiatury i pisze: "Blog, który teraz czytasz powstał w kwietniu 2017 roku. Założyłem go 4 miesiące po wyjściu z zamkniętego ośrodka leczenia uzależnień. Dostrzegłem wówczas, że coraz więcej osób zachęca do obstawiania zakładów bukmacherskich, a nikt nie mówi czym to grozi. Postanowiłem to zmienić. Zacząłem opisywać swoją historię: od pierwszego kuponu, przez pobyt w ośrodku, po wyjście na wolność i nowe życie. Ku przestrodze dla innych i z nadzieją, że komuś pomogę.”
6 marca 2019 roku poprowadził pierwszy wykład profilaktyczny dotyczący uzależnienia od hazardu. 22 listopada – dziesiąty i jedenasty. Podsumowanie i napisanie postu zajmie mu trzydzieści kilka minut.
Tylko jeden mecz
Pierwszy wabik pojawia się w internacie. Szymon mieszka 50 km od domu, z dala od rodziców. Kieszonkowe były co tydzień. Rodzice dbają by miał pełną lodówkę.
Odwiedzaliśmy się z chłopakami w pokojach, towarzysko. Któregoś dnia wpada jeden z nich.
- Wygrałem u buka 700 złotych! – mówi.
- Może i my byśmy spróbowali? – odpowiada drugi.
– W głowie kiełkuje mi myśl. Siedem stówek za obstawienie kilku meczów? Za 50 złotych? Następnego dnia poszliśmy do jednego ze stacjonarnych punktów bukmacherskich. Najstarszy z nas miał odebrać wygraną. Chłopaki chcieli zagrać. Mówią: "dawaj, puścimy kupon za 5 złotych, wygramy kilka dyszek i będzie na melanż”. Tłumaczę, że nie chcę, bo potem zabraknie mi kasy. Rzucają złośliwymi żartami pod moim adresem, ale się nie uginam. Wieczorem okazuje się, że jeden z nich wygrywa 57 złotych. Ten, który najmniej zna się na piłce. Nie potrafi wymienić nawet jedenastki Pogoni Szczecin, a twierdzi, że jest jej kibicem. Tej nocy nie mogę zasnąć. Myślę o tym, że gdybym obstawił 10 zł, a wygrał 100, to miałbym na swoje wydatki drugie tyle, ile dostałem od rodziców na cały tydzień. Wreszcie nie będę musiał oszczędzać.
– W piątek wszyscy w internacie cieszyli się na powrót do domu i odpoczynek od szkoły. Miałem plan by w drodze na dworzec odwiedzić jeden z punktów bukmacherskich i obstawić kupon. Czułem się podekscytowany. Nie miałem dużo czasu, autobus odjeżdżał chwilę po skończonych zajęciach. Szybko wybrałem 16 meczów z oferty weekendowej. Obstawiłem je za 15 złotych. Do wygrania było ponad 500. Jeden z faworytów niespodziewanie zremisował. Prawie wygrałem. Planowałem na co przeznaczę wygraną, a tu wtopa. Po tym pierwszym obstawionym kuponie pomyślałem, ze mogłem odebrać dziś 5 stówek, ale przecież ten kupon obstawiłem w kilka minut. Jak się bardziej przyłożę, to rozbiję bank!
Pierwsze wygrane i niebieski Mercedes
Portfel był skórzany. Czarna skóra. Trochę znoszony. Wychodząc od bukmachera Szymon wkłada do niego 50 złotowe banknoty. Później te z większymi nominałami.
– Szybko przyszło przekonanie, że fajnie, ale to kwota na waciki. Wygrywałem wystarczające często, by nabrać dużej pewności siebie. Pojawiły się marzenia o większych wygranych przekraczających tysiąc złotych. Udało się. Bywały miesiące, w których 2-3 weekendy pod rząd wyciągałem takie pieniądze.
– Nie mogłem sobie za te pieniądze nic kupić, bo nie miałbym się jak się wytłumaczyć przed rodzicami. Przecież nie pracowałem. Wszystko szło w melanż i kolejne kupony. Obiady jadałem na mieście. Zawsze z piwkiem i kolegami. Restauracje zamienialiśmy na puby. Imprezowaliśmy. Raz straciliśmy poczucie czasu, więc wzięliśmy taksówkę. Spodobało mi się. Tak poznałem Pana Józka, który był później dla mnie dostępny na telefon. Miał pięknego niebieskiego Mercedesa. To była najczystsza taksówka w mieście. Kiedy wszyscy w internacie wiedzieli, że gram i wygrywam, zamówiłem pizzę dla całego piętra. Czułem się jak Richie milioner.
Studia, praca i pożyczki
Drugi wabik pojawia się na studiach. Szymon mieszka kilkaset kilometrów od domu, z dala od rodziców. Dostaje od nich na życie 1000 złotych miesięcznie. Opłacają mu mieszkanie i rachunki. Po przeprowadzce do Warszawy przekonuje się, że tysiąc złotych to dużo. Ma nadmiar gotówki.
– Przegrywanie kasy i jej odrabianie trwało miesiącami. Nie miałem z tego nic poza strachem, że rodzice i dziewczyna mnie przyłapią.
Pierwszy kredyt dostaje na dowód. 10 tysięcy złotych. W krótkim czasie pojawiają się kolejne. Gotówkę pożycza też od instytucji parabankowych.
– Miałem kilka kredytów i kilkanaście pożyczek. Zaczęło brakować tych, w których mógłbym wziąć kolejne, by zagrać i wygrać na spłatę poprzednich. Terminy rat mijały. Dzwonili windykatorzy. Pożyczałem od znajomych małe sumy, tylko po to by przeżyć kolejny dzień. W pracy mam problemy z koncentracją. Palę 2-3 fajki za jednym razem. Jedna po drugiej. Popijam je najtańszym energetykiem. Kolega pożycza mi 20 zł. Palę w takim tempie, że wieczorem paczka będzie pusta, a na kolejną mi nie starczy. Złość narastała, bo szlugi to ostatnio moja jedyna przyjemność.
Wyzwalacz
– Kiedy rodzice założyli mi konto bankowe, za chwilę powstało konto u bukmachera. Pieniądze przelewało się w kilka minut. Szybko i prosto. Piłka stała się elementem mojego codziennego życia. W pracy zerkałem na wyniki i mnie to dekoncentrowało. Pamiętam dyżury w redakcji, kiedy poza tekstami które oddawałem, musieliśmy aktualizować wyniki meczów, czy edytować tabele wynik strzelców. Nieszczęsna druga liga, którą robiliśmy w oparciu o rozmowy z trenerami. Tu gonił mnie czas, a ja byłem roztrzęsiony, że Real zremisował. Obok mnie leżał kupon, a ja jutro muszę oddać 3 tysiące. Dużo nerwów dostarczałem przez to chłopakom, z którymi pracowałem.
Redakcja "Piłka Nożnej”, tygodnika sportowego poświęconego piłce nożnej, mieści się na warszawskiej Woli. Przy wejściu do budynku często można spotkać dziennikarzy rozmawiających przy papierosie. Na redakcyjnym piętrze toczą się dyskusje: o meczach, zawodnikach, przegranych, wygranych. Wszyscy chwalą się posiadaną przez siebie wiedzą.
– Wszyscy dziennikarze funkcjonują w taki sposób, że chwalą się swoją wiedzą. Mówią to w studiu, w czasie transmisji, na Twitterze. Korzystałem z tej ogólnodostępnej wiedzy przy obstawianiu kolejnych kuponów. Sprawdzałem typy Leszka Orłowskiego na Ligę Hiszpańską. Patrzyłem na to co robi. Nie uwarunkowywałem od tego swojej gry, ale interesowało mnie to.
Kariera Szymona zaczyna się rozwijać. Dostaje propozycję pracy w Polskim Związku Piłki Nożnej przy oficjalnym kanale "Łączy nas piłka”. Tam ma bezpośredni dostęp do piłkarzy polskiej reprezentacji.
– W mojej głowie pojawił się pomysł, by zapytać o jakąś pożyczkę samych piłkarzy. Pisałem do chłopaków, z którymi miałem jakąś relację. Arka Milika znałem od czasu Górnika. Jak wyjeżdżał do Leverkusen, pierwszy wywiad udzielił w klubie, w którym pracował jego ojciec, a drugiego mi. Było wielu ogólnopolskich dziennikarzy, a wybrał mnie. Dobry kontakt miałem z Piotrkiem Zielińskim, Pawłem Wszołkiem. Robiłem z nimi wywiady. Pisałem o nich, ale też prywatnie poświęcałem im swój czas. Utrzymywałem dobre relacje. Jeśli mieli kontuzję, wygrywali, wysyłałem gratulacje. Pisaliśmy do siebie. Pracowałem na tych znajomościach. Pielęgnowałem je.
Wieczorem na telefonie otwiera aplikację służącą do wysyłania wiadomości pomiędzy użytkownikami Facebooka. Pisze do kilku wybranych piłkarzy, że jego brat przyjechał na studia do Warszawy i wpadł w szpony hazardu. Nie wie, jak z tej sytuacji wyjść. Pyta o możliwość pożyczki w wysokości 10 lub 20 tysięcy złotych.
– Po tych wiadomościach z jednym porozmawiałem przez telefon i się z nim spotkałem. Dał mi pieniądze. Drugi przelał mi całą kwotę bez rozmowy telefonicznej. Dostałem pieniądze od trzech piłkarzy. Część mi odmówiła. Mówili, że nie mogą, że przeznaczyli pieniądze na inwestycje, że mają je na koncie oszczędnościowym. Chodziło o to by spłacić zobowiązanie, żeby nikt się nie dowiedział. To było zamknięte koło. Dostałem pieniądze, regulowałem raty. To =, co spłaciłem, brałem od nowa. Nowe pożyczki.
O pożyczce dowiaduje się Janusz Basałaj, szef departamentu prasowego w Polskim Związku Piłki Nożnej. Szymon traci pracę.
Stare Juchy
Każdy dzień zaczyna się tak samo. Pobudka, prysznic, poranny papieros, śniadanie, papieros, kawa i pierwsze zajęcia. Stołówka i sala, gdzie odbywają się terapie, mieszczą się w dwóch oddzielnych budynkach. Palenie jest dozwolone tylko w wyznaczonym miejscu pod wiatą. Już przed śniadaniem jest tam tłum.
– Wchodzę do sali, a tam krzesła ustawione w kółku. Sekta! – wspomina Szymon.
Poranna sesja terapeutyczna zaczyna się od wyrażenia emocji i uczuć, które towarzyszą każdemu z pacjentów.
– "5 – zwyczajnie, normalnie, OK”. Z uczuć: spokój i zadowolenie – zaczyna jeden. Następny: – "4 – gorzej niż przeciętnie”. Bo się nie wyspałem. Z uczuć: rozdrażnienie, niepokój. Kolejny: – "6 – lepiej niż przeciętnie”. Z uczuć: radość i zadowolenie. Cieszę się, że jest z nami nowy pacjent.
– No, pojebani! Doszło do mnie. "Ja nie chcę…" – mówię. – "Musisz. Wszyscy muszą" – słyszę z sali. – 1! Z uczuć: strach, rozżalenie, poirytowanie, smutek, złość! – odpowiadam.
– Pierwsze terapie nie były łatwe. Był strach, ogromny smutek, lęk i niepokój. Pojawiała się też złość, a wielki smutek początkowo prawie wcale mnie nie opuszczał. Mimo to starałem się odnaleźć w nowej sytuacji. Pomocni w tym okazali się inni pacjenci. Spodziewałem się, że będą totalnymi patolami. Żulami zebranymi ze wszystkich dworców w Polsce. Grubo się pomyliłem, bo okazali się normalnymi ludźmi. Często bardzo fajnymi, ale tak jak ja, po przejściach. To głównie dzięki nim przetrwałem pierwsze dni w ośrodku. Skutecznie wybijali mi bowiem z głowy pomysły o ucieczce z ośrodka, sprowadzali na ziemię, gdy mówiłem, że wszystko pierdolę i się zabiję.
– Na terapii uświadomiłem sobie, że moje codzienne samopoczucie było uwarunkowane od tego, co o mnie mówią. Gdy mnie chwalono, rosłem, gdy ktoś choćby w najmniejszy sposób mnie krytykował, zwrócił uwagę, nawet delikatnie, czy żartował ze mnie, to wpadałem w furię. Funkcjonując w ten sposób wszystko robiłem pod publiczkę. Zwróciłem się o pomoc do terapeutki, z którą miałem sesje indywidualne. To nie była łatwa rozmowa. Siedziałem u niej dwie godziny, tłumacząc wszystko. Ona słuchała, słuchała i… nic. Miałem wrażenie, że jest zszokowana moją próżnością. Okazało się, że funkcjonując w dotychczasowy sposób budowałem sobie swój pomnik pana doskonałego. Pomnik był potężny, ale ze względu na to, że był tworzony ze sztucznych wartości, miał słabe podwaliny. Wystarczyło by ktoś zwrócił mi uwagę i pomnik się rozpadał, a ja wpadałem w furię. Nawet jeżeli nie ruszałem z kontratakiem, przykrywałem złość uśmiechem, to w głębi duszy czułem nienawiść.
Po rozmowie Szymon bierze do ręki kartkę papieru. Formułuje zasady, których będzie chciał się trzymać w przyszłości.
1. Nie da się być idealnym, ponieważ jesteśmy różni i dlatego nie ma opcji, by wszystkim się przypodobać.
2. Krytyka będzie zawsze się pojawiać, ale zamiast traktować ją jak atak będę traktował ją jako źródło inspiracji. Nawet jeśli nie będę zgadzał się z jej treścią, to ponowna refleksja na wskazany temat może sprawić, że działanie dotyczące go da lepszy efekt.
3. Jesteśmy tylko ludźmi. Każdy z nas ma problemy, dlatego muszę liczyć się z tym, że pod ich wpływem ktoś skrytykuje mnie z dużą dawką agresji. Będąc tego świadomym, zanim zareaguję w podobny sposób, zatrzymam się na chwilę, przepuszczę tę krytykę przez sito, które ją wyłagodzi i dopiero wtedy zareaguję.
4. Nie chcę być przeciętny, ale mogę być normalny. Praca to znakomite miejsce, by budować swoją pozycję i dążyć do tego, aby być naprawdę dobry. Muszę tylko pracować, by nie popaść w pracoholizm, bo mam do tego skłonności.
5. Po wyjściu z pracy i powrocie do domu "pomnika” budować nie muszę. Narzeczona pokochała mnie jako zwykłego człowieka, nie supermana. Z rodziną jest podobnie.
6. Po wyjściu z ośrodka w pracy mogę dalej zdobywać szczyty, pamiętając jednak, by nie popadać w skrajności.
7. Najważniejsze jest to, że po powrocie z pracy do domu mogę być normalnym człowiekiem. Kochającym narzeczonym, bratem, synem, dobrym kolegą. Normalnym człowiekiem, a mimo to szczęśliwym człowiekiem. Dobrym człowiekiem.
Rośnie liczba Polaków uprawiających hazard
Według danych Centrum Badania Opinii Społecznej ponad 37 proc. Polaków powyżej 15. roku życia uprawia hazard. To prawie o 3 proc. więcej niż w roku 2015. Szacuje się, że ponad 27 tysięcy osób uprawia hazard patologiczny. Częściej problem z hazardem mają mężczyźni, a problem głównie dotyczy ludzi bardzo młodych między 18. a 24. rokiem życia.
Głównymi przyczynami podejmowania gier hazardowych są chęć poprawy sytuacji materialnej, uczucie przyjemności z wygrania choćby małej kwoty, oczekiwanie dużej wygranej, chęć odegrania się, czy zdobycie pieniędzy na "ekstra wydatek”. Osoby znajdujące się w grupie ryzyka wskazały również, że grają, bo nie mogą przestać, tkwią w środowisku, które również gra oraz próbują rozładować stres.
Osoby cierpiące na uzależnienia behawioralne mogą skorzystać z pomocy przez stronę www.uzaleznieniabehawioralne.pl oraz z telefonu zaufania, 801889880 (czynny codziennie w godz., 17-22).
Imiona niektórych bohaterów tekstu zostały zmienione. Dziękuję za pomoc przy tekście Szymonowi Bartnickiemu z "Postaw na siebie”.