Kojarzycie kanał Polskie Drogi na YouTube? Tak, to ten, gdzie pojawiają się serie z nagraniami kolizji i wypadków w Polsce. Michał Nowotyński, jego twórca, w rozmowie z naTemat zdradza kulisy tworzenia słynnych kompilacji. I wymienia największe grzechy polskich kierowców.
Kiedy ostatnio rozmawialiśmy z Michałem Nowotyńskim, Polskie Drogi miały 176 tys. subskrybentów. To był 2017 r. i nagrania już wtedy cieszyły się ogromną popularnością.
Od tamtej pory kanał jeszcze się rozwinął, a statystyki poszybowały w górę. Postanowiliśmy zapytać autora, jak wygląda jego codzienna praca po latach funkcjonowania na YouTube. I dlaczego ludzie w ogóle chcą oglądać kompilacje z wypadkami drogowymi.
Łukasz Grzegorczyk: Pracę w księgarni rzucił pan, bo prowadzenie kanału zabiera tyle czasu?
Michał Nowotyński: Nałożyło się kilka powodów. Chodziło o kanał, ale doszły też prywatne sprawy. Można powiedzieć, że pół na pół.
Nie dało się łączyć normalnej pracy z działalnością w sieci?
To było trudne, już nawet chodziłem trochę sfrustrowany. Widziałem, co się dzieje, że można rozwijać kanał, ale taki plan wymaga czasu. Przychodziłem z księgarni, zjadłem coś i do nocy siedziałem przy komputerze. Brakowało chwili dla siebie, dla bliskich, na zwykłe życie. Gra była jednak warta świeczki. Miałem świadomość, że ludzie korzystają z tego, co oglądają. To mnie nakręcało.
Statystyki idą w górę. Pan w ogóle jeszcze patrzy na liczbę "subów"?
Coraz mniej. Czasem jeszcze zerkam, bo wiadomo, że muszę być na bieżąco i obserwować. W tej chwili przybywa około 4 tys. nowych subskrybentów miesięcznie. Kanał cały czas się rozwija, i jeśli nic nie wydarzy się po drodze, to za parę lat będzie jeszcze większy.
Zapytam wprost, bo przez lata cała idea mogła się zmienić. Dlaczego prowadzi pan kanał Polskie Drogi?
Najprostsza odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy: chcę pomagać ludziom. To działa, bo dostaję wiadomości i wiem, że moja działalność niejednej osobie uratowała życie. Już nie mówiąc o zdrowiu czy pieniądzach. Piszą mi, że uniknęli wypadku, bo wiedzieli, czego się spodziewać. To jest moc tych filmów, bo sytuacje są powtarzalne. Można uczyć się na doświadczeniu innych.
Sam widzę, jak zmieniła się moja jazda, odkąd obserwuję nagrania. Nie raz uratowało mi to skórę, bo wiem, na co uważać.
Jak zmieniał się przez lata schemat codziennej pracy w prowadzeniu kanału?
Dzień zaczynam od czytania maili i wiadomości na Facebooku. Zdecydowana większość nagrań nie ujrzy światła dziennego, mimo że są to często skandaliczne sytuacje. Na przykład przejazdy na czerwonym świetle, gdzie widać, że to nie była pomyłka.
Zaspamowałbym kanał, gdybym to wszystko wrzucał. Bardzo dużo czasu spędzam na oglądaniu i korespondowaniu z autorami nagrań, bo muszę uzyskać zgody na publikację. Sam też staram się szukać materiałów w innych miejscach w sieci. To nieustanne szukanie i grzebanie w gąszczu filmów.
Ile dziennie dostaje pan tych wiadomości?
Kilka, czasami kilkanaście. Jeśli z braku czasu nie sprawdzę skrzynki przez kilka dni, to po tygodniu zebrałoby się około setki. Ludzie czasami wysyłają mi po kilkanaście nagrań w folderach. W takich sytuacjach zwykle wiem, czego się spodziewać. Bo jedna osoba raczej nie nagrała tylu wypadków.
Jak wygląda selekcja, i co nigdy nie pojawi się na kanale Polskie Drogi?
Nie pokazuję wspomnianych przejazdów na czerwonym świetle czy wymuszeń. To jest naganne i powinno być piętnowanie, ale nie taka jest moja konwencja. Skupiam się na sytuacjach, kiedy dochodzi do kontaktu. A z kolei samo wymuszenie nie musi zakończyć się zderzeniem. Gdybym to wrzucał, wszystko straciłoby ręce i nogi. Nie utrzymałbym też tempa pracy.
Dlaczego ludzie chcą oglądać kompilacje nagrań z wypadkami?
Chcą się uczyć. Na pewno część z nich szuka rozrywki, bo chce się pośmiać z błędów innych, taka czasami jest nasza natura. Myślę, że większość chce jednak wyciągać wnioski, by na drodze przewidywać różne scenariusze. Nawet ci, którzy oglądają dla zabawy, mogą przypomnieć sobie te obrazy w skrajnych momentach.
Jakie wiadomości docierają do pana poza nagraniami?
Ludzie szukają często świadków wypadków, w których uczestniczyli. Wiedzą, że na Polskich Drogach może znaleźć się ktoś, kto akurat miał kamerkę i to nagrał. Piszą mi, żebym udostępnił informację. Zdarza się, że taki świadek się znajdzie, ale zwykle to już kiepska sprawa.
Zapamiętał pan szczególnie jakiś materiał?
Jest ich bardzo dużo. Jakiś czas temu publikowałam nagranie z wystrzałem opony w ciężarówce na łuku drogi. Zjechała na przeciwległy pas i zmiotła samochód osobowy jak zabawkę. Nagrała to osoba, która jechała za osobówką, i też oberwała. To bardzo mocny film i można było wnioskować, że ktoś na pewno zginął. Tymczasem ranna była na szczęście tylko jedna osoba. Ten materiał też pokazał, że niestety nie na wszystko mamy wpływ na drodze.
Albo inna sytuacja. Niedawno chłopak wysłał mi nagranie z potrącenia pieszej dwa lata temu Był uznany za winnego, miał osiem spraw w dwóch instancjach. Dopiero biegły sądowy stwierdził, że to piesza wtargnęła na pasy. Gdyby nie kamerka, byłby na przegranej pozycji. Po długiej batalii uznali go za niewinnego. Dlatego czasami publikuję takie materiały jako pojedyncze wrzutki, bo wymagają szerszego rozwinięcia.
Pan ogląda tysiące tych nagrań. Za kierownicą jest potem uczucie strachu?
Tylko głupiec się nie boi, ale przede wszystkim jestem świadomym i przewidującym kierowcą. Właśnie dzięki temu, co oglądam. Pokora, spokój i wyobraźnia, to jest najważniejsze. Oczywiście nie wszystko od nas zależy, bo czasami możemy nadziać się na kogoś, kto popełni błąd, albo będzie jechał brawurowo, i nic nam to nie pomoże.
Nie da się ukryć, że dołożył pan swoją cegiełkę do tego, że coraz więcej kierowców jeździ z kamerą w aucie. Poza tym, te urządzenia można znaleźć już w większości sklepów.
Kiedy zaczynałem się tym interesować, na przykład w Przemyślu, gdzie mieszkam, kamera w samochodzie to był bardzo rzadki widok. Dziś wideorejestratory widzę bardzo często. W jakimś procencie mam w tym swój udział, że stały się one tak popularne. Jeśli kierowcy decydują się na zakup w wyniku mojej działalności, to ja się z tego bardzo cieszę.
Często są sytuacje, że po publikacji ktoś pisze i domaga się usunięcia materiału?
Zdarzało się, ale w stosunku do liczby rzeczy, które publikuję, to mógłbym zliczyć takie sytuacje na palcach. Kiedyś taksówkarz prosił mnie, żebym chociaż zasłonił numer boczny jego pojazdu. Staram się to robić, ale mówimy o bardzo rzadkich przypadkach.
Ma pan swoją listę "czarnych punktów" na drogach w Polsce?
Nie, często nie mam pojęcia, gdzie dany wypadek miał miejsce. Dla mnie nie jest istotne, gdzie to jest, bo skrzyżowania i ulice - jeśli chodzi o schemat - są takie same w całym kraju. To trzeciorzędna sprawa, czy doszło do zdarzenia w wielkim mieście czy na wiejskiej drodze.
Gdyby miał pan opisać polskiego kierowcę. Wyjdzie fatalny obraz?
Nie mam złego zdania o kierowcach. W większości jesteśmy przeciętnymi kierowcami, łącznie ze mną i pozostałymi 99 proc. To ludzie, którzy najczęściej jeżdżą poprawnie. A błędy zdarzają się tak, jak na całym świecie. Z nagrań obserwuję natomiast, że jeździmy brawurowo, a wtedy robi się niebezpiecznie.
Jeździmy często nieświadomi tego, jakie stwarzamy zagrożenie. Choćby bez bezpiecznego odstępu, co jest plagą na naszych drogach. Ludzie jeżdżą "na zderzakach". Poza tym jest pośpiech i egoizm. Jeśli to poprawimy, będzie dużo przyjemniej i bezpieczniej.
A sama świadomość na drogach zwiększa się?
Mam wrażenie, że jest coraz lepiej, chociaż przeczą temu moje nagrania. Pamiętajmy jednak, że kiedyś tych nagrań nie było. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, bo nie było kamerek. Myślę jednak, że jeździmy coraz lepiej. Kiedy wyjeżdżam w trasę, rzadko uczestniczę w sytuacjach, które mógłbym nagrać.
Medialnie głośno zrobiło się o przejściach dla pieszych, ale ja myślę, że pod tym względem jest już o niebo lepiej. Niestety jest dużo pieszych, którzy ufają kierowcom, co jest wielkim błędem, bo nie powinni tego robić. Myślą, że są na przejściu i nic im nie grozi. A statystyki pokazują, że przejścia są jednymi z najbardziej niebezpiecznych miejsc. Staram się przypominać, że piesi i kierowcy powinni na siebie wzajemnie uważać.