Podpisując tę ustawę, Andrzej Duda powiedział Polakom: "narodzie, jestem bezwolną kukiełką"
Jacek Liberski
05 lutego 2020, 12:33·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 lutego 2020, 12:33
Moje przewidywania odnośnie decyzji Andrzeja Dudy w sprawie ustawy represyjnej nie sprawdziły się nawet w minimalnym stopniu. W jakimś sensie jest to moja porażka jako swobodnego komentatora życia politycznego w Polsce, stojącego z boku i próbującego wyciągać wnioski z pewnych fragmentów własnej wiedzy. Pomyliłem się, bo uznałem, że Andrzej Duda może być człowiekiem, który choć w minimalnym stopniu pozbawiony jest serwilizmu wobec swego patrona. Pomyliłem się.
Reklama.
Andrzej Duda udowodnił właśnie polskim wyborcom, że jest stuprocentową marionetką w rękach Jarosława Kaczyńskiego (ktoś pamięta, jak podczas debaty w studiu telewizyjnym robił nieuprawnione uwagi prezydentowi Komorowskiemu na temat jego zależności od PO?).
Tak, ta smutna dla Polaków konstatacja jest prawdą. Jako doktor prawa Andrzej Duda musi mieć świadomość zapisów ustawy represyjnej i tego, że zapisy te są kalką ustaw rodem z głębokiego komunizmu czy innych ustrojów totalitarnych. Tak, od wczoraj znaleźliśmy się w kręgu tego typu wydmuszek demokracji. I nie jestem w stanie pojąć dlaczego Duda Polskę tam pchnął.
Odrzućmy na moment polityczne uzależnienie Dudy od Kaczyńskiego i spójrzmy na to okiem choć nieco racjonalnym. Co ten ruch daje Andrzejowi Dudzie? Czy zyskał poparcie umiarkowanych wyborców? Nie. Czy uspokoił nastroje w Unii Europejskiej? Nie. To może z drugiej strony: czy zyskał poparcie skrajnie prawicowego elektoratu? Także nie, bo ten ma go i tak za podwładnego prezesa PiS.
Podpisując ustawę kagańcową Andrzej Duda pokazał narodowi jedno: narodzie, jestem bezwolną kukiełką. Czy polscy wyborcy chcą mieć głowę państwa całkowicie uległą, okaże się już niebawem. A najśmieszniejsze jest to, że Duda jednym ruchem mógł zdobyć naprawdę wiele – wystarczyło ustawę pchnąć do Trybunału Konstytucyjnego, który konstytucyjnym jest co prawda tylko z nazwy, ale z punktu widzenia strategii wyborczej to, czym jest ten paradny obecnie twór, nie miałoby żadnego znaczenia. Jednak żeby to zrobić, Andrzej Duda musiałby mieć coś jeszcze – resztki honoru i resztki odwagi. Dziś wiemy, że Andrzej Duda nie ma ani jednego, ani drugiego.
Czym w istocie jest ustawa represyjna?
Jedno w tym wszystkim od lat pięciu jest głęboko zastanawiające. Obóz władzy zachowuje się tak, jakby miał tu rządzić wiecznie. Jeśli faktycznie takie jest myślenie w tych szeregach, to znaczy, że jest gorzej, niż nam się wydaje. Rządzą nami ludzie całkowicie oderwani od rzeczywistości, bo nawet pełne przejęcie kontroli nad państwem, co oczywiście się dzieje, w dzisiejszej, XXI-wiecznej Europie, nie daje żadnej gwarancji nielimitowanych czasem rządów. Kres tej władzy nadejdzie, bo nadejść musi, a wtedy wszystko to, co obecnie ta władza robi, obróci się przeciwko niej w dwójnasób. Rzecz w tym, że największą cenę zapłacą za to obywatele. Obecna ekipa rządząca z Jarosławem Kaczyńskim na czele ponosi i ponosić będzie całkowitą odpowiedzialność za wszystkie skutki kompletnego chaosu, w jakim znajdzie się niebawem nasz kraj. Chaosu prawnego, gospodarczego i jakiegokolwiek innego. I Andrzej Duda jest tej ekipy elementem.
Czym w istocie jest ustawa podpisana wczoraj przez mieszkańca Pałacu Prezydenckiego? Powtórzmy, bo pewnie nie każdy ma świadomość.
Ustawa zaostrza kary dla sędziów, przekazuje więcej władzy w ręce rzeczników dyscyplinarnych i prezesów sądów oraz wprowadza zmiany w wyborze I Prezesa Sądu Najwyższego.
W kwestii zaostrzenia kar dla sędziów ustawa wprowadza tak ogólnie określoną odpowiedzialność, dając szerokie uprawnienia czemuś, co nazywa się izbą dyscyplinarną:
*działania lub zaniechania mogące uniemożliwić lub istotnie utrudnić funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości,
*działania kwestionujące istnienie stosunku służbowego sędziego lub skuteczność jego powołania.
Tego typu zapisy dają bardzo szeroki zakres interpretacyjny panom zasiadającym w owej izbie Sądu Najwyższego, czego dowodem jest sprawa sędziego Juszczyszyna.
W kwestii przekazania większej władzy prezesom sądów (których powołuje pan Ziobro) ustawa wprowadza regulację mówiącą o tym, że ustają kadencje dotychczasowych kolegiów sądów powszechnych (okręgowych i apelacyjnych). Mają się one składać już nie z prezesów i sędziów z różnych sądów, ale tylko i wyłącznie z samych prezesów. Rzeczywiście, ma to wiele wspólnego z sędziowską samorządnością.
Nowelizacja zwiększa też uprawnienia rzecznika dyscyplinarnego sędziów sądów powszechnych oraz jego zastępców. Wcześniej byli powoływani przez Krajową Radę Sądownictwa. Obecnie urzędujących powołał Zbigniew Ziobro, a zgodnie z nowelizacją rzecznicy będą mieli możliwość postępowania "w sprawie każdego sędziego".
Ustawa wprowadza także zwiększone uprawnienia Izby Dyscyplinarnej (przypomnijmy: nieuznawanej przez Sąd Najwyższy i Trybunał Sprawiedliwości UE). Zgodnie z nowelizacją izba ta będzie miała wyłączność w sprawach rozpoznawania wniosków o uchylenie immunitetów sędziom i prokuratorom.
Ustawa wprowadza też inny sposób wyłaniania I Prezesa Sądu Najwyższego. Kandydata na to stanowisko będzie mógł zgłosić każdy sędzia SN. W razie problemów z wyborem kandydatów ze względu na brak kworum w ostatecznym stopniu planowanej procedury do ważności wyboru będzie wymagana obecność 32 sędziów SN. Co to oznacza w praktyce? W praktyce oznacza to to, że I Prezesa Sądu Najwyższego będzie mógł bez problemu wskazać Jarosław Kaczyński, a Andrzej Duda go powoła bez słowa sprzeciwu.
Co dalej?
No dobrze, wiemy już, że od wczoraj znaleźliśmy się wśród takich tuzów demokracji jak Azerbejdżan, Rosja, Kirgistan, Turcja, Białoruś i kilka jeszcze innych państw będących wzorem praworządności, ale co dalej?
To "co dalej?” zależy wyłącznie od opozycji. Od tego, co z tym fantem zrobi. Czy będzie potrafiła zjednoczyć się (chociaż w drugiej turze wyborów prezydenckich), czy jednak dominować będą tam nurty myślowe charakterystyczne dla upośledzonej lewicy (dla której z punktu widzenia tej jej części lepszym prezydentem jest Andrzej Duda niż Małgorzata Kidawa-Błońska!), czy może dominować będzie narracja Kosiniaka-Kamysza, który postanowił swój elektorat przekazać Dudzie, poddając się głębokiej amnezji dotyczącej wspólnych z PO rządów w latach 2008-15?
Można owszem zrozumieć strategię wyborczą tego czy innego kandydata – z oczywistych względów Kosiniak-Kamysz walczy tu bardziej z Szymonem Hołownią niż z Kidawą-Błońską, ale jest w tej walce kompletnie niewiarygodny. O ile bowiem Hołownia stojący pośrodku, jest autentyczny, bo nieskażony dotąd władzą, o tyle szef ludowców staje się po prostu groteskowy, by nie powiedzieć śmieszny. A nie ma nic gorszego niż śmieszny polityk. Kosiniak-Kamysz powinien baczniej patrzeć na Andrzeja Dudę, by nie być aż tak bardzo do niego podobnym. Szkoda faceta, bo czasami sprawia wrażenie całkiem rozsądnego.
Co zrobi nowy szef Platformy Obywatelskiej Borys Budka? Czy będzie potrafił nadać nowego wyrazu tej partii i czy uda mu się stworzyć sztab wyborczy Kidawy-Błońskiej złożony z wojowników a nie poddanych przewodniczącemu, jak bywało wcześniej?Na te i inne pytania znajdziemy odpowiedź już niebawem.