Nie cichnie ujawniona przez "Gazetę Wyborczą" sprawa ugryzienia przez szefową sztabu Andrzeja Dudy Jolantę Turczynowicz-Kieryłło mieszkańca Milanówka. Obie strony przedstawiają zupełnie inne wersje wydarzeń. Turczynowicz-Kieryłło twierdzi, że stanęła w obronie swojej i syna, jednak co innego mówi Krzysztof Umiastowski, który pokazał na dowód nagranie z rozmowy ze strażą miejską. Z kolei ulotki, które miała roznosić kobieta podczas ciszy wyborczej... nie zostały dołączone do akt sprawy przed prokuraturę.
W sobotę "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że szefowa kampanii Andrzeja Dudy Jolanta Turczynowicz-Kieryłło ugryzła w przedramię Krzysztofa Umiastowskiego z Milanówka. Zdarzenie miało miejsce na ulicy Podleśnej podczas ciszy wyborczej przed drugą turą wyborów samorządowych z 2018 roku. Mieszkaniec podwarszawskiego miasta twierdzi, że Turczynowicz-Kieryłło wraz z dwoma mężczyznami miała podczas ciszy wyborczej roznosić ulotki ośmieszające kandydata na burmistrza Milanówka Piotra Remiszewskiego, konkurenta obecnej włodarz Wiesławy Kwiatkowskiej.
Straż Miejska potwierdza, że takie zdarzenie miało miejsce w nocy z 2 na 3 listopada 2018 r., a Turczynowicz-Kieryłło potwierdza, że ugryzła Umiastowskiego. I tutaj zgoda się kończy. "W dniu 3 listopada, po godz. 1, szłam po ulicy Podleśnej razem z 15-letnim synem i z dwoma małymi psiakami na smyczach. Syn miał w ręku ulotkę, którą podniósł z ziemi" – to fragment zeznań kobiety, do których dotarł reporter "Gazety Wyborczej".
Obecna szefowa kampanii prezydenta Andrzeja Dudy twierdzi również, że to Umiastowski ją dusił, a ona stanęła w obronie swojego 15-letniego syna. Na dowód zaprezentowała na Twitterze opis obdukcji, z którego wynika, że była ona uciskana w szyję, a także zdjęcia zeznań złożonych przez strażnika miejskiego z Milanówka, który twierdzi, że nie widział ulotek. Adwokatka stwierdziła też, że "Gazeta Wyborcza" "sięgnęła bruku", gdyż "stanęła po stronie damskiego boksera".
Zeznania mieszkańca Milanówka
Jednak zupełnie inne wersje przedstawiają i Umiastowski, i policjant, który zeznawał po wydarzeniu z listopadowej nocy. – Nie przypominam sobie, aby kobieta wspominała o tym, że była duszona. Nie widziałem u niej żadnych widocznych obrażeń. Mężczyzna pokazał ślad po ugryzieniu. W trakcie [mojej] rozmowy z kobietą swoją wersję wydarzeń próbował przedstawić też jej syn, ale matka zakazała mu się odzywać – mówił funkcjonariusz.
– Zauważyłem, że kobieta z dwoma mężczyznami wkładali broszury do skrzynek pocztowych kolejnych posesji. Ponieważ była cisza wyborcza, zawiadomiłem straż miejską – opowiadał z kolei "Wyborczej" mieszkaniec Milanówka. Umiastowski pokazał również redaktorowi "Wyborczej" 50-sekundowe nagranie rozmowy z dyżurnym strażnikiem, kiedy zadzwonił na patrol. – Roznoszą, agitują propagandę wyborczą od burmistrz Kwiatkowskiej. (...) Przy spalonym domku, przy transformatorze. Trzy osoby, zwróćcie uwagę też na monitoring, jedna osoba z psami, mają to wszystko w plecakach – mówił Umiastowski, zapytany, co się dzieje.
Kiedy Umiastowski podszedł do Turczynowicz-Kieryłło i jej towarzyszy, aby poinformować o swoim telefonie po straż miejską, jeden z mężczyzn, "ten z plecakiem", uciekł. – Drugiego chwyciłem za rękaw kurtki. Próbowałem zatrzymać też kobietę. Kiedy patrol straży się zbliżał, ona zaczęła krzyczeć, że to napad, i ugryzła mnie w rękę. Czy gdybym był bandziorem napadającym na niewinne kobiety w środku nocy, sam zawiadamiałbym straż i czekał na przyjazd patrolu? – pytał Umiastowski.
Co z ulotkami?
Reporter "GW" dotarł do zdjęć z interwencji w Milanówku, które potwierdzają, że strażnicy je widzieli, a nawet fotografowali. Umiastowski zwrócił się do prokuratury z prośbą o dołączenie do materiału dowodowego około 90 ulotek, które tamtej nocy zebrał na ulicy Podleśnej. "Od śledczych usłyszał jednak, że nie zostaną dopuszczone, bo prokuratura nie ma miejsca na ich magazynowanie" – pisze "Gazeta Wyborcza".
Po trzech miesiącach sprawa została umorzona przez prokuraturę. Podkreślono, że zarówno Turczynowicz-Kieryłło, jak i Umiastowski – którzy złożyli zawiadomienia o naruszeniu nietykalności osobistej – mogą złożyć na siebie prywatne skargi. Szefowa sztabu Andrzeja Dudy nie skorzystała jednak z takiej możliwości przez ponad rok. – To wciąż jest przedmiotem analiz – odpowiedziała na pytanie reportera "GW", dlaczego nie złożyła skargi na mieszkańca Milanówka. Ze względu na brak dowodów umorzono też śledztwo w sprawie złamania ciszy wyborczej.