Prezesa Latę na ulicy pozna każdy z was. Andrzeja Placzyńskiego – nikt lub prawie nikt. A jednak, jak zapewnia jeden z moich rozmówców, to on jest reżyserem, a Lato marionetką. Szef Sportfive na Polskę, obracający wielkimi pieniędzmi. Człowiek, któremu szczere gratulacje składa Jan Tomaszewski.
Rozmawiałem parę dni temu z kimś, kto w polskim sporcie siedzi od lat. Głównie o reprezentacji i PZPN. W pewnym momencie powiedział: – Wie pan co, dla mnie to skandal, że związek prowadzi interesy z firmą, którą reprezentuje taki człowiek jak Andrzej Placzyński. Niech pan wpisze jego nazwisko w wyszukiwarce. Przekona się pan, o co mi chodzi.
Wpisałem. Sportfive – firma handlująca prawami telewizyjnymi, którą reprezentuje w Polsce, wyskakuje dopiero na trzecim miejscu. Na drugim jest wikipedia, na pierwszym – SB. O co w tym wszystkim chodzi?
Prowadzący prowadzących księdza
Cofnijmy się siedem lat. Jest połowa 2005 roku i tygodnik "Wprost" decyduje się opublikować odważny tekst, zatytułowany "Bezpieka rządzi polskim futbolem!". Autorzy – Aneta Bińkiewicz i Tomasz Butkiewicz – opisują w nim przeszłość Placzyńskiego, który w tamtych czasach znany był bardziej jako Andrzej Kafarski. Porucznik Andrzej Kafarski.
W latach 80. przebywał w Wiedniu, gdzie był zatrudniony jako wicedyrektor Instytutu Polskiego. Ale to była przykrywka, bo, jak dowiedzieli się dziennikarze "Wprost", tak naprawdę pracował dla XIV wydziału I Departamentu MSW, dzie uczestniczono w najtrudniejszych operacjach polskiego wywiadu. Fragment artykułu: "Nazwisko por. Kafarskiego znajduje się m. in. w aktach sprawy ojca Hejmy. Jak ustaliliśmy, do Kafarskiego spływała część informacji o pracy agenta o pseudonimach Hejnał i Dominik. Część notatek operacyjnych była przez Kafarskiego podpisywana".
Osoba znająca sprawę, nie chce podawać nazwiska: – Z tego, co wiem, on bezpośrednio nie prowadził ojca Hejmy. Był wyżej, był prowadzącym prowadzących. Wiele się wtedy nauczył. Dziś Placzyński to świetny, odpowiednio przeszkolony zawodnik.
Fragment wspomnianego artykułu z "Wprost":
Sprawa Placzyńskiego dowodzi, jak mocną pozycję w polskim futbolu mają ludzie wywodzący się z komunistycznej bezpieki. Kilka tygodni temu okazało się, że z SB współdziałał szef polskich sędziów Janusz Hańderek. Według zdobytych przez nas informacji, w IPN znajdują się dowody na współpracę z SB dwóch byłych trenerów reprezentacji Polski w piłce nożnej oraz kilku prezesów polskich klubów.
Inna osoba, która z Placzyńskim odbyła sporo rozmów: – Wściekł się, gdy dziennikarze pisali o nim tamten tekst. Myślał, że prawda, która wypłynie, zagrozi mu w interesach. A to był 2005 rok, on akurat przygotowywał duży kontrakt. Potem mu przeszło. Załagodził ton, pogodził się z tym, co poszło w gazecie.
Kibice powinni mu podziękować
Na pierwszym planie zawsze są inni. Kiedyś Listkiewicz, teraz Lato, Olkowicz, Kręcina. On działa w cieniu – przeciętny, śledzący media Polak słyszał pewnie o Sportfive, ale o Placzyńskim już niekoniecznie. Mało go w mediach, a to podobno on pociąga za wszystkie sznurki w polskim futbolu. Negocjuje umowy, sprzedaje prawa telewizyjne. Teraz to "dzięki" niemu mecze Polaków zobaczymy w systemie pay-per-view, czyli za opłatą. Wczoraj wystąpił w TVN24. Powiedział, że tak naprawdę kibice powinni być mu wdzięczni, bo z żądną telewizją nie mógł się dogadać i tak naprawdę mecz mógł w ogóle nie zostać pokazany.
Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, mówi NaTemat: – Jest teraz taka tendencja, by Placzyńskiego demonizować. A on przecież nie wypiera się tego co robił. Wie pan, takie były czasy, Andrzej po prostu wykonywał swoją pracę. Dla mnie to przypadek podobny do Andrzeja Olechowskiego, który kiedyś otwarcie powiedział, że owszem, był kiedyś oficerem polskiego wywiadu. Każdy kraj miał swoje służby i ktoś musiał w nich działać.
Listkiewicz i Placzyński to przyjaciele. W środowisku mówi się, że wiele spraw, kluczowych dla reprezentacji i rynku telewizyjnego, dogadywali siedząc w saunie. – Naprawdę tak piszą? To jest jakiś wymysł środowiska dziennikarskiego, jakieś ludowe legendy – broni się Listkiewicz. – Przyznaję, lubię chodzić do sauny. Przyznaję, ze 2-3 razy na zgrupowaniach siedziałem w saunie z panem Placzyńskim. Ale, po pierwsze, szedłem tam, by się wypocić, a nie dogadywać umowy. A po drugie, byli tam też inni ludzie i o jakiejś konspiracji, bo tak rozumiem te słowa, nie mogło być mowy – zapewnia.
Placzyński? Jemu należą się gratulacje!
Placzyński zawarł z PZPN dwie umowy, budzące duże kontrowersje. Pierwszą, gdy prezesem związku był, któżby inny, Michał Listkiewicz. Na jej mocy Sportfive miał zgarnąć prowizję za sprzedaż praw telewizyjnych, wartą 15,5 miliona dolarów. W innych krajach taka prowizja wynosi ok. 7, 8, maksymalnie 10 procent. Tutaj wyniosła 29 proc. Łatwo policzyć, że Placzyński wynegocjował dla swojej firmy 4,5 miliona dolarów. – Tamta umowa była dobra dla związku. Gwarantowała nam wpływy niezależnie od tego, czy gramy z Ukrainą czy Anglią. Pragnę podkreślić, że zostawiłem związek w świetnej sytuacji finansowej – odpiera zarzuty Listkiewicz.
Tak serwis Weszlo.com pisał o "geniuszu" Placzyńskiego:
Jak wyprowadzić z kasy 4,5 miliona dolarów? Nie wiecie? A w PZPN wiedzą! I potrafią to zrobić tak dobrze, że nawet prokuratura się nie czepia. Jan Tomaszewski właśnie dostał z zawiadomienie, że umorzono śledztwo w sprawie działania na szkodę interesu PZPN. Nie znaleziono znamion przestępstwa w tym, że ktoś podpisał ze SportFive umowę na mocy której niemiecka firma dostała 29 procent prowizji za sprzedaż praw telewizyjnych. 29 procent! Z 15,5 miliona! Dolarów! Każdy, kto choć liznął interesów, wie, że to śmierdzi na kilometr. Teraz czekamy na pierwszą w świecie prowizję 99-procentową.
– O Placzyńskiego pan pyta? Przede wszystkim niech pan napisze, że ja chciałbym złożyć mu wielkie gratulucje – zaczyna rozmowę z NaTemat Jan Tomaszewski, po czym dodaje: – Gdybym był szefem Sportfive, dałbym mu wielką premię. Naprawdę, nie żartuję, taką jak sobie przyznawali ci wszyscy bonzowie przed Euro. Ten człowiek robi świetną robotę, podpisuje bardzo korzystne umowy – ocenia
Zadzwoniłem do Tomaszewskiego, bo w czasie, gdy był szefem komisji etyki w PZPN, dowiedział się o tej horrendalnej prowizji. Natychmiast złożył zawiadomienie do prokuratury, śledztwo zostało wszczęte, tyle że po paru latach je umorzono. Uznano, że nie ma żadnych nieprawidłowości.
Brakuje transparentności
Wtedy, na gorąco, Tomaszewski komentował to wszystko z ironią: "Dajmy spokój PZPN. Najwyraźniej wszystko robi zgodnie z prawem i 29 procent prowizji to norma, o czym nie wszyscy wiedzą". Dziś w rozmowie z NaTemat przyznaje, że ma jeden główny zarzut do działalności Sportfive: – Gdy podpisuje umowy z klubami, będącymi spółkami prawa handlowego, z Cupiałem, z Walterem – nie ma sprawy, one mogą być tajne. Ale nasza kadra jest już dobrem narodowym i tu niezbędna jest transparentność. Niezbędna! A u nas? Ja jej nie widzę. Zna pan szczegóły tej nowej umowy z PZPN, podpisanej już za kadencji Laty?
– Sportfive ma podobno zapłacić PZPN 60 milionów euro. Jeżeli spółka zarobi więcej, wtedy tym zyskiem dzieli się z federacją – odpowiadam.
– A skąd pan to wie?
– Czytałem. Poza tym wczoraj było o tym w materiale TVN24.
– No właśnie, widzi pan. A dlaczego pan wie to dopiero od wczoraj? Dlaczego nas się o tym nie informuje? To wszystko jest jak w tytule filmu braci Coen, tajne przez poufne.
Umowa na 10 lat
To jest właśnie ta druga umowa, wzbudzająca niemniejsze kontrowersje. Po pierwsze - umowę podpisano bez dopuszczenia do negocjacji innych zainteresowanych firm. Tak się dziwacznie składa, że Placzyński wraz z Latą wybrali się do RPA i niedługo później ogłoszono dopięcie umowy. Po drugie, ponoć inne firmy chciały płacić związkowi dużo, dużo więcej. Sprawie tekst poświęcił magazyn "Futbol" i z niego dowiemy się, że inny podmiot – UFA – gotowy był zapłacić PZPN 200 milionów euro. Gdyby dopuszczono go do negocjacji, związek mógł zarobić ponad 3 razy więcej. 20 milionów euro co roku.
Tak, tak, co roku, bo całą umowę podpisano na 10 lat. To kolejny ewenement na skalę światową. Nawet sprzyjający Placzyńskiemu Listkiewicz mówi mi w słuchawce: – Ja bym podpisał krótszą umowę. Dziś nawet czteroletni kontrakt uchodzi za bardzo długi.
Tomaszewski nie owija w bawełnę. – Niech pan wytłumaczy mi jedną rzecz. Jak to jest, że kadencja związku trwa cztery lata, a taką umowę podpisuje się na lat 10? Przecież to nie jest umowa na kartofle, gdzie w każdym sezonie towar jest dosyć podobny. Przecież z meczu na mecz wartość zespołu może się diametralnie zmienić. Pamięta pan nasz mecz na Wembley w 1973 roku? Jechaliśmy tam jako brzydkie kaczątka, a wracaliśmy jako piękne łabędzie – tłumaczy były bramkarz, a obecnie parlamentarzysta.
Fragment tekstu o podpisaniu umowy,
z magazynu "Futbol":
Kiedy więc Lato i Placzyński (Kręcina i de Zeeuw stanowili tło) wsiadają do samolotu powrotnego z RPA, wszystko już jest jasne. Wkrótce potem w czasie obrad zarządu PZPN wniosek o podpisanie kontraktu przyjęto pod głosowanie. Na kpinę zakrawa fakt, że w głosowaniu brały udział osoby, które nie miały pojęcia, co tak naprawdę jest w umowie. - Umowę czytała komisja. Trzech ludzi z zarządu, w tym ja. I do tego osoby z kancelarii prawnej – bagatelizuje Rudolf Bugdoł, niegdyś masażysta Ruchu Chorzów, a dziś wiceprezes PZPN ds. organizacyjno-finansowych. Tylko, że trzy osoby to za mało, skoro w głosowaniu uczestniczyło aż 15 członków zarządu. 12 było za. Wniosek prosty – co najmniej dziewięciu działaczy poparło dokument, którego nawet nie przejrzeli. A co dopiero mówić o znajomości każdego przecinka.
Placzyński - reżyser, Lato - marionetka?
Krótka rozmowa, jaką odbyłem z jedną z ważniejszych osób w polskim futbolu. Człowiek, który widział i wie wiele, chce pozostać anonimowy:
– Dobrze się pan zna z Placzyńskim?
– Kiedyś tak. Potem nasze drogi się nieco rozeszły.
– Kim on w ogóle jest?
– Kim? Człowiekiem, który pociąga za sznurki w polskim futbolu. Dla mnie to wygląda trochę jak w teatrze marionetek.
– Jeśli zaprotestuje, ktoś może nie zostać wybrany selekcjonerem?
– Bywały takie przypadki.
– Może wpływać na powołania do kadry?
– Tego nie pamiętam. Ale gdyby chciał, to by to zrobił.
W tym filmie zobaczysz działaczy PZPN, z którymi współpracuje Placzyński:
Listkiewicz, któremu opisuję ten dialog, mówi: – Jurka Engela nie wybrał Placzyński. To był wspólny pomysł mój i Zbigniewa Bońka. Ale muszę przyznać, że gdyby nie on, prawdopodobnie nie mielibyśmy w Polsce Leo Beenhakkera. Wskazał mi kilku kandydatów, z których jednym był właśnie Holender. Postawiliśmy na niego i to był świetny wybór – mówi.
Jaki jest prywatnie? Wychodzi na to, że to prawdziwy człowiek renesansu. Towarzyski, łatwo nawiązujący kontakty, świetnie dogadujący się z innymi ludźmi. A przy tym interesują się muzyką i dobrą literaturą. Placzyński, kiedyś znany jako Kafarski, dziś podobno nazywany jest "Plackiem". Zdaniem niektórych, dlatego, że chodzi wiecznie uśmiechnięty. Dumny ze swej działalności. Widocznie inni też biją mu brawo, tak jak Tomaszewski.
- Z tego, co wiem, on bezpośrednio nie prowadził ojca Hejmy. Był wyżej, był prowadzącym prowadzących. Wiele się wtedy nauczył. Dziś Placzyński to świetny, odpowiednio przeszkolony zawodnik.
Jan Tomaszewski,
o Placzyńskim:
- Gdybym był szefem Sportfive, dałbym mu wielką premię. Naprawdę, nie żartuję, taką jak sobie przyznawali ci wszyscy bonzowie przed Euro. Ten człowiek robi świetną robotę, podpisuje bardzo korzystne umowy.