Rok 2019 jeszcze się nie skończył, ale to nie znaczy, że nie można już wybrać najlepszych tegorocznych seriali oryginalnych Netflixa. Oczywiście ta lista może się jeszcze zmienić (czekają nas premiery chociażby "Wiedźmina" i trzeciego sezonu "The Crown"), ale na razie nominujmy dziesięć tytułów, które dotychczas zachwyciły nas najbardziej. Oto nasza redakcyjna kompilacja netflixowych perełek 2019 roku (kolejność przypadkowa!).
"Russian Doll", o której pisał w naTemat Bartosz Godziński, to tegoroczny strzał Netflixa w dziesiątkę. Twórcom wystarczyło tylko osiem odcinków po niewiele ponad 20 minut, aby przedstawić historię tak zagmatwaną, nietypową i metaforyczną, że naprawdę nie da się nie pochłonąć jej w jeden wieczór. Wciągamy się w "Russian Doll", tak jak bohaterka Nadia została wciągnięta w pętlę czasową, z której zupełnie nie może się wydostać.
Pomysł, że postać raz za razem umiera i ciągle budzi się w tym samym momencie – na imprezie z okazji jej 36. urodzin – mógł być monotonny, ale nie jest. To nie tylko dzięki sprawnej fabule, zwrotom akcji i ironicznemu humorowi, ale również dzięki doskonałej Natashy Lyonne w roli cynicznie nastawionej do życia Nadii. Serial rozkręca się i robi się jeszcze lepszy, gdy do bohaterki dołącza kolejna ofiara czasowej pętli – pedantyczny Alan (Charlie Barnett). Od tego momentu "Russian Doll" to jazda bez trzymanki, a my będziemy się zastanawiać, czy tak właśnie wygląda piekło.
2. Sex Education
Edukacja seksualna to dziś w Polsce wyjątkowo gorący temat. Serial Netflixa "Sex Education" nie tylko udowadnia, że jest ona w szkołach niezbędna, ale również pokazuje największy koszmar polskiej partii rządzącej: seks nastolatków, masturbację, związki jednopłciowe czy aborcję. A to wszystko pokazane na poważnie, lecz w komiczno-ironicznym sosie. Rezultat? Naprawdę dobry.
"Sex Education" to serial, który powinno się puszczać na lekcjach. Bo nie tylko pokazuje palące problemy nastolatków, z których niektóre wciąż są jeszcze tabu, ale również uczy tolerancji i samoakceptacji. Ale oprócz walorów edukacyjnych serial Netflixa to także rozrywka w najlepszym wydaniu. Niektóre sceny, jak ta, w której jeden z bohaterów postanawia pokazać swojego penisa w szkolnej stołówce, żeby uciąć spekulacje o jego rozmiarze, to prawdziwe perełki. Do tego wspaniała Gillian Anderson na deser.
3. After Life
"After Life" (tutaj można przeczytać recenzję Kamila Rakoszy) to czarna komedia bez głupawych gagów, która porusza uniwersalny temat dotyczący wszystkich: śmierć bliskiej osoby. Głównym bohaterem serialu jest Tony, którego żona zmarła na raka piersi. Genialnie grany przez Ricky'ego Gervaisa (jednocześnie twórcy serialu) bohater zupełnie nie może się z jej utratą poradzić: pije, pali, ćpa, burczy na wszystko i na wszystkich. Od samobójstwa ratuje go jedynie jego pies.
"After Life" to serial gorzki i cyniczny, a przez to do bólu prawdziwy. Nie brakuje w nim też wzruszeń, życiowych refleksji i ciętego humoru. A jego źródłem są głównie interakcje zrzędliwego Tony'ego z irytującymi go ludźmi. To one – a jest ich sporo, bo bohater "After Life" jest dziennikarzem lokalnej gazety – najbardziej uświadczają Tony'ego w przekonaniu, że życie jest bezsensowne, a ludzie głupi. Jednak mimo wszystko "After Life" oferuje iskierkę nadziei i przekonuje, że warto jest żyć. Nawet jeśli wszystko wydaje się do kitu.
4. Ciemny kryształ: Czas buntu
Wszyscy ci, którzy nie oglądali filmu "Czarny kryształ" Franka Oza i Jima Hensona z 1982 roku albo nie są jego wielkimi fanami, mogli być zdziwieni, że serial fantasy z dziwnie wyglądającymi kukiełkami stał się aż takim hitem. Jednak ci, którzy znają fenomen opowieści o losach umierającej planety o nazwie Thra – którą może uratować odnowienie pewnego potężnego kryształu – mogli się domyślić, że serial Netflixa przyciągnie przez ekrany tłumy widzów. Jeśli oczywiście się uda.
I tak się stało, bo "Czarny kryształ: Czas buntu" wyszedł twórcom i to naprawdę świetnie. W tym prequelu filmu nie tylko poznajemy wcześniejsze losy bohaterów oraz historię Thry, ale również dostajemy naprawdę intrygujące zwroty akcji oraz dużą dawkę polityczno-społecznych rozważań. Jest i baśniowo, i mrocznie, i miejscami apokaliptycznie. Warto jednak dodać, że nie wszystkim mogą przypaść do gustu kukiełki – głosy im podkładają takie gwiazdy, jak Mark Hamill, Simon Pegg czy Taron Egerton – które są trochę "kanciaste" w ruchach. Jednak jeśli się do tego przyzwyczaimy, czeka nas naprawdę piękna przygoda.
5. Dark (sezon 2)
Drugi sezon, który jest lepszy niż pierwszy, to rzadkie zjawisko. A jednak zdarza się, czego ostatnim przykładem jest niemiecki hit Netflixa "Dark". Jego druga część tylko przypieczętowała status "Dark", jako najbardziej przemyślanego i najoryginalniejszego serialu science-fiction, który możemy obecnie oglądać. I najbardziej zagmatwanego. Dość powiedzieć, że skomplikowany pod względem płaszczyzn czasowych i konotacji rodzinnych sezon pierwszy to był pikuś. Jego kontynuacji wręcz nie da się oglądać bez drzewa genealogicznego.
Drugi sezon "Dark" – którego fabuły naprawdę nie da się streścić mimo dobrych chęci – wygrywa pod każdym względem. Po pierwsze – historie bohaterów zostały porządnie rozwinięte, po drugie – intryga jest jeszcze bardziej zaskakująca i zawiła, co jednak nie odbija się na odbiorze serialu, który połyka się w ekspresowym tempie, a po trzecie – twórcy zaserwowali widzom kilka zwrotów akcji tak szalonych i niespodziewanych, że trudno się po nich otrząsnąć. Nie mówiąc już o zupełnie niewiarygodnym zakończeniu, który przygotowuje nas na ostatni sezon trzeci. Oby równie dobry. A może jeszcze lepszy? Chociaż to będzie trudne.
6. "Mindhunter" (sezon 2)
Trudno było się domyślić, że serial o historii powstania terminu "seryjny morderca" stanie się hitem, jednak tak się stało. "Mindhunter" ze świetnymi rolami Jonathana Groffa, Holta McCallany'ego czy Anny Torv oraz Davidem Fincherem jako producentem dosłownie przykuł widzów do ekranu, a to dzięki ponurej atmosferze, tajemniczym sprawom kryminalnym i niepokojącym portretom psychologicznym największych seryjnych morderców w historii USA.
Sezon drugi podkręcił tempo akcji, ale zachował i duszny klimat, i atmosferę niepokoju unoszącą się w powietrzu. Widza angażuje też sama fabuła, która tym razem skupia się na morderstwach czarnoskórych dzieci w Atlancie w latach 1979-1981. W sprawę angażują się agenci FBI, którzy znajdują też czas na długo wyczekiwane przez widzów serialu spotkanie z samym Charlesem Mansonem. Już sama scena ich rozmowy z mężczyzną odpowiedzialnym za śmierć Sharon Tate przyprawia o ciarki, mimo że trwa tylko kilka minut. A co dopiero cały serial – on wręcz mrozi.
7. Stranger Things (sezon 3)
"Stranger Things" nikomu przedstawiać nie trzeba, bo to jeden z największych hitów Netflixa w jego całej historii. Jasne, część fanów nadal uważa, że najlepszy jest wciąż pierwszy sezon, a dalsze to tylko odcinanie kuponów. Jednak sezon trzeci naprawdę daje radę i to o wiele lepiej, niż – wciąż nie taki zły, jak niektórzy myślą – sezon numer dwa. Wcale nie tylko dlatego, że akcja jest bardziej gęsta, a efekty specjalne jeszcze bardziej wbijające w fotel. Tak naprawdę sukces trzeciego sezonu Netflixa opiera się w dużej mierze na relacjach między bohaterami.
Nie oznacza to oczywiście, że fabuła pozostawia wiele do życzenia, bo jest i intrygująca, i wciągająca (w Hawkins zostaje otwarte pierwsze centrum handlowe Starcourt Mall, które skrywa w sobie tajemnice, a niebezpieczeństwo z Upside Down wciąż nie zostało zażegnane). Jednak to problemy Hoppera, który nie może poradzić sobie z dorastaniem Eleven, przyjaźń Robin czy Steve'a czy flirtowanie Billy'ego z panią Wheeler nadają trzeciego sezonowi smaczku. W rezultacie sezon ten jest idealnie wyważony: mamy i wartką akcję, i małe sceny-perełki, jak kultowa już wokalna wstawka Dustina.
8. GLOW (sezon 3)
"Glow" to propozycja, której trudno się oprzeć. Ta prawdziwa historia o kobietach, które w latach 80. postanawiają zostać wrestlerkami, jest i kiczowata, i histerycznie zabawna, i bardzo feministyczna. Nie jest to jednak feminizm ze sztandarów, ale opowieść o prawdziwych kobietach, które muszą walczyć ze społecznymi stereotypami. I podczas gdy często kolejne sezony dobrych seriali po prostu nie wychodzą, to trzeci sezon "GLOW" tylko utwierdził wszystkich w przekonaniu, że to wciąż jeden z najlepszych seriali Netflixa, o którym powinno być zdecydowanie głośniej.
Ostatni sezon naprawdę wbił w fotel i pokazał, że historia wrestlerek z problemami, które rzucają się sobie do gardeł i to nie tylko na arenie, wcale nie jest jeszcze wyeksploatowana. Psychologiczne portrety bohaterek i ich osobiste problemy są jeszcze bardziej złożone, kolory – bardziej neonowe, fryzury – bardziej natapirowane, a walki – coraz bardziej szalone. Dodajmy to tego bezczelnie kiczowate Las Vegas, wspaniałą Geenę Davis i soundtrack, który jest muzycznymi latami 80. w pigułce, a mamy serial prawie doskonały.
9. The OA (sezon 2)
"The OA" to bez wątpienia jeden z najoryginalniejszych, najdziwniejszych i najbardziej tajemniczych seriali Netflixa. Trudno powiedzieć, o czym jest, żeby nie zdradzić fabuły i... nie wyjść na nawiedzonego członka sekty. Jednak mimo tej osobliwości "The OA" ma ma olbrzymią bazę zakochanych w niej fanów. Ba, wręcz maniaków. Dlatego, kiedy Netflix ogłosił, że kasuje serial po drugim sezonie – co jest absolutnie jedną z najgorszych decyzji platformy w jej historii – widzowie zareagowali płaczem, furią i wściekłymi internetowymi atakami wymierzonymi w Netflixa.
Naprawdę trudno zrozumieć tę decyzję, biorąc pod uwagę, jak genialny był sezon drugi. Zwłaszcza, że był ryzykiem. Nawet fani "The OA" obawiali się, że kontynuacja jest zupełnie niepotrzebna i wszystko zepsuje. Jednak okazała się nawet lepsza, niż oryginał: jeszcze bardziej tajemnicza, dziwaczna i szalona. Dość powiedzieć, że są w niej inne wymiary, myślące domy i mówiące ośmiornice. A jeśli pierwsza część była wizjonerskim objawieniem, to druga jest już mistrzowską wizją samą w sobie – wizualnie zapiera dech w piersiach. Netflixie, wstydź się.
10. Tuca i Bertie
Skasowanie "Tuki i Bertie" po zaledwie jednym sezonie to kolejna – po rezygnacji z "The OA" – tegoroczna porażka Netflixa. Bo ta animacja o kobietach-ptakach to naprawdę świetny serial. Trzeba jednak powiedzieć głośno i wyraźnie: "Tuca i Bertie" to nie jest "BoJack Horseman". Twórczyni ptasiej animacji Lisa Hanawalt to bowiem współproducentka tego hitu, stąd irytujące porównania, głównie na niekorzyść "Tuki i Berti". To zupełnie inne show, co nie oznacza, że gorsze. Mamy tu i świetny humor, i ciętą ironię i ostre jak brzytwa obserwacja społeczne.
Już same bohaterki to współczesne trzydziestolatki w pigułce. Tukanica Tuca od niedawna jest trzeźwa, wciąż jest utrzymywana przez swoją bogatą ciotkę i jest wcieleniem nieodpowiedzialności. Jej przyjaciółka i współlokatorka Berti, która jest drozdem śpiewakiem, jest z kolei nerwowa i lękliwa, pracuje w dużej firmie i wytrwale wspina się po zawodowej drabinie. Obie zmagają się z problemami, które kobietom są dobrze znane, jak natręci w aplikacjach randkowych, lęk przed poproszeniem o podwyżkę czy mizogini w pracy. Udało się jednak Hanawalt uniknąć moralizatorstwa i stereotypów, za co olbrzymi plus.