
Wiele osób twierdzi, że są sprawy, z których nie powinno się żartować, a taką z pewnością jest II wojna światowa. Jednak czy zawsze opakowanie tragedii w komedię jest niewybaczalne? Już kilka razy przekonaliśmy się, że ma to sens, jeśli chcemy w pewien sposób wzmocnić przekaz. Potrzebny jest do tego odpowiedni pomysł i talent, których reżyser Taika Waititi ma pod dostatkiem. "Jojo Rabbit" to film, który nie wszystkim się spodoba, ale nie można mu odmówić odwagi.
Osoby, które częściej chodzą do kina niż gdziekolwiek indziej, dostrzegą w filmie mnóstwo inspiracji. Kolorystyka, kostiumy i scenografia to wypisz, wymaluj Wes Anderson (szczególnie "Kochankowie z Księżyca", i te mundurki). Duch Hitlera, który doradza głównemu bohaterowi od razu przywodzi na myśl Humphreya Bogarta w "Zagraj do jeszcze raz, Sam" (ogólnie czuć tu sporo starego Woody'ego Allena). Cały filmowy "feeling" kojarzył mi się z kolei z "Życie jest piękne" Roberto Benigniego, który także w niesztampowy sposób opowiadał o wojnie.
Idealna równowaga
Jak już wiemy, "Jojo Rabbit" ma miejsce w trakcie II WŚ, w Niemczech. Tytułowy bohater (Roman Griffin Davis) to zafascynowany führerem (traktuje go jak gwiazdę rocka, ozdabiając jego wizerunkiem ściany) 10-latek z Hitlerjugend. Wpajana mu od malucha ideologia wystawiona jest na solidną próbę, kiedy dowiaduje się, że w ścianie jego domu ukrywa się młoda Żydówka (Thomasin McKenzie). Starcie dwóch światów jest dla widzów maratonem gagów, a dla Jojo momentem zwątpienia. Czyżby naziści nie mieli racji?
"Jojo Rabbit" to satyra wypełniona po brzegi czarnym, często przerysowanym humorem. Dużo jest w nim propagandy i miejskich legend o Żydach, które funkcjonowały w czasie wojny (a wiele z nich jest pewnie używanych do dziś). Taika Waititi wyśmiewa w ten sposób antysemityzm, bo sam był też ofiarą uprzedzeń - jego ojciec jest Maorysem, a matka Żydówką. Jednak reżyser, który jest równocześnie scenarzystą, bezwstydnie wyśmiewa wszelką nietolerancję, zrównując ją z absurdem i obnaża konsekwencje szkodliwej indoktrynacji. Robi to z takim wdziękiem i gracją, że trudno to streścić, nie popadając w banały.
