Bill Clinton w Polsce kojarzy się głównie z Moniką Lewiński i seks-aferą z jej udziałem. Ale w USA jest symbolem – dobrobytu, szczęścia, bogactwa i rozwoju klasy średniej. Jego wsparcie dla Baracka Obamy zelektryzowało zagraniczne media. Czy ktoś inny zdołałby wywołać taki efekt? - Tylko jakaś hollywoodzka gwiazda – twierdzi amerykanista prof. Bohdan Szklarski.
O jego skandalu z Moniką Lewiński było bardzo głośno, szczególnie w Polsce. I zapewne z tym najbardziej kojarzy nam się Bill Clinton. A niesłusznie, bo dla mieszkańców USA jest on symbolem złotych lat, kiedy rzeki w Stanach płynęły mlekiem i miodem. A i tak to tylko jeden z powodów, dla których Clinton przyciąga wyborców i uwagę mediów z całego świata.
Złote lata '90
Tym, co Amerykanie doskonale pamiętają, a co w innych krajach umyka uwadze, to gospodarka. "Gospodarka, głupcze", jak to mówił Clinton w czasie swojej kampanii w
Finansowy sukces Clintona
W latach 1997-2001 amerykański budżet miał nadwyżkę. W szczytowym momencie, czyli roku 2000, nadwyżka ta wyniosła aż 236 milionów dolarów. To właśnie te liczby pozostają w pamięci Amerykanów.
1992 roku. Hasło to stało się legendarne, wielokrotnie parafrazowane i używane przez innych polityków.
Ale u Clintona gospodarka, dobrobyt obywateli, były nie tylko pustymi hasłami, jakie zwykli rzucać politycy. Był to ostatni prezydent USA, który doprowadził do nadwyżki budżetowej. Amerykanie o tym pamiętają. – Demokratom, ale nie tylko, kojarzy się z lepszymi czasami rozwijającej się gospodarki. Z amerykańskim prosperity. Za jego kadencji wiele osób kupiło sobie pierwszy dom i ten sam dom straciło za kadencji Busha – tłumaczy prof. Bohdan Szklarski, wybitny amerykanista.
Co prawda, ów pierwszy dom obywatele USA kupili wówczas dzięki koniunkturze prawno-finansowej – inaczej, prawdopodobnie, nie byłoby ich na to stać. Nad tym jednak Amerykanie się nie zastanawiają – ważne dla nich było, że w ogóle mogli kupić sobie dom.
Seks-afery i klasa średnia
Dzięki temu Clinton przekonał do siebie ogromną grupę społeczną, o której mówi się, że decyduje o wygranej w wyborach prezydenckich: klasę średnią. Według prof. Szklarskiego, to właśnie były prezydent daje demokratom przewagę u klasy średniej. Bo to Clinton kojarzy się z czasami, gdy rosła – liczbowo i jakościowo – słynna "middle class".
Takiego wizerunku nie zniszczyły nawet seks-afery. – Sprawa Moniki Lewiński mu nie zaszkodziła. bo nie była niczym niespodziewanym – ocenia prof. Szklarski. Jak przypomina, już w 1992 roku, w trakcie kampanii prezydenckiej, wyszła na jaw sprawa z Gennifer Flowers, amerykańską aktorką i modelką, z którą Clinton miał mieć romans.
– A potem i tak wygrał wybory. Później więc Amerykanie już nie reagowali na skandal, bo byli do tego przyzwyczajeni. Nie było to dla nich nic nowego – stwierdza profesor Bohdan Szklarski.
Słowami odurza tłumy
Bill Clinton nie jest jednak politykiem, który swoją popularność opiera tylko na przeszłości. Jak twierdzi prof. Szklarski, ma on jedną, ogromną zaletę: – Przede wszystkim Clinton jest doskonałym mówcą. Wspaniale wypada w mediach, przyjemnie się go słucha i ogląda. Dysponuje prawie tak dużą swobodą wypowiedzi, jak Kennedy – ocenia amerykanista.
Swoje oratorskie i medialne umiejętności Clinton przedstawił w sierpniu w spocie wspierającym Baracka Obamę. Wystarczy go obejrzeć, by zobaczyć, jak dużo brakuje polskiej klasie politycznej. Obok takiego spotu trudno przejść obojętnie.
Uderza w republikanów
To nadal jednak nie wszystko, co decyduje o sile przyciągania Clintona. – Jak każdy były prezydent, ogólnie darzony jest szacunkiem, może tylko nie przez republikanów –
podkreśla nasz rozmówca.
Ale okazuje się, że ta niechęć republikanów do Clintona to wręcz zaleta. – Clinton kojarzy się z alternatywą wobec republikanów. Walczył z nimi od 1994 roku, z ich radykalnymi propozycjami. Jest sprawdzony w boju – wyjaśnia prof. Szklarski.
Z drugiej strony, Clinton, choć walczy z republikanami, nie kojarzy się z niepoważną, podjazdową wojenką, a wręcz przeciwnie – poszukiwaniem wspólnego języka. – On jest postrzegany jako ten, który umie sobie radzić z partyjnymi podziałami, czego brakuje Obamie – przekonuje amerykanista.
Niepowtarzalny, ale do zastąpienia
Bill Clinton jest o tyle ważny dla Baracka Obamy, że stanowi istotną część jego motoru napędowego. – Potrafi przekonać tych niezdecydowanych. Ta niewielka część wyborców, która wychyla się to w jedną, to w drugą stronę, potrzebuje "czegoś", żeby się przekonać. I u demokratów Clinton tym czymś jest Bill Clinton. Ale to samo robią republikanie z Clintem Eastwoodem – wyjaśnia profesor Szklarski.
Porównanie do znanego aktora jest nieprzypadkowe, bo jak twierdzi amerykanista, Clinton jest "niepowtarzalny". Co jednak nie czyni go niezastąpionym: – Barack Obama i tak by bez niego wygrał. Choć Clinton na pewno jest bardzo ważny. Wywołał entuzjazm, ale gdyby go nie było, zastąpiłaby go jakaś hollywoodzka gwiazda.
Potrafi przekonać tych niezdecydowanych. Ta niewielka część wyborców, która wychyla się to w jedną, to w drugą stronę, potrzebuje "czegoś", żeby się przekonać. I u demokratów Clinton tym czymś jest Bill Clinton.