Gdyby zgodził się na reklamę, to za film "There is a city" o minucie ciszy w rocznicę Powstania Warszawskiego mógłby zarobić na YouTube ponad 30 tysięcy złotych. Wojtek Jeżowski uznał jednak, że reklama przy akurat tym filmie byłaby niestosowna. Co nie oznacza, że nie wierzy w finansowanie filmów przez internautów. Siedzi w tym dwoma (całkiem zdolnymi) rękami. Ma w głowie kolejne projekty. Jest przekonany, że kiedyś Kickstarter ufunduje jego dużą produkcję. Z Wojtkiem Jeżowskim rozmawiam o "kręceniu filmików do sieci", jak mówi o swoim hobby (i swojej pracy).
Jakiś polski reżyser ściągnął do kin ponad 2 miliony ludzi?
Szczerze mówiąc, to dawno nie byłem w kinie. Wynik filmu traktuję jako coś niezwykłego. Jestem wielkim fanem internetu. Wierzę, że jest przyszłością, jeśli chodzi o dystrybucję filmową. Jest wiele sukcesów związanych z nowym sposobem finansowania filmów. Czuję, że w przyszłości tak właśnie się będzie robiło fajne filmy. Odejdzie w niepamięć chodzenie po instytucjach i albo mu dadzą pieniądze, albo nie. W internecie przedsprzedajesz swój film bezpośrednio ludziom. Jak ich zarazisz jakimś pomysłem, to oni ci dadzą Ci pieniądze na produkcję.
Andrzej Wajda, Jerzy Hofman robili patriotyczne filmy, a jednak oczekiwali, że ludzie zapłacą za bilety.
To jest coś innego. To jest rozrywka. My zrobiliśmy coś innego. Czuliśmy, że to jest coś, co warto pokazać. Coś, czym warto się dzielić, a niekoniecznie zarabiać. Po drugie reklamy na YouTube mnie wkurzają.
Wszystkie? I te, które są przed filmem i te banery na filmie?
Wszystkie mnie denerwują. Zawsze wyłączam dźwięk i czekam tych 10 sekund, aż reklama się skończy. Pomyślałem, że w przypadku filmu o Powstaniu, to by było nie fair.
Wobec powstańców, widzów?
Była chwila, w której myślałem o reklamie. Ale bardzo szybko stwierdziłem: Nie. Gdybym ja coś takiego oglądał i pojawiła się reklama, to ten film obejrzałbym inaczej, to by zmieniło jego przyjęcie.
Sprawdziłem w YouTube. Za ponad 2 mln wyświetleń dostałbyś od 17.000 do ponad 30.000 złotych. Dużo straciłeś...
Nie o to chodziło. Nie robiliśmy tego projektu dla pieniędzy.
"There is a city"
Powiedziałeś dwie sprzeczne rzeczy. Wkurza cię reklama na YouTube. A z drugiej strony wierzysz, że właśnie w sieci się będzie dystrybuowało filmy w przyszłości. Coś za coś.
Żyjemy w sprzecznych czasach. Dla pokolenia dzisiejszych 40-latków lata 90-te to był czas wielkich ustrojowych przemian i wielkich szans. Świat zaczął działać inaczej niż ten, który dotąd znali. Dzięki temu można było coś nowego stworzyć. Teraz my, ludzie którzy tworzą, też mają taki moment. Nadal działa stary system, czyli finansowanie przez instytucje, producentów. A z drugiej strony rodzi się coś nowego, z czym nie radzi sobie wielu profesjonalistów, czyli dzielenie się utworami w sieci i tak zwany “crowdfunding”.
Z całą sympatią. Czy akurat my jesteśmy tymi młodymi, którzy najlepiej rozumieją sieć? I ty i ja skończyliśmy trzydziestkę. Całe lata temu pracowaliśmy razem w TVN, a więc w systemie, w mainstreamie.
Jednocześnie jesteśmy za młodzi, żeby docenić przemiany w latach 90-tych. Byłem wtedy za młody. Nawet gdybym chciał zrobić biznes, to nie byłbym w stanie. A teraz próbuję wykorzystać zmiany, wykorzystać tą internetową rewolucję. Teraz ktoś kto ma 18 lat, może się czuć tak jak 18 latek w 1990 roku.
Uważasz że głębokość zmian jest porównywalna?
Sześć lat temu iPhone był czymś niesamowitym, oglądanie YouTube w metrze było czymś niewyobrażalnym. A teraz to każdy robi. Tempo zmian jest tak duże, że zaraz się okaże że każdy będzie miał telewizor 3D w salonie.
Nie wiem, czy daje to porównywalne możliwości do tych 23 lat temu. Wtedy młody człowiek z otwartą głową i angielskim miał przed sobą wielką karierę. Dziś bezrobocie wśród młodych jest gigantyczne, a te szanse nie aż tak wielkie.
Ja teraz mówię tylko o jednej grupie: o ludziach którzy pracują artystycznie. Kiedyś był system taki, że pisałeś książkę, nagrywałeś demo, szedłeś do wydawcy i on decydował, co się z tobą stanie. Teraz tego nie musisz robić. Teraz możesz wrzucić swój utwór do sieci i się znajdzie milion osób, które polubią twoją książkę, twoje nagranie. I nawet jeśli 1/3 z tego da ci dolara, to zarabiasz tyle samo, jeśli nie więcej, jak w poprzednim systemie. To jest coś nowego. Myślę że to jest przyszłość. Na tym wiele osób może zrobić karierę.
Skąd ty się wziąłeś?
Jak powiedziałeś razem pracowaliśmy w TVN24. Ja byłem producentem. Newsy nie były dla mnie super ekscytujące. Interesowała mnie telewizja. To był świetny czas. Wiele się nauczyłem. Ale robienie filmów było moim marzeniem. Być może nie wkroczyłem w to marzenie tak, jak powinno się to robić...
Filmówka, Chełmska, Instytut Sztuki Filmowej...
Postanowiłem wejść bocznymi drzwiami. Nie jest łatwo.
Na ile zamknięte jest filmowe środowisko w wieku wielkich zmian?
Jest przesycone. Jest dużo osób z nazwiskami którzy potrafią robić świetne rzeczy. I dlatego ich się bierze. I super. Tak powinno być. Ale wtedy też popyt na nowych twórców może maleć.
Wszedłeś więc bocznymi drzwiami, zacząłeś robić filmiki na YouTube. Wielu artystów powie to z lekceważeniem: Jakieś tam filmiki...
Ja od lat to robię. Kiedy pracowałem w TVN też od czasu do czasu robiłem jakiś filmik do sieci dla siebie. Potem zaczęło się okazywać, że ten internet rośnie. I w Stanach ludzie dają na filmik o grach komputerowych przez Kickstartera 300 tysięcy dolarów. Więc to nagle przestaje być zabawą, tylko się robi z tego biznes. Też bym chciał mieć taki fajny pomysł, tak fajnie to sprzedać, że ludzie powiedzą: Masz dolara, zrób coś fajnego, chętnie to obejrzę.
Czy film o Powstaniu dał ci dużą rozpoznawalność?
Zakładałem sobie, że obejrzy to maksymalnie kilkaset tysięcy osób. My to robiliśmy trochę dla anglojęzycznej publiki, żeby im uświadomić parę rzeczy z naszej historii. Po dwóch dniach się okazało, że jest 1,5 miliona osób. Myślałem, że mi się to nigdy nie przydarzy. Nadal się zastanawiam jakim cudem.
I jakim cudem?
Jest wiele teorii. To jest siła społeczności. Ja jestem wielkim fanem internetu. Siedzę na forach, stronach, na które ludzie wrzucają content: Wykop, Reddit. Film o Powstaniu wrzuciłem najpierw na Wykop. I to powoli się rozkręcało, aż zobaczyłem w komentarzach, że ktoś zaproponował: “To jest fajne, wrzućmy to na jakieś zachodnie strony”. Zebrała się grupa ludzi i zaczęli to promować na Reddicie, 9gag-u, Demotywatorach. W miejscach, na które nie sądziłem że to trafi. Bo to nie jest głupi film, to nie są śmieszne kotki grające na fortepianie. To jest coś wartościowego, ważnego. To było zaskakujące.
Wracam do pytania: Jakim cudem
Usłyszałem od kogoś, że wrzucanie na swoje strony filmów to jest nowy sposób wyrażania siebie. Ludzie zatem chcieli wyrażać moim filmem siebie. Polacy chcieli pokazać: mamy Powstanie, jesteśmy dumni ale nie mieli narzędzia. Nie mieli jak tego wyrazić. I nagle daliśmy im sposób. Coś co mogli wrzucić na swoją stronę. Każdy mógł napisać oczywiście: Dziś rocznica Powstania Warszawskiego, jestem bardzo dumny. A tu wrzucał filmik. Wiadomo – obraz działa lepiej niż słowa. Do tego się skłaniam: wrzucanie filmu, muzyki, contentu na swoją stronę nie jest piraceniem, ale jest formą wyrażania siebie. To jest fenomenalnie ważne ale zrozumienie tego mechanizmu jest na razie w powijakach.
Ten mechanizm, który opisałeś oznacza, że będzie Ci bardzo trudno powtórzyć sukces filmu o Powstaniu.
Oczywiście. Ten kto wymyśli mechanizm podklejania się pod emocje ludzi, które opisałem, będzie miliarderem. To będzie nowa forma reklamy. Bardzo osobiste podejście do materiału. To jest przyszłość.
Co zdarzyło się w twoim życiu po filmie o Powstaniu. Dwa miliony widzów to trochę jest. Zadzwonił jakiś producent do Ciebie? Ktoś stwierdził: ten Jeżowski to wie jak ściągać ludzi, to może niech coś zrobi dla nas.
Takie rzeczy to się może w Stanach dzieją. Na razie czegoś takiego nie doświadczyłem. Na pewno w moim przypadku się tyle ruszyło, że gdy startuję w przetargach, to spotykam ludzi, którzy mnie rozpoznają. Ale nie jest tak, że z pucybuta do milionera zrealizowało się w moim przypadku.
Akurat twój film, to jest od pucybuta do milionera. Od zera widzów do milionów widzów w parę dni.
Nic się jeszcze nie zdarzyło. Nasz film powstał bez żadnego wparcia jakiejkolwiek instytucji. Zgromadziła się po prostu grupa ludzi. To też dodało do sukcesu. Że to nie była przygotowana kampania, ale spontaniczność. My to zrobiliśmy tak, jak to czuliśmy, jak chcieliśmy.
Może to jest jedna z tych rzeczy niezbędnych do sukcesu w internecie. Że to zawsze musi być autentyczne.
Jest świetny wykład na stronie Ted.com o fenomenie memów. Dlaczego niektóre filmiki robią WOW, a niektóre nie. Tam ktoś przedstawia trzy zasady. Film musi być prawdziwy i osobisty. Nie może być ustawiony. A jeżeli jest ustawiony, to musi być ustawiony tak, że wygląda na autentyczny, prawdziwy, wywołujący emocje. Musi być czymś, czym ludzie chcą się dzielić. Mój film o Powstaniu na pewno to miał. Z drugiej strony widziałem filmy, które miały te rzeczy, a się nie rozeszły, milionów nie sięgnęły. Internet nie jest nauką ścisła. Albo się w nim udaje, albo nie.
Co po Powstaniu?
Powrót do normalnego życia. Prowadzę swoją firmę. Działamy głównie na rynku PR. Robimy filmy na potrzeby komunikacji społecznej, korporacyjnej. Reklama to jest stopień wyżej. I tam powoli się dobijam. Kończę właśnie krótką fabułę science fiction.
Widziałem trailer „One of us”
Jestem wielkim fanem fikcji. Chodził za mną pomysł zrobienia filmu o spotkaniu przedstawicieli dwóch cywilizacji. Powiedzieliśmy sobie: Hura, robimy. Może to było za bardzo „hura”. Z każdym projektem się czegoś uczę. No ale się udało. Zrobiliśmy film, który ma jak najmniej grafiki komputerowej, jak najbardziej analogowy.
"One of us"
Ile trwa?
23 minuty. To jest specyficzny film. Mam nadzieję, że niedługo będziemy mogli go pokazać
Gdzie?
Tu jest właśnie dylemat. Mamy dwie drogi. Możemy pójść w kółeczko festiwalowe. Jak ma się krótki film, to puszcza się go po różnych festiwalach i czeka, czy może będzie jakaś nagroda. Z tą nagrodą i uznaniem można starać się o kolejne projekty. Albo zrobimy wręcz przeciwnie. Wrzucimy film do internetu. Jeszcze nie zdecydowałem. Wydaje mi się jednak, że ten film jest bardzo mało internetowy.
Jest za długi?
W internecie coś co ma więcej niż 5 minut, ogląda się słabo. Ciężko kogoś przytrzymać przy ekranie. Największe hity internetu mają 2-3 minuty. Internetu nie ogląda się przy pełnej uwadze.
Dlaczego? Sofa w domu nie jest z definicji mniej wygodna niż ekran w kinie.
To jest jak skakanie po kanałach pilotem. Szukasz, szukasz. 10 sekund i podoba ci się następny. Jak masz dużo kanałów w telewizorze, to nie skupiasz się na jednym. Mój film jest nie tylko długi, ale też nastrojowy. Nie wiem, czy jest to najlepsza forma do sieci. Może nie zadziałać. Ja marzę o wystartowaniu na Kickstarterze. Marzę o zrobieniu prezentacji jakiegoś nowego filmu, wystawieniu jej i patrzeniu, czy użytkownicy to poprą.
Czyli dadzą ci pieniądze w zamian za...
Minimalna stawka to jest 1 dolar i ten jeden dolar to jest ku chwale. Ale możesz ustawić różne poziomy. Za 10 dolarów twoje nazwisko będzie wymienione, jako „koproducent”. Za 20 dolarów dostaniesz okładkę DVD. I tak możesz robić do 10 tysięcy dolarów. Widziałem ostatnio, jak ktoś chciał zdobyć 300 tysięcy dolarów na grę w klimacie lat 80-tych. Tak ją dobrze opisał, że dostał 2 miliony dolarów. Bo ludzie po prostu chcieli zagrać w tę grę.
Na końcu on ma z tego pieniądze, a oni?
Oni mają grę. Zamiast płacić w sklepie 200 złotych za kupienie gry, możesz zapłacić kilka dolarów i mieć grę stworzoną przez siebie.
Patrzysz na dwie drogi, którymi możesz promować filmy. I jak się ma według Ciebie waga nagrody na jakimś festiwalu do wagi sukcesu w internecie?
Kilka lat temu, to byłoby nie do porównania. Nagroda byłaby sto razy ważniejsza, niż sukces na YouTube. Teraz to już waży porównywalnie, nie można powiedzieć, że droga festiwalowa ma naturalną przewagę. Teraz nie wiadomo. To jest dylemat. Na festiwalu obejrzy twój film może pięć tysięcy osób. Jak dostaniesz nagrodę, to możesz pójść do jakieś instytucji i ubiegać się o pieniądze na kolejny projekt. Ale możesz wrzucić to do sieci, film obejrzy milion osób, potem wrzucasz swój kolejny pomysł na Kickstarter, dajesz cynka milionom osób, którym się podobał twój poprzedni film. Prosisz ich choćby o dolara i masz nagle milion dolarów prawie od razu. To jest ta zmiana kulturowa.
„One of us”, jaki miał budżet?
Około 50 tysięcy złotych. Takie filmy mogą powstać także za pięć razy tyle. Oczywiście ktoś może powiedzieć: wezmę kamerkę, nagram coś fajnego za pięć złotych i też będzie żarło.
Więc jak to spiąć biznesowo? Jak dostać 50 tysięcy złotych, skoro film zrobiony za 5 złotych w internecie może być tak samo dobrze oglądany.
To jest właśnie ta niewiadoma. W internecie nie jest łatwo znaleźć inwestora, ale na pewno łatwiej niż znaleźć inwestora na film w świecie filmowym. Wierzę, że odpowiedź na pytanie: jak na to zarobić w końcu zostanie udzielona. To się pojawi. Wielkie koncerny zaczynają zauważać, że profil dystrybucji się zmienia. Że nie wystarczy sprzedać praw jakiemuś panu i on to sobie będzie wyświetlał. Żyjemy w globalnym świecie. Jak jest premiera filmu w Stanach Zjednoczonych dnia X, a w takiej Polsce ona jest 10 dni później, to dlaczego ludzie w Polsce mają czekać? Stąd ludzie się wkurzają, ściągają filmy z sieci. Firma która zrobiła grę „Half life” zmieniła całkowicie model dystrybucji, bo zauważyła że to nie cena wpływa na piractwo, tylko dystrybucja. Jeżeli gra wychodzi gdzieś miesiąc później niż w Stanach, to wiadomo, że ludzie piracą. Ludzie nie chcą być dyskryminowani, nie chcą czekać. Nie chcą czuć się gorsi. Mają przecież pieniądze i chcą je wydać na dany produkt ale im się mówi nie, bo mieszkasz w innej części świata. To jest nie fair.
Jak wygląda rynek filmowy w Polsce?
Nawet nie wiem. Jestem na jego skrajach. W Ameryce jest prościej, bo wszyscy rozumieją, że film to biznes, że musi na siebie zarobić. Wydaje mi się, że w Polsce tak nie jest. Ja obserwuję ten rynek z bocznych linii, więc nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że działa to według jakiś innych zasad u nas.
[Aktualizacja]
W komentarzach youtuberzy wypomnieli nam błędy w wyliczeniu ewentualnego zarobku za wyświetlanie filmu. Jak zapewniają, nie wzięliśmy pod uwagę paru czynników. Zobaczcie dyskusję w komentarzach po więcej informacji.