Gdy elektrownią Fukushima I wstrząsały wybuchy, japoński rząd rozważał ewakuację Tokio, ale zataił to przed obywatelami – wynika z nowego raportu nt. zeszłorocznego kryzysu atomowego.
Do tej pory niewiele było wiadomo o tym, co działo się na szczytach władzy po trzęsieniu ziemi i tsunami, które w marcu nawiedziły Japonię i zabiły 20 tys. osób oraz uszkodziły potężną elektrownię atomową.
Jedno było pewne – japoński rząd zachowywał się tak, jakby nie do końca panował nad sytuacją. Przekonanie to połączyło wielu Japończyków, którzy założyli Fundacji na rzecz Odbudowy Japonii. Z jej ramienia 30 profesorów, prawników i reporterów zaczęło pół roku temu prowadzić śledztwo ws. wydarzeń związanych z awarią Fukushimy I. Dziennikarze „New York Times” widzieli przygotowywany przez tych specjalistów 400-stronicowy raport.
Niektóre z zawartych tam wniosków wywołają niewątpliwie duże oburzenie.
Nic nie mówić
Po pierwsze, rząd Japonii ukrywał przed Japończykami skalę problemu. Gdy trzy dni po trzęsieniu ziemi i tsunami elektrownią
wstrząsnęła seria wybuchów, ówczesny premier Naoto Kan rozważał ze swoimi doradcami najczarniejszy scenariusz – ewakuację Tokio i sąsiednich prefektur, zamieszkałych łącznie przez 35 mln ludzi. Politycy bali się, że w wyniku „diabelskiej reakcji łańcuchowej” mogą stracić również inne atomowe ośrodki, Fukushimę II i Tokai.
Mimo zagrożenia, rząd postanowił nie dzielić się swoimi obawami z publiką. W oficjalnych wystąpieniach jego przedstawiciele przybierali uspokajający ton i twierdzili, że sytuacja jest pod kontrolą. Z jeden strony, zapobiegło to wybuchowi paniki. Z drugiej – Tokio mogło być zupełnie nieprzygotowane na katastrofę. Autorzy raportu uważają, że Kan podjął zbyt ryzykowną decyzję. - Ledwo uniknęliśmy najgorszego, a ludzie nic o tym nie wiedzieli – powiedział „New York Times” założyciel Fundacji na rzecz Odbudowy Japonii, szanowany intelektualista Yoichi Funabashi.
Rząd w Tokio zataił prawdę nie tylko przed obywatelami, ale też i Stanami Zjednoczonymi. Chętnie przyjął natomiast pomoc od 50 tysięcy stacjonujących tam amerykańskich żołnierzy. Amerykanie czuli, że są oszukiwani, co doprowadziło do dyplomatycznych spięć. Dopiero po 22 marca Japończycy zaczęli otwarcie informować Waszyngton o sytuacji.
Kłótnie
Raport, który powstał po przeprowadzeniu rozmów z ponad 300 osobami, poświęca wiele uwagi burzliwym dyskusjom między Kanem, kierownikiem elektrowni i jej właścicielem, firmą Tepco.
Gdy w Fukushimie I doszło do pierwszej awarii, Tepco zaczęło rozważać wycofanie z niej pracowników. Kierownik siłowni Masao Yoshida w telefonicznych rozmowach z premierem zapewniał tymczasem, że opanuje sytuację, ale tylko jeśli będzie miał do dyspozycji swoich ludzi. Opuszczenie elektrowni, przekonywał, doprowadziłoby do niekontrolowanych wybuchów w reaktorach, a w rezultacie – do tragedii.
5 marca Naoto Kan dowiedział się, że firma mimo wszystko chce ewakuować siłownię. Wściekły, osobiście udał się wtedy do jej siedziby żądając, by z tego zrezygnowano. Tepco z oporem zgodziło się pozostawić na miejscu około 50 pracowników. W końcu udało się im ustabilizować reaktory, ale musieli zlekceważyć wiele zachowawczych poleceń swoich szefów. Nieposłuszeństwo wobec przełożonego jest w japońskiej kulturze czymś nie do pomyślenia. Tym razem okazało się jednak zbawienne.