
Gdyby Polacy czytali tyle książek, ile wypijają "małpek", stalibyśmy narodem intelektualistów zdolnym panować nad czasem, przestrzenią i galaktyką. Tymczasem każdego dnia – według badania, które cytujemy – sprzedawane są 3 miliony zgrabnych, małych buteleczek z wielkimi procentami. I na horyzoncie nie widać nawet przebłysku zmian. Nie to jednak jest w tym najbardziej przerażające.
Buteleczki z mocnym alkoholem mają zgubne zalety. Są poręczne, więc łatwo je schować do torebki lub w tylną kieszeń spodni. Nie ma też żadnego problemu z dostępnością, bo kupimy je nawet w nocy i w święta. Kusząca jest również ich cena, a także wygląd - kolorowe likiery nie sprawiają wrażenia tak groźnych jak czysta wódka. A niemal równie mocno "poniewierają". I można je wypić na szybko: w toalecie, windzie, pod sklepem.
Relaksacyjne picie po robocie nie jest nadzwyczajnym zjawiskiem. Jednak według przedsiębiorców przepytanych do stworzenia raportu, aż 28 proc. małpek (czyli niemal co trzecia!) jest sprzedawanych rano. Pójście do pracy "na luzie" jest objawem naszych czasów - przepełnionych niepewnością, bezradnością i stresem.
Jeszcze zanim wybrałem się na Domaniewską i okolice, zajrzałem do supermarketu na Woli umiejscowionego w środku nowo wybudowanego osiedla. – Małpki nie schodzą u nas jakoś hurtowo, bo wokół mieszka klasa średnia – powiedział mi pracownik stosika z alkoholami. – Mamy pewnego klienta, który przychodzi dzień w dzień po pół litra wódki. Wygląda schludnie, nie trzęsą mu się ręce, strasznie mnie intryguje ta sytuacja, ale nie wypada zapytać. Dodam jeszcze, że zauważalny jest u nas wzrost nie małpek, ale piw bezalkoholowych.
Komentarz Żabki pozwala płynnie przejść na drugą stronę medalu. Raport Synergionu został skrytykowany przez Związek Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy. Autorom badania zarzucono zawyżanie liczb. Według twardych danych firmy badawczej rocznie wcale nie jest sprzedawany miliard małpek.
