
Stołeczny Pl. Piłsudskiego, restauracja Bistro de Paris. Rozpoczynam właśnie pogawędkę z szefem tego lokalu, czyli Francuzem o andaluzyjskch korzeniach, który na początku drugiego tysiąclecia wpadł do Polski "na chwilę", aby... zasiedzieć się tutaj do dziś. Porozmawiamy nie tylko o tym, jak z jego perspektywy wygląda kraj nad Wisłą. Za chwilę dowiem się również, z jakich restauracji Michel Moran ucieka oraz tego, kto lepiej znosi porażki – młodzi uczestnicy programu MasterChef Junior, czy ich rodzice.
Od czasu do czasu sprawdzam, co tam o mnie piszą rozmaite portale plotkarskie i gdy niedawno wpisałem w przeglądarkę "Michel Moran", to wyskoczył jakiś inny facet. Zacząłem sprawdzać, o co chodzi i uśmiałem się naprawdę mocno, bo był to Michele Morrone, ten Włoch z "365 dni".
Skoro o symbolach seksu mowa: o pierwsze miejsce na takiej liście walczą "od zawsze" Francuzi, Hiszpanie i Włosi. Jak ową rywalizację postrzega pan – człowiek o korzeniach andaluzyjskich, urodzony i wychowany nad Loarą?
… nie wiedziałem praktycznie nic. Bałem się tego miejsca, bo przecież to, co na jego temat słyszałem przez całe lata, było jedną wielką dezinformacją. To, co na Zachodzie mówiono nam o komunizmie, Polsce czy Związku Radzieckim, było przerażające.
Pamiętam, że na początku była kiełbasa z grila, zjedzona prze molo Sopocie. Zaznaczmy, że tym grilem była duża metalowa beczka po jakimś oleju albo benzynie. Wspaniała rzecz, naprawdę mi smakowało. Później było jeszcze mnóstwo miłych zaskoczeń i zorientowałem się, że kuchnia polska jest świetna. Inna, ale nigdy nie powiem, że gorsza.
Przecież bycie zadeklarowanym mięsożercą jest dziś tak niemodne…
Ale ja nie lubię mód i nie przejmuję się nimi. Każda przeminie i za jakiś czas nikt nie będzie o nich pamiętał a prawdziwa kuchnia przetrwa wszystko. Pewnie, mam świadomość, że świat się zmienia i nie udaję, że jest inaczej. My, kucharze, musimy o tym pamiętać, bo przecież nie gotujemy dla siebie – musimy dostosowywać się do tego, czego oczekują nasi klienci.
Dokładnie tak, bo to coś, na czym mi zupełnie nie zależy. Pierwszy przykład z brzegu: zanim zaczęliśmy rozmowę, wydałem na salę zupę cebulową i zapiekane ślimaki. To właśnie takie rzeczy – proste i tradycyjne – są podstawą mojego menu. A z takimi daniami nie da się trafić do Przewodnika Michelin. Jeżeli chce pan walczyć o gwiazdki, trzeba oferować jedzenie wyrafinowane i skomplikowane.
Spędziłem tutaj ponad 1/3 życia, a to bardzo dużo. Jestem pewien tego, że gdybym Polskę traktował jako etap przejściowy; miejsce, z którego pewnego dnia chcę wyjechać, to zapewne do dziś czułbym się wyłącznie hiszpano-francuzem.
