To kolejny rekord medycyny. Na świat przyszły dzieci poczęte dzięki sztucznemu zapłodnieniu z nasienia złożonego w banku spermy aż 40 lat temu. Co dla wielu jest dowodem możliwości nowoczesnej medycyny, w innych budzi same wątpliwości. O tym, co mogą czuć te dzieci, gdy dorosną i czy tak długie przechowywanie nasienia nie jest marnotrawstwem sił i środków mówi naTemat etyk, prof. Paweł Łuków.
Jak poinformowała amerykańska firma Reprotech zajmująca się długotrwałym przechowywaniem materiału genetycznego, niedawno na świat przyszły bliźnięta poczęte w wyniku zabiegu, w czasie którego wykorzystano spermę pobraną aż 40 lat temu. W ten sposób spełniły się nie tylko marzenia kolejnej bezpłodnej pary o rodzicielstwie, ale i marzenie pewnego Amerykanina, który gdy odkrył, że z żoną nie mogą mieć potomstwa, postanowił oddać nasienie do banku spermy, by geny jego rodziny nie zginęły.
Jednak nasienie musiało czekać przez cztery kolejne dekady, by zostać wykorzystane przez parę potrzebującą dawcy spermy. Zajęło to tyle czasu między innymi dlatego, że mężczyzna zastrzegł sobie prawo do udziału w wyborze tych, którzy wychowywać będą dziecko mające jego geny. Amerykanin za wszelką cenę nie chciał jednak mieć żadnej możliwości wzięcia udziału jego wychowaniu. Wieloletnie przetrzymywanie nasienia w banku spermy skutecznie mu te wszystkie plany umożliwiło. Gdy bliźniaczki dorosną i spróbują szukać biologicznego ojca, jego prawdopodobnie od dawna nie będzie wśród żywych.
Dla jednych ta historia jest dowodem, że dzięki medycynie wszystko jest możliwe, nawet spełnianie najskrytszych i nietypowych marzeń. Konserwatywne środowiska na całym świecie komentują to jednak jako kolejny dowód na upadek moralności w medycynie i argument przeciw sztucznemu zapłodnieniu. "Został pobity kolejny – niechlubny – rekord przemysłu reprodukcyjnego" - komentuje w Polsce portal Fronda.pl.
Specjalnie dla naTemat etyczny wymiar tego rekordu ocenia tymczasem prof. Paweł Łuków z Wydziału Filozofii i Socjologii UW, autor szeregu publikacji z zakresu etyki i filozofii medycyny.
Co etyk powinien powiedzieć o takiej historii?
Akurat tutaj najważniejsze powinny być względy medyczne, bo powstają pytania o zdrowie dziecka. Natomiast z punktu widzenia etycznego, nie ma tu żadnej nowości. Przy innych sytuacjach również powstają pytania o tożsamość dawcy nasienia, kiedy pojawiają się problemy z jej ujawnieniem.
Wiadomo, że jeśli mamy do czynienia z dawcą anonimowym, to dziecko może nigdy nie poznać jego tożsamości. I nie ma większego znaczenia, czy ten ojciec oddał nasienie 10 lat temu, czy 40.
Ale znamy przypadki, gdy dorosłe dzieci chciały poznać biologicznego ojca. Mogły choćby o tym marzyć. Te bliźniaczki nie będą miały nawet takiej możliwości.
No tak. I na tym cała historia właściwie się kończy.
Czyli to nie ma znaczenia?
Wydaje mi się, że my w ogóle trochę wyolbrzymiamy kwestię poznania tożsamości biologicznego ojca. To oczywiście może być istotne w konkretnych przypadkach, ale przesadą jest uważanie, że dla dzieci poczętych z nasienia dawcy najważniejsze jest to, by poznać biologicznego ojca. Dla części z nich z pewnością jest to ważne, ale byłbym bardzo ostrożny z uogólnianiem, że każde dziecko tego potrzebuje.
Znamy te problemy z relacji osób, dla których było to ważne, czy cierpiały z powodu tego, że tożsamości biologicznego ojca poznać nie mogły. Nie powinniśmy natomiast zakłądać, że wszystkim tym dzieciom zależy na poznaniu ojca.
Niektórzy mogą zastanawiać się, czy lekarze używając tego nasienia nie skazali poczętych z niego dzieci na to, że w przypadku problemów ze zdrowiem nie będą mogły liczyć na pomoc ojca.
Po pierwsze nie jest praktyką, by dawcy spermy zobowiązywali się do takiego świadczenia na rzecz poczętych z ich nasienia dzieci. Można byłoby tylko liczyć, że taki ojciec całkowicie dobrowolnie zechce pomóc komuś, z kimś nie ma więzi emocjonalnych. Niewiele jest też sytuacji, w których ojciec byłby lepszym dawcą, niż inni. Może jedynie w przypadku przeszczepu szpiku kostnego i innych tego typu wyjątkowych sytuacjach.
Nie bez komentarza w tej historii pozostają koszty utrzymywania nasienia przez tak długi okres. Przez cztery dekady przechowywano je w kilku różnych miejscach, co kosztowało tysiące dolarów.
Z tego co wiem, to ten mężczyzna ponosił te koszty i one nie są wcale straszne. Przy zabiegu in vitro bywają one znacznie wyższe. Inną kwestią jest natomiast pewien narcyzm tego Amerykanina. Bo on po prostu chciał tylko, by została po nim pula genowa. Ponosił te koszty tylko po to, by kiedyś powstało dziecko, którego nigdy nie pozna. I to powinna być kwestia, która powinna budzić jakieś nasze zastrzeżenia.
To trochę dziwne przeświadczenia, że jego geny są tak szczególnie cenne, że nie mogą bezpowrotnie zniknąć. Nie jest to szczególnie moralnie naganne, ale z pewnością małostkowe.