Czy w ciężkich czasach pisarz jest bezużyteczny? Bzdura. Łukasz Orbitowski oraz Szczepan Twardoch rozpoczęli właśnie inicjatywę, która z jednej strony pozwoli Polakom łatwiej (i znacznie weselej!) znieść domową kwarantannę, a z drugiej pomoże zebrać dodatkowe środki na walkę z pandemią koronawirusa. Porozmawiajmy z pierwszym z owych literatów o fascynujących i dziwnych przygodach detektywa Zdzisława Zarazka.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Halo, Kraków? Jak przebiega kwarantanna domowa? Kiedy ostatnio był pan na dworze... Tzn., przepraszam, na polu?
Właśnie za chwilę wybieram się na zakupy. Raz na parę dni zdarza mi się wyjść, bo inaczej po prostu się nie da. Wie pan, w domu są cztery osoby i muszę zadbać o aprowizację. Oczywiście wszystko z zachowaniem zasad zdrowego rozsądku. Oczywiście, trzymam się zakazu uczestnictwa w jakichś zgromadzeniach publicznych, unikam tłumów. Choć mocno ucierpiało na tym życie towarzyskie.
Jak wygląda #homeoffice2020 w wersji literackiej? Ludzie z pańskiej branży są chyba świetnie przygotowani na takie sytuacje...
Wiele osób wyobraża sobie pisarzy jako osoby, które całe życie spędzają w czterech ścianach, gdzie walą całymi dniami i nocami w klawiaturę, odcięci od świata zewnętrznego. Cóż, prawda wygląda nieco inaczej – proszę uwierzyć, że naprawdę spora część naszej pracy polega na podróżowaniu, uczestnictwie w spotkaniach autorskich, obcowaniu z całym mnóstwem ludzi.
W zaistniałej sytuacji są jakieś tajne patenty na to, żeby nie zwariować?
Zdecydowanie polecam pewną rzecz: nie zapominajmy o aktywności fizycznej. Na szczęście, zanim wszystko to się zaczęło, zdążyłem jeszcze kupić hantle, sztangielkę, jakieś taśmy i dziś mam na balkonie zaiprowizowaną siłownię. Fajnie się ćwiczy, bo obok ruszyła budowa bloku, chodzą maszyny, kafar stal w piach wbija.
Dziś można podobny sprzęt zamówić sobie przez internet, albo trenować bez niego. Przecież ćwiczenia z własną masą ciała to również świetna metoda na utrzymanie i ciała, i umysłu w dobrej kondycji, gdy nie możemy wyjść z domu i pójść na trening.
Co, gdy uznam, że jednak pakowanie to nie wszystko?
Warto wykorzystać tę niefajną sytuację do porobienia czegoś konstruktywnego. Jedni będą nadrabiać zaległości czytelnicze, inni pocisną w "Fifę" – chodzi o to, aby oddać się temu, co sprawia nam największą frajdę, a na co przed "czasami zarazy" brakowało czasu.
Naprawdę nie narzekam na nudę, bo mam też na głowie e-learnig; pomagam dzieciom w nauce, która odbywa się zdalnie. No i dzięki temu uziemieniu, pracuję bardzo ostro – piszę naprawdę dużo, kończę projekty, które wcześniej odkładałem na bok. Szukajmy plusów w tym, co nastąpiło.
No i jeszcze pewna sprawa: bądźmy dobrzy dla bliskich. Już teraz, po paru dniach kwarantanny, okazuje się, że wiele związków moich znajomych wręcz trzeszczy. Wie pan, ludzie spędzają ze sobą 24 godziny na dobę, partnerzy i dzieci zaczynają irytować coraz bardziej...
Tak więc nie koncentrujmy się dziś wyłącznie na tym, co obejrzeć albo przeczytać, dbajmy też o zachowanie ciepła i serce dla człowieka, który mieszka z nami pod jednym dachem. Mi raz ta sztuka wychodzi, raz nie, powiedzmy, że się staram.
Proszę powiedzieć, jak przebiega współpraca na linii Kraków – Pilichowice, to uprawianie literackiego fristajlu ze Szczepanem Twardochem?
Naprawdę gładko. Przecież jesteśmy przyjaciółmi od piętnastu lat, tak więc rozumiemy się lepiej, niż dobrze. Zawsze dużo ze sobą gadaliśmy przez internet.
Jednak zawsze pamiętaliśmy o tym, że o przyjaźń trzeba dbać, pielęgnować ją w świecie realnym, a nie tylko korzystając z telefonu albo komputera. Tak więc widywaliśmy się przynajmniej raz na dwa miesiące, czasami co kwartał. Znacznie rzadziej, niżbyśmy chcieli, choć zdecydowanie zbyt często z punktu widzenia mojej wątroby.
Gdy dwóch poczytnych, obsypywanych nagrodami literatów tworzy jedną powieść, to czy przedsięwzięcia owego nie spowijają chmury ambicji, zazdrości? Myślenie w stylu: a co, jeżeli ten Twardoch napisze kolejny odcinek lepiej, niż ja?
W tym miejscu wracamy do naszej długiej znajomości – wydaje mi się, że jakiekolwiek kwestie dotyczące zazdrości o talent przyjaciela, przerobiliśmy już dawno temu. Czy talent jest w ogóle czymś czego należy zazdrościć?
Weźmy pod uwagę idee przyświecające powstawaniu powieści "Na zarazę Zarazek" – przecież wszystko jest po prostu zabawą. Pożyteczną, ale jednak zabawą. Widzi pan, próbowaliśmy na nowo odkryć coś, co każdy, kto zajmuje się literaturą zawodowo traci, czyli radość pisania.
Ja trochę już zapomniałem, jak naprawdę cieszyć się z tworzenia czegoś nowego, z biegiem lat stukanie w klawiaturę stało się czymś oczywistym, wręcz rutynowym. Natomiast tutaj wszystko piecze się nad ogniem przyjacielskiej miłości, no i "Zarazem" nie jest – i nigdy nie będzie – przedsięwzięciem nastawionym na jakikolwiek zysk. Gdy na horyzoncie nie ma pieniędzy, zabawa może być naprawdę nieskrępowana.
Zdążyliśmy już poodrzucać parę ofert finansowych, zaczęły zgłaszać się jakieś firmy, oferujące możliwość zmonetyzowania naszej powieści. Zdecydowane nie – to wszystko zaczęło się i skończy jako spełnienie wewnętrznej potrzeby znalezienia kropli szczęścia w pisaniu.
No i oczywiście jako zapewnienie bezpłatnej rozrywki, odrobiny radości Polakom, którzy muszą siedzieć w domach. Bo co my, literaci, możemy w tej sytuacji robić? Nie jestem na tyle bogaty, żeby przekazać światu medycyny jakieś ogromne kwoty.
Nie mogę też działać na "polu bitewnym", bo nie mam pojęcia o medycynie. Ba, nie mam nawet auta, którym mógłbym rozwozić pomoc potrzebującym. Mogę tylko pisać.
Jednak w tle pieniądze się pojawiają – namawiają panowie do tego, abyśmy za ową pisarską robotę wpłacali datki na rzecz lekarzy walczących z koronawirusem. Dlaczego akurat taki cel? Można było np. zareagować na apel o. Tadeusza Rydzyka, nawołującego do wspierania finansowego Radia Maryja i Telewizji Trwam...
Pomyśleliśmy: skoro już piszemy, to może spróbujmy zmaksymalizować dobro, jakie może z tego wszystkiego wyniknąć. No i w ten sposób przydaliśmy "Zarazkowi" aspekt leczniczy. Odnośnie księdza Rydzyka, cóż, troskliwie zaoferuję mu coś, co na pewno ceni znacznie wyżej, niż jakieś tam pieniądze: modlitwę.
Na pańskim Instagramie pojawiło się proroctwo dotyczące tego, jak długo Polska będzie zmagać się z pandemią. Ponoć wszystko potrwa przynajmniej do jesieni...
W tym miejscu doprecyzujmy, że nie chodzi tutaj o wypowiedź moją, lecz Czarnego Coacha, czyli postaci, którą sobie wymyśliłem. Wolę to zaznaczyć, bo naprawdę sporo osób nie wyłapuje żartów i wszystko traktuje na serio.
Ale, mówiąc już poważniej, naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby ziścił się scenariusz, w którym tej pandemii nie udaje się okiełznać w pół roku. A może w rok? Albo w miesiąc? Nie wiadomo.
Owszem, sprawdzam na bieżąco ilość zakażeń, śledzę rozwój sytuacji, jednak nie czytam już tych licznych prognoz, mówiących, jak długo to wszystko potrwa, co stanie się z ludzkością, bo każdy ekspert mówi coś innego.
A mnie brakuje odpowiedniej wiedzy, dzięki której mógłbym to wszystko zweryfikować. Tak więc po prostu siedzę spokojnie i robię swoje. Zajmuję się rodziną i pisaniem. Co będzie, to będzie.
Jednak jest pan (bądź też Czarny Coach) człowiekiem tak zapobiegliwym, że uwzględnił także najgorszy ze scenariuszy, wydając zalecenie, co powinno trafić do pańskiej trumny...
Tak, musi się w niej znaleźć hantla, flaszka i płyta Mayhem. Wie pan, przezorny zawsze ubezpieczony. Jednak naprawdę liczę na to, że wszystko to jeszcze przesunie się w czasie. Twardo zamierzam jeszcze żyć przez długie lata. Choć oczywiście dopuszczam możliwość weryfikacji tego marzenia.
Czy daje pan słowo, że powieść "Na zarazę Zarazek" będzie tworzona tak długo, jak będzie to niezbędne?
Tak o niej myślę. Wiadomo, po drodze mogą zdarzyć się różne rzeczy – mogą mi np. odciąć prąd – jednak na razie nie ma co myśleć o takich perturbacjach.
Zaznaczają panowie, iż sami nie wiedzą, gdzie was ta historia poprowadzi... Jednak proszę powiedzieć: czy mogę liczyć na choć jedno zabójstwo?! Na razie nikt nie zginął, a to rzecz niegodna szanującej się powieści detektywistycznej.
Słowo honoru – naprawdę nie wiemy, jak będzie rozwijała się akcja. Jednak niech będzie, uspokoję pana: zarówno Szczepan, jak i ja, naprawdę lubimy trupy. Tak więc na pewno sprowadzimy jakiegoś na karty tej powieści.
A więc, szanowny czytelniku, zapraszamy do lektury. Kolejne odcinki mrożącej krew w żyłach powieści "Na zarazę Zarazek" znajdziesz pod tym adresem.