Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women 2019
Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women 2019 Fot. Agata Mądrachowska/ Freyalovephoto.pl

Kobiety i tatuaże: oto zestawienie, które przestało szokować Polaków, choć bywało z tym – mówiąc eufemistycznie – bardzo różnie... Porozmawiajmy o szóstej edycji projektu Juniorink Women, czyli wyjątkowego przedsięwzięcia, które od kilkunastu lat rozgrzewa emocje wśród pasjonatów ozdabiania skóry przy pomocy igły i tuszu.

REKLAMA
– Z powodu wytatuowanego ciała zaliczyłam sporo niefajnych sytuacji, zwłaszcza w komunikacji miejskiej. Naprawdę często zdarzało się, że ludzie pokazywali mnie palcami albo słyszałam komentarze typu "Boże, co za idiotka! Jak można się tak oszpecić"!? – wspomina Agata Mądrachowska, osoba związana z inicjatywą Juniorink Women od samego początku, czyli roku 2006. Dwukrotnie wystąpiła w roli modelki, dziś – już po raz kolejny – jako fotograf.
logo
Agata Mądrachowska, czyli pani fotograf po drugiej stronie obiektywu Fot. archiwum własne
Oto jedna z dziewczyn, które na własnej skórze (sic!) naprawdę dotkliwie odczuły pewien bolesny stereotyp, pokutujący w Polsce "od zawsze", a głoszący, iż tatuaż jest czymś zarezerwowanym wyłącznie dla jakichś zbuntowanych gówniar, ewentualnie "rozwiązłych bab", które mają nie po kolei w głowie.
– Cóż, jeżeli cofnąć się w czasie o zaledwie kilkanaście lat, trafimy do kraju nad Wisłą, w którym widok "dziar" wzbudzał naprawdę niezdrową sensację. I nie oszukujmy się: dotyczyło w szczególności kobiet, to one miały najbardziej pod górę – dodaje Sebastian "Junior" Jaryszek, czyli ktoś, kto już lat 90. jest prawdziwym człowiekiem-instytucją w świecie rodzimej sztuki tatuażu.
logo
Panie, panowie - oto Junior Fot. Maciej Stanik/ naTemat
Siedzimy w jego studiu przy warszawskim Pl. Konstytucji. Artysta właśnie ozdabia przy pomocy igły i tuszu przedramię klientki. Duży "rękaw", sięgający nadgarstka – dziś rzecz całkowicie normalna, lecz…
– … jeszcze półtorej dekady temu dziewczyny tatuowały się naprawdę rzadko, zazwyczaj podchodząc do sprawy w sposób mocno zachowawczy i stawiając na jakieś niewielkie "pierdoły", banalne wzory-gotowce z katalogów. Królowały słodziutkie delfinki, tudzież romantyczne różyczki. Co odważniejsze panie wybierały trybale na lędźwiach, nazywane ironicznie tablicami rejestracyjnymi. Tak czy owak chodziło o to, aby całość była łatwa do zasłonięcia przy pomocy ubrania. Bo i po co mieć problemy w pracy, autobusie czy tramwaju pracy? – pyta retorycznie człowiek, który pewnego dnia zaczął zastanawiać się, jak ową sytuację można zmienić.
logo
Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women vol. 6 Fot. Agata Mądrachowska/ Freyalovephoto.pl
We wspominanym już roku 2006 Junior namówił Pawła "Blitza" Rosłona – kolegę parającego się fotografią – do realizacji pewnego oryginalnego projektu. Plan wyglądał następująco: trzeba skrzyknąć wytatuowane przyjaciółki oraz klientki, wykonać im fajne zdjęcia, a efekty zaprezentować na eleganckiej wystawie. Może w ten sposób choć trochę uda się odczarować temat?
– No i fajnie: wernisaż się się odbył, ba! stacja MTV, początkowo sceptycznie nastawiona do przedsięwzięcia, zrobiła nawet reportaż. Przyszło sporo ludzi, pogadali, obejrzeli fotki i… tyle. W tamtym czasie social media były jeszcze w powijakach, a nam chodziło o to, aby efekt był trwalszy, poniósł się szerzej – w tym miejscu Junior przechodzi do pomysłu kolejnego, a brzmiącego w sposób następujący: drukujemy piękny, duży kalendarz! W ten sposób narodziło się coś, o czym prędko zaczęła mówić cała "wytatuowana Polska".
logo
Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women vol. 6 Fot. Agata Mądrachowska/ Freyalovephoto.pl
Tusz w obiektywie
Dentystka, pielęgniarka, właścicielka pracowni jubilerskiej; dziewczyny pracujące w branży ubezpieczeniowej, naprawdę poważnych korporacjach – Agata zaczyna opowiadać o modelkach, które pojawiły się w tym projekcie. Zaznaczmy: te amatorki w zdecydowanej większości są statecznymi żonami i matkami, czyli osobami, które nie pasują do szufladki, w którą przez całe lata wrzucało się się kobiety ze "wzorkami" na ciele. No a skoro o walce ze stereotypami mowa, to…
– Od wielu lat z uwagą obserwuję to, jak "podaje" się takie właśnie dziewczyny na zdjęciach. Z uwagą i pewnym niesmakiem, bo jeżeli przeanalizować fotki czy to z konwentów tatuażu, czy magazynów branżowych, można zauważyć pewną prawidłowość: niemal zawsze chodzi o tani, momentami wręcz ordynarny, erotyzm. Wiesz, kawa na ławę – dziewczyna w lateksie, najlepiej na motocyklu – zauważa Agata, podkreślając, że choć w swoich pracach zdecydowanie nie ucieka od nagości, że interesuje ją piękno kobiecego ciała, to chciałaby udowodnić, iż wszystko można ograć zupełnie inaczej.
Zwłaszcza biorąc poprawkę na to, że wytatuowana skóra sama z siebie "krzyczy". Tak więc zamiast dodatkowo podkreślać ów efekt na zdjęciach, zdecydowanie lepiej go stonować.
logo
Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women vol. 6 Fot. Agata Mądrachowska/ Freyalovephoto.pl
Ludzie gadają, ale…
Pierwszy tatuaż Agaty był typowym błędem młodości ("Na moim ramieniu wylądowała bardzo brzydka jaszczurka, której wstydziłam się przez cztery lata. Do czasu, gdy zasłoniłam ją innym wzorem"). To właśnie wówczas, w wieku piętnastu lat, rozpoczęła długą walkę z mamą, która nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad pasją córki.
Pojawienie się każdego z kolejnych wzorów na skórze było przyczynkiem do załamywania rąk i prawienia morałów. Bo przecież "dziewczynie tak nie wypada". Mama potrzebowała aż kilkunastu lat na zrozumienie pewnych rzeczy.
– Dopiero gdy zbliżyłam się do okolic trzydziestki, uświadomiła sobie, że moje ciało – niemal w całości pokryte tatuażami – nie koliduje z realizowaniem się czy to zawodowym, czy prywatnym. Mam męża i jestem dobrą mamą dla mojej trzyletniej córeczki, prowadzę naprawdę szczęśliwe życie, a to chyba ważniejsze od tego, ile tuszu zostało wbite w moją skórę – mówi Agata.
Czy dziś nie dochodzi już do żadnych nieprzyjemnych sytuacji? Owszem, zdarzają się.
– Mąż jest wytatuowany jeszcze mocniej, niż ja. Pewnego razu, przy okazji pierwszej komunii świętej, która odbywała się w mojej rodzinie, poproszono nas, abyśmy nie pojawiali się w kościele. Choć bliscy akceptują nas takimi, jakimi jesteśmy, to pojawił się lęk na zasadzie "co ludzie powiedzą" – jednak zdaniem mojej rozmówczyni nawet tego rodzaju podejście z roku na rok zmienia się na lepsze. Co istotne: nie tylko w dużych miastach, lecz i prowincji, którą zdarza się jej odwiedzać od czasu do czasu jako osobie zajmującej się również fotografią ślubną.
logo
Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women vol. 6 Fot. Agata Mądrachowska/ Freyalovephoto.pl
Zmiany, zmiany, zmiany
– Rzeczywiście, dziś jest o niebo lepiej. "Pomalowane" ciała – również kobiece – przestają dziwić i szokować statystycznego Polaka. Wiesz, że dziś płeć piękna stanowi połowę klienteli w moim studiu?! Zaznaczmy, że często mówimy tutaj o paniach, które zamawiają naprawdę duże wzory. Delfinki i różyczki odeszły do lamusa – Junior przechodzi do kolejnej z wielkich zmian, jakie nastąpiły w ostatnich latach: dziewczyny nie tylko coraz chętniej ozdabiają swoją skórę, lecz i sięgają po maszynki do tatuażu.
O ile dziś w branży działa całe mnóstwo utalentowanych artystek, to kilkanaście lat temu sprawy miały się zgoła inaczej. Jako przykład Sebastian podaje pewien plebiscyt na rodzimych "mistrzów igły", przeprowadzony w roku 2005 bądź 2006, a w którym jedną z kategorii była "najlepsza tatuatorka".
Wyniki? Na podium stanęły… wszystkie dziewczyny, które zostały nominowane do tej nagrody. Tak, w niemal w niemal czterdziestomilionowy kraju był problem ze znalezieniem więcej niż trzech pań, które zajmowały się tatuowaniem na poważnie.
logo
Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women vol. 6 Fot. Agata Mądrachowska/ Freyalovephoto.pl
Pieniądze to nie wszystko
Zaraz, zaraz – skoro postrzeganie tatuażu u kobiet zmieniło się w Polsce na lepsze (tak więc pierwotna idea stojąca za projektem Juniorink Women zdezaktualizowała się w znacznym stopniu), co jest główną motywacją do tworzenia kolejnych edycji kalendarza?
– Widzisz, przed laty dziary były zajawką niewielkiej, hermetycznej grupki osób. Dziś wszystko przeobraziło się w ogromny biznes, zarabiamy naprawdę duże pieniądze. Tak więc bierzemy część tych profitów i przeznaczamy je na spłacanie pewnego długu. Przy okazji mamy okazję przypomnieć sobie, że tatuaż to nie tylko kasa, ale i życiowa pasja, łącząca naprawdę fajnych ludzi – podkreśla Junior.
logo
Zdjęcie z kalendarza Juniorink Women vol. 6 Fot. Agata Mądrachowska/ Freyalovephoto.pl
To właśnie dlatego – jak zaznacza – wydawnictwo było, jest i zawsze będzie przedsięwzięciem niekomercyjnym. To po prostu coś, co ekipa pasjonatów-wolontariuszy dedykuje innym pasjonatom. Z tego względu kalendarza nie można kupić; cały nakład (tegoroczna edycja to ponad 2000 egzemplarzy) rozdawana jest znajomym oraz wysyłana do magazynów branżowych i zaprzyjaźnionych studiów tatuażu w Europie, Ameryce Północnej i Azji. "Niech po świecie niesie się to, że polska scena tatuażu naprawdę ma się czym pochwalić"!
Masz ochotę wpaść na wernisaż i afterparty, zorganizowane z okazji szóstej edycji projektu Juniorink Women? Szczegóły znajdziesz pod tym adresem.