
Bill Clinton w Polsce kojarzy się głównie z Moniką Lewiński i seks-aferą z jej udziałem. Ale w USA jest symbolem – dobrobytu, szczęścia, bogactwa i rozwoju klasy średniej. Jego wsparcie dla Baracka Obamy zelektryzowało zagraniczne media. Czy ktoś inny zdołałby wywołać taki efekt? - Tylko jakaś hollywoodzka gwiazda – twierdzi amerykanista prof. Bohdan Szklarski.
Tym, co Amerykanie doskonale pamiętają, a co w innych krajach umyka uwadze, to gospodarka. "Gospodarka, głupcze", jak to mówił Clinton w czasie swojej kampanii w
W latach 1997-2001 amerykański budżet miał nadwyżkę. W szczytowym momencie, czyli roku 2000, nadwyżka ta wyniosła aż 236 milionów dolarów. To właśnie te liczby pozostają w pamięci Amerykanów.
Dzięki temu Clinton przekonał do siebie ogromną grupę społeczną, o której mówi się, że decyduje o wygranej w wyborach prezydenckich: klasę średnią. Według prof. Szklarskiego, to właśnie były prezydent daje demokratom przewagę u klasy średniej. Bo to Clinton kojarzy się z czasami, gdy rosła – liczbowo i jakościowo – słynna "middle class".
Bill Clinton nie jest jednak politykiem, który swoją popularność opiera tylko na przeszłości. Jak twierdzi prof. Szklarski, ma on jedną, ogromną zaletę: – Przede wszystkim Clinton jest doskonałym mówcą. Wspaniale wypada w mediach, przyjemnie się go słucha i ogląda. Dysponuje prawie tak dużą swobodą wypowiedzi, jak Kennedy – ocenia amerykanista.
To nadal jednak nie wszystko, co decyduje o sile przyciągania Clintona. – Jak każdy były prezydent, ogólnie darzony jest szacunkiem, może tylko nie przez republikanów –
Potrafi przekonać tych niezdecydowanych. Ta niewielka część wyborców, która wychyla się to w jedną, to w drugą stronę, potrzebuje "czegoś", żeby się przekonać. I u demokratów Clinton tym czymś jest Bill Clinton.
Bill Clinton jest o tyle ważny dla Baracka Obamy, że stanowi istotną część jego motoru napędowego. – Potrafi przekonać tych niezdecydowanych. Ta niewielka część wyborców, która wychyla się to w jedną, to w drugą stronę, potrzebuje "czegoś", żeby się przekonać. I u demokratów Clinton tym czymś jest Bill Clinton. Ale to samo robią republikanie z Clintem Eastwoodem – wyjaśnia profesor Szklarski.

