Kazimierz Dolny słynie nie tylko z malowniczego położenia i rynku, ale i z otaczających miasteczko wąwozów lessowych. Jeden z najładniejszych – Wąwóz Czarny – według aktywistów został właśnie wybetonowany. Urzędnicy bronią się, że to nie "prawdziwy" wąwóz, a biegnąca obok głębocznica stworzona przez ludzi. Sama droga miała być zaś niezbędna. Przeciwnicy inwestycji natomiast uważają, że miasto po prostu chce zarobić dzięki cennym działkom na końcu nowej drogi.
– To był jeden z ładniejszych wąwozów – mówi naTemat Aleksander Adamski, miejscowy aktywista. Spotykamy się właśnie w "wyremontowanym" Wąwozie Czarnym.
Wąwozy to jedna z bardziej zaskakujących atrakcji turystycznych Kazimierza Dolnego. Zaskakujących, bo ze słynnej Góry Trzech Krzyży ich nie widać. Turyści, którzy zwłaszcza w sezonie letnim odwiedzają Kazimierz Dolny w dziesiątkach tysięcy, podziwiają z góry renesansowe zabudowania i malownicze położenie w Przełomie Wisły.
Ale wąwozów stamtąd nie widać. Ukryte w cieniu okolicznych wzniesień, pokryte gęstym lasem, są równie ważne dla miejscowej turystyki, choć wielu przyjezdnych wyjeżdża stąd nawet nie dowiedziawszy się o nich.
Najbardziej znany to Korzeniowy Dół, ale równie znany jest właśnie Wąwóz Czarny. To nazwa zwyczajowa, którą dziesiątki lat temu wprowadzili mieszkańcy tych terenów. Ten wąwóz także przyciągał turystów, choć akurat teraz może być z tym już znacznie gorzej. W grudniu władze miasta dopięły swego – został niemal w całości wyłożony ażurowymi płytami betonowymi.
Widok na miejscu rzeczywiście jest dość przykry. – Szkoda, że państwo nie byli tutaj przed tymi zmianami. To miejsce zostało oszpecone – podkreśla Adamski. Pokazuje nam też zdjęcia, na których widać jak było wcześniej. I jak jest teraz:
Droga jest, tylko trudno z niej skorzystać
Płyty są jeszcze świeże. Betonowanie dna wąwozu – czy też głębocznicy, ale o tym za chwilę – zakończyło się dopiero w grudniu. Żeby je położyć, wykonawca na wielu fragmentach wąwozu musiał "przyciąć" jego lessowe ściany. Żeby po prostu miał miejsce na płyty.
Droga budzi jednak kontrowersje nie tylko dlatego, że powstała. Przede wszystkim prowadzi ona… donikąd. Nie jest bowiem skończona. Brakuje ponad stu metrów na dole wąwozu, gdzie nowa droga miała się połączyć – tuż obok trzystuletniej tzw. Starej Chaty – z wyasfaltowaną szosą, ulicą Doły.
Dlaczego jej nie skończono? Bo w planach droga ma inny przebieg niż w rzeczywistości. – Geodeta przyjechał dopiero wtedy, kiedy weszła już ekipa na budowę. Okazało się, że przebieg drogi ma się nijak do rzeczywistości. Tej drogi nie da się dokończyć, tam rosną drzewa – tłumaczy Adamski.
Z tym zgadza się Dariusz Wróbel, zastępca burmistrza Kazimierza Dolnego. Choć widzi w tym nie dowód na bałagan w magistracie, a troskę o środowisko. – Jest krótki fragment, gdzie droga nie pokryła się z geodezyjnymi mapami i trzeba byłoby wyciąć kilka drzew. Nie zdecydowaliśmy się na to, musimy przejąć ten grunt stanowiący własność wspólnoty wiejskiej i skończyć drogę. Najpewniej w tym roku – wyjaśnia podczas naszego spotkania w urzędzie miasta.
Skąd takie zamieszanie? Bo droga powstała w dużej mierze ze środków unijnych. Wszystkich goniły terminy. Wróbel: – Mieliśmy problemy, droga była realizowana w końcówce roku budżetowego. Z pierwszym wykonawcą musieliśmy rozwiązać umowę. Nie potrafił sobie z tym poradzić i musieliśmy ogłosić drugi przetarg. Straciliśmy blisko dwa miesiące. Takie są procedury. A chcieliśmy wykorzystać środki do końca roku.
Wspomniane środki na zabezpieczenie dna wąwozu gmina uzyskała już prawie dwa lata temu decyzją Wojewody Lubelskiego, odpowiedni wniosek trafił też do MSWiA. Pieniądze pochodziły z ogólnopolskiego programu zabezpieczenia wąwozów przed erozją. Co w zasadzie jest ironiczne, bo każdy w ratuszu powie, że płytami wyłożono nie wąwóz, a głębocznicę.
Bo to też trzeba podkreślić: to nie pierwsza głębocznica czy wąwóz wybetonowany na terenie gminy. – Jest ich około trzydziestu – mówi zastępca burmistrza. Podkreśla także, że takie zabezpieczenie zaleca Główny Geolog Kraju.
Co właściwie wyłożono płytami?
I właśnie w tym miejscu stanowiska obu stron sporu zaczynają się rozjeżdżać. Dla obrońców tego terenu nie ma bowiem znaczenia, czy to wąwóz czy głębocznica. Liczy się – a może liczyła, bo ten wąwóz już w pewnym sensie "przepadł" – jego wartość turystyczna. Dla ratusza to natomiast dowód, że to miejsce, które wymaga interwencji.
Czym się różni jedno od drugiego? Wąwóz ma pochodzenie naturalne, głębocznica to wytwór antropogeniczny. Jak powstała? W wyniku eksploatacji. W miejscu dzisiejszego wąwozu (bo de facto głębocznica jest formą wąwozu) już w przeszłości znajdowała się droga, która pogłębiała się w wyniku ludzkiej działalności (less to bardzo miękka skała, a takie są tutejsze tereny).
To prosta zależność. Sto lat temu jeździły tędy konie i wozy, przez co powstawały koleiny. Pozostałą między koleinami ziemię wypłukiwał deszcz i tak dno pogłębiało się. Dzisiaj konie zastąpiły quady i wozy terenowe – bardzo popularne w Kazimierzu Dolnym. – Jeśli wcześniej erozja następowała wolniej, bo były konie i koła wozów, to teraz wszystko przyspieszyło – twierdzi Wróbel.
Takich punktów spornych jest jednak znacznie, znacznie więcej. Miasto twierdzi choćby, że wąwóz czarny, o którym się rozpisują media, to w istocie rzeczy nietknięta "odnoga" od głębocznicy. I rzeczywiście, kiedy idzie się w stronę wybetonowanej drogi, można po prawej dostrzec niewybetonowany wąwóz.
Janusz Kowalski, radny z Kazimierza Dolnego, zwraca jednak uwagę, że nazewnictwo jest tak naprawdę nieistotne. Bo jest umowne, w pewnym sensie tradycyjne. – Kiedyś cały ten teren to były Doły Kobiałkowe, bo mieszkała tu rodzina Kobiałków. O tej głębocznicy (czy też wąwozie) mówi się czasami, że to głębocznica "Na Niezabitowskich", bo taka rodzina mieszkała na dole wąwozu. Zresztą pan Niezabitowski wżenił się w rodzinę Kobiałków – opowiada o historii Kazimierza Dolnego. Jest związany z miastem od zawsze, wie o nim właściwie wszystko.
Zwraca też uwagę, że pierwotna droga wcale nie biegła po płaskim terenie. – Tam wąwóz był, po prostu na przestrzeni lat został znacząco pogłębiony – tłumaczy. Kiedy zwracam mu uwagę, że może rzeczywiście należało ten teren zabezpieczyć, odpowiada: – A może właśnie chodzi o to, żeby natura działała swoim rytmem.
Kolejna kwestia dotyczy samych użytkowników drogi. Trudno bowiem powiedzieć, komu właściwie świeża droga ma służyć. Adamski zauważa, że na szczycie wąwozu na stałe zamieszkała jest jedna posesja.
– Naprawdę tragedia z dojazdem. Do lekarza, do urzędu, do kościoła. Wszędzie – mówiła mieszkanka domu w Polsat News.
Działki do zabudowy już czekają
Zastępca burmistrza nie zgadza się z takim stawianiem sprawy. Według niego na stałe mieszka tam więcej ludzi. Inna sprawa, że dojazd już… był. I to z dwóch stron.
Na wschód od nowej drogi już była wytyczona jedna utwardzona ścieżka. Natomiast od południa można też dojechać – jest wytyczona droga od miejscowości Jeziorszczyzna. W takich warunkach inwestycja wydaje się dość zaskakująca.
Adamski ma swoją odpowiedź na to. – Nie mamy dowodów, ale od razu nasuwa się myśl, że chodzi o tereny inwestycyjne. Wystarczy rzut oka na miejscowy plan, żeby zobaczyć, że jest tu przewidziana zabudowa pensjonatowa. Nietrudno dodać dwa plus dwa – przekonuje.
Podobnie mówi radny Kowalski. – Chodzi o inwestycje i o pieniądze, na pewno. Kładę głowę pod topór za to.
Wiceburmistrz zarzeka się, że to nieprawda. – Tam jest przewidziana zwykła zabudowa, bez żadnych pensjonatów. To jest klasyczny przykład dopisywania teorii spiskowej – odpowiada na te zarzuty.
To jednak nie do końca pokrywa się z faktami. Wystarczy bowiem jeden rzut oka na plan zagospodarowania, żeby się przekonać, ze zaplanowana jest tam zabudowa mieszkaniowa jednorodzinna i pensjonatowa. To działki 9.MNP oraz 10.MNP położone po obu stronach drogi.
Pytany o to zastępca burmistrza podtrzymuje swoje stanowisko "z jedną różnicą". – Przeciwnicy twierdzili, że
powstaną tam hotele i wielkie pensjonaty, natomiast plan dopuszcza tam zabudowę
jednorodzinną z uzupełniającą jedynie funkcją pensjonatową. Zapis ten pozwala na
utworzenie popularnych na tym terenie gospodarstw agroturystycznych – stwierdził.
Wątpliwości budzi też samo wykonanie drogi. Według strony miejskiej wybetonowana trasa zapobiegnie dalszej erozji terenu, a już za kilka lat w wyniku procesu tzw. sedymentacji wąwóz "odzyska" swoje dno. Płyty nie będą już widoczne.
I tu polecają nam inną drogę, która już została w ten sposób zabezpieczona. Widok w Dolinie Lipowej pozostawia jednak wiele do życzenia:
Zastępca burmistrza podpiera się przy tym stanowiskiem Stanisława Turskiego. – Wyjątkowy autorytet w tej dziedzinie, geomorfolog, 120 publikacji na ten temat, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Informacji Turystycznej – tak go przedstawia Wróbel.
"Ażurowe płyty wkrótce zostaną częściowo pokryte liśćmi, kurzem, a w otworach wyrosną trawy, co spowoduje, że wizualnie prawie stopią się z otoczeniem" – pisze Turski w swoim stanowisku, które przesłał do urzędu. Wiceburmistrz przekazał nam jego kopię do wglądu.
"Śliskie i głębokie błoto na dnie stromej drogi, które powstawało po deszczach i roztopach, powodowało jej nieprzejezdność. Bywało, że do nagłych wypadków nie mogły dotrzeć karetki i lekarze musieli iść po błocie ślizgając się i przewracając”"– pisze dalej.
W swoim stanowisku nijak nie odnosi się jednak do faktu istnienia dwóch dróg alternatywnych. Wróbel jednak zauważa, że nowa droga zdecydowanie skraca dystans.
I tu są jednak wątpliwości. Po pierwsze przeciwnicy nowej drogi pokazują nam zdjęcia z jej budowy. Na fotografiach pod płytami widać wylewkę. – Ta płyta to taka dziurawka. Woda powinna przesiąkać, ale pod spodem jest wylewka betonowa. Jest wylana taka poduszka. Złudzeniem jest, że to jest przepuszczalne – twierdzi Adamski.
Wróbel w odpowiedzi idzie w zaparte: są tylko płyty. – Nie ma żadnej wylewki. To jest podłoże piaskowe – twierdzi.
Problem dotyczy też szerokości drogi. W wielu miejscach jest ona po prostu wąska. Żaden samochód dostawczy tędy nie przejedzie, z karetką też może być kłopot. Radny Kowalski: – Droga jest niezgodna z projektem. Miała mieć 825 metrów, a ma około 180 metrów mniej – mówi. To akurat wynika z problemów z dokończeniem drogi.
Ale jest jeszcze jeden kłopot: droga miejscami jest szersza niż działka gminna, na której powstała. To odcinek około 50-60 metrów według Kowalskiego. Inaczej mówiąc według radnego droga częściowo jest wytyczona na terenie, który nie należy do gminy.
Adamski: – To już wiele razy się powtarzało. Gmina często ma problem z prostymi inwestycjami. "Wtopy" z planowaniem dróg to rutyna.
Radny Kowalski ma też wątpliwości co do pana Turskiego. Bo o ile zastępca burmistrza przedstawia go jako autorytet, to Kowalski mówi o nim już inaczej. – Pan Turski to właściciel działki, która znajduje się u wylotu wąwozu – opowiada.
– Mam dziewięć arów krzaków. Stoi tam tylko krzyż. Postawiłem go dla mojego dziadka, który w 1942 roku cudem uniknął śmierci z rąk Niemców. Tam nic się nie da postawić, jest zbocze wąwozu – tłumaczy. O krzyżu rzeczywiście pisały lokalne media.
Przeciwnicy swoje, burmistrz swoje
Pozostaje jeszcze sama kwestia sporu. Bo tu nie chodzi o konflikt kilku aktywistów z kilkoma urzędnikami. Petycję w sprawie zaniechania inwestycji w internecie podpisało około 9 tysięcy osób. Dodatkowo kilkaset osób podpisało ją na rynku.
– Burmistrz nie odpisał ani raz, nic. Nawet “mam wasz protest w nosie". Wysyłałem pisma urzędowe wielokrotnie. Mniejsza o mnie, ale dziewięć tysięcy osób zostało zignorowanych. Lokalni ludzie stali bo obu stronach tego sporu, my zabraliśmy głos i chcieliśmy, żeby burmistrz był arbitrem. Ale burmistrz na petycję nie zareagował – przekonuje Adamski.
W ratuszu sprawę widzą inaczej. – Nieprawda. Gdzie pan burmistrz może zabierać głos? Pan burmistrz wielokrotnie komentował sprawę, przychylni inwestycji mieszkańcy także. Czy to na poświęconych tej tematyce spotkaniach, czy na komisjach, czy sesjach Rady Miejskiej. Wreszcie w prasie. Sam się wypowiadałem w imieniu pana burmistrza.
Kiedy zauważam, że na petycję odzewu nie było, Wróbel odpowiada: – Petycja czemuś służy. W kwestii samej sprawy wypowiadaliśmy się.
Wiceburmistrz Wróbel całą sprawę uważa za komedię pomyłek. – Dobrze by było, gdyby wszędzie było naturalnie. Są zresztą komentarze ludzi tu mieszkających, że dochodzi do swoistego rodzaju konfliktu interesów. Z jednej strony turyści, którzy chcieliby tu mieć taki prawdziwy skansen, a z drugiej strony ludzie muszą na co dzień żyć, korzystając z wygodnych i dostępnych elementów infrastruktury – twierdzi.
Na razie w Kazimierzu Dolnym i tak jest spokój. Jest zima i nie ma nawet grama śniegu, więc turystów jest tu jak na lekarstwo. Jest sennie, spokojnie, a dla kogoś, kto był tutaj tylko w wysokim sezonie, może być wręcz... dziwnie.
Wszystko zweryfikuje reakcja turystów, którzy przyjadą tu tłumnie już za kilka miesięcy. – Im się na pewno nie spodoba – rzucił na odchodne po naszym spotkaniu wiceburmistrz Wróbel. Akurat jedna, jedyna osoba, którą spotkaliśmy w wąwozie, była... zadowolona. I raczej nie była tutejsza.