
Nie da się napisać recenzji "Drakuli" bez wprowadzenia, kim są właściwie Steven Moffat i Mark Gattis. Ten autorski duet to gwiazdy brytyjskiej telewizji, a status ten zawdzięczają właśnie "Sherlockowi", który po premierze w 2010 roku z miejsca stał się popkulturowym zjawiskiem, a Benedicta Cumberbatcha i Martina Freemana wysłał do Hollywood. Moffat swoją telewizyjną inwazję kontynuował również w "Doktorze Who" – Szkot był showrunnerem tego kultowego serialu science fiction przez sześć sezonów.
"Drakula" zaczyna się klasycznie. Pierwszy z trzech odcinków jest praktycznie idealnie wierny powieści Stokera, chociaż nie brakuje oczywiście lekkich zmian. Poznajemy Jonathana Harkera (John Heffernan), który zdołał uciec z zamku hrabiego Drakuli w Transylwanii i opowiada o swoim traumatycznym spotkaniu z wampirem. Poznajemy też przesłuchującą go w węgierskim klasztorze nieustraszoną i bystrą zakonnicę, siostrę Agathę (Dolly Wells), a także oczywiście samego Drakulę (Claes Bang), o czym za chwilę.
Oczywiście te przewiny Moffata i Gatissa nie oznaczają, że "Drakuli" nie można oglądać. Można. Może komuś fabularne zwroty akcji w tym serialu BBC i Netflixa przypadną do gustu? Może dla jakiegoś widza będzie to po prostu rozrywka? A może ktoś będzie czerpał przyjemność z szukania nieścisłości (i ścisłości) między show a powieścią?