Karolina Lewicka pisze, kiedy PiS może przełożyć wybory
Karolina Lewicka pisze, kiedy PiS może przełożyć wybory Fot. Albert Zawada / AG

Andrzej Duda został na scenie sam. Wirus zawiesił na kołku kampanię wszystkich jego konkurentów. Sztabowcy Kidawy, Biedronia, Kosiniaka czy Hołowni nie mają żadnego ruchu. Spotkania w terenie zostały wstrzymane jako pierwsze i nie wiadomo, czy w tej kampanii jeszcze ktokolwiek będzie miał na nie ochotę (lęk przed tłumem może się utrzymywać jeszcze jakiś czas po ustaniu epidemii). Opowieści o przeniesieniu działań do sieci to mrzonka, bo teraz nic wyborczego nie jest się w stanie przebić. Naprawdę próbowano i sprawdzano zasięgi - były mizerne.

REKLAMA
Wstrzymano druk ulotek czy gazet - nikt nie chce i nie może wysyłać wolontariuszy na ulice, zresztą komu mieliby te materiały rozdawać? Przecież przestrzeń publiczna opustoszała. Ludzie boją się o swoje zdrowie i życie, a kolejnych kilka milionów troska się także o swoją sytuację finansową, o byt swojej rodziny. To nie jest moment, w którym byliby zainteresowani programem wyborczym tego czy innego kandydata. Sam doradca obecnego prezydenta, prof. Andrzej Zybertowicz, przyznaje, że „nie ma warunków do normalnej kampanii wyborczej”.
Z moich rozmów ze sztabowcami jasno wynika, że jeśli ta nadzwyczajna sytuacja przeciągnie się na kwiecień (a dziś wszystko na to wskazuje), to opozycja jest na straconej pozycji i nie ma już czego zbierać. Straty będą nie do odrobienia. Inaczej PiS, na co jasno wskazują wypowiedzi polityków tej formacji i działania sztabowców prezydenta. PiS dostrzegł w tej sytuacji szansę na wygraną Andrzeja Dudy w I turze.
"Prezydent Duda coraz bliżej zwycięstwa w I turze. Z wielu powodów byłoby to bardzo dobre, sensowne oraz praktyczne rozstrzygnięcie. W ten sposób można uniknąć sporo potencjalnych implikacji” - zaćwierkała w weekend Beata Mazurek. PiS, naturalnie, nie przejmuje się tym, że w tych warunkach wyborcza rywalizacja jest po prostu nieuczciwa. Wręcz postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji. To było widać już po kuriozalnym wniosku prezydenta o zwołanie dodatkowego posiedzenia Sejmu tuż po tym, jak Zjednoczona Prawica zagłosowała przeciwko informacji szefa resortu zdrowia na posiedzeniu Senatu. Od kilku dni prezydent, przyobleczony w zielony mundurek (dres?), przeprowadza inspekcje w różnych miejscach Polski. Był w Kołbaskowie, był w Garwolinie. A media publiczne zdają z tych nikomu niepotrzebnych wizyt szczegółowe i obszerne relacje.
Rządzący założyli, że to, co się dzieje, będzie działać wyłącznie na ich korzyść. Ale mogą się przeliczyć. Na razie społeczeństwo jest wystraszone, zdyscyplinowane i wręcz entuzjastycznie nastawione do wszystkich zakazów i ograniczeń. Z każdym dniem jednak taka nienormalna sytuacja będzie się stawać coraz bardziej uciążliwą i irytującą. Za dwa-trzy tygodnie śladu nie będzie po entuzjazmie. Bo ludzie chcą żyć normalnie, a funkcjonowanie w stanie nadzwyczajnym na dłuższą metę męczy.
A wtedy pojawia się złość, której adresatem stają się rządzący. Wtedy ludziom może przyjść do głowy, że ekstraordynaryjna izolacja mogła być przede wszystkim wynikiem zaniedbań i zaniechań z początku epidemii. I słabej, niewydolnej służby zdrowia, która nie udźwignęłaby masowej skali zachorowań. Więc trzeba było zamknąć wszystko, co się tylko zamknąć dało. A przecież ta izolacja oznacza potworne straty.
Ludzie z dnia na dzień potracili źródła dochodów, drżą o przyszłość swoich małych i większych biznesów, o los przedsiębiorstw, w których są zatrudnieni. Kto nie zarabia, ten nie tylko nie ma z czego spłacić raty kredytu, ale ten też nie wydaje, czyli nie daje zarobić innym. To jak efekt kręgów wodnych. Nawet mały kamień, rzucony w wodę, wywoła zakłócenia w tafli, daleko sięgające kręgami. To się może na PiS-ie zemścić i politycy tej formacji też zdają sobie z tego sprawę.
Dlatego przypuszczam, że taktyka PiS jest obecnie następująca - poczekać bez żadnych ruchów dotyczących wyborów do początku kwietnia, może aż do świąt. Jeśli wówczas wirus zacznie się zwijać, będzie można odtrąbić sukces i przeprowadzić wybory w ustalonym terminie. Z nadzieją, że to prezydent zgarnie premię za „skuteczne działania rządu” i nieprzespane noce ministra zdrowia.
Jeśli zaś, jak prognozuje Łukasz Szumowski, szczyt zachorowań przypadnie dopiero za dwa-trzy tygodnie albo sytuacja wymknie się rządzącym spod kontroli (już teraz słyszymy wypowiedzi, które brzmią jak przygotowywanie alibi dla PiS-u: „nikt nie był gotowy na taką skalę”, „wszystkim brakuje respiratorów” itp.), to wówczas wprowadzą stan wyjątkowy i przełożą wybory, żeby lęk i frustracja Polaków nie zadziałały przeciwko „kandydatowi marzeń”.
O takim scenariuszu świadczą dwie wypowiedzi z ostatnich dni - Mateusza Morawieckiego, który chciałby wierzyć, że „sytuacja w kwietniu będzie lepsza i wtedy będziemy podejmowali decyzje”. Oraz Michała Dworczyka, który nie wyklucza, że „za tydzień, dwa, trzy czy miesiąc będzie sytuacja taka, w której trzeba będzie wprowadzić jeden ze stanów nadzwyczajnych”. A przecież stan nadzwyczajny już mamy, tyle, że nie ogłoszony formalnie. PiS zrobi to tylko wtedy, gdy mu to będzie potrzebne do odroczenia terminu wyborów.
To, czego chciałaby opozycja - a chciałaby przełożenia wyborów już teraz, co czyniłoby polityczną sytuację czystą i klarowną - nie ma żadnego znaczenia, PiS nie będzie brał zdania opozycji pod uwagę. O tym, jaka będzie decyzja zdecyduje wyłącznie rozwój sytuacji i wewnętrzne sondaże. Jeden z ostatnich apeli, prezesa PSL-u, by nie skupiać się na kampanii, tylko na epidemii, a wybory zrobić jesienią, zostanie głosem wołającego na puszczy. Przynajmniej na razie.