Wiadomo, że nie sposób będzie uniknąć poważnych strat gospodarki w związku z trwającą epidemią koronawirusa. Jasne jest również, że państwo nie ma środków na pokrycie tych strat, bo zabraknie pieniędzy gdzie indziej. Czyżby wszyscy, którzy mają zgromadzone oszczędności w bankach, powinni się zacząć obawiać?
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys dał do zrozumienia, że rząd może sięgnąć po ich pieniądze. Borys był gościem TV Trwam, gdzie zapytano go o zgromadzone w bankach oszczędności Polaków w związku z epidemią koronawirusa.
– Polacy mają ogromne sumy, 900 miliardów złotych. Czy właśnie obywatele nie mogliby sfinansować tych potrzeb państwa, gdyby mieli korzystne oprocentowanie, bo wiadomo, że teraz w bankach oprocentowanie będzie bardzo niskie, zwłaszcza po tym, jak Narodowy Bank Polski obniżył stopy procentowe? – zapytał prowadzący program w Telewizji Trwam, mając zapewne na myśli obligacje, ale nie precyzując, jak operacja miałaby wyglądać.
– Myślimy o tym, oczywiście wyzwanie jest potężne, potężna operacja. To wyzwanie jest czasowe, ponieważ chcemy, by te środki bardzo szybko trafiły. To jest kwestia czasu, żeby w dużej skali uplasować znaczącą kwotę obligacji, ale nie wykluczamy tego rzeczywiście. Myślę, że potencjalnie byłaby to też atrakcyjna forma gromadzenia oszczędności – powiedział szef Polskiego Funduszu Rozwoju na antenie stacji - dzieła o. Tadeusza Rydzyka.
Opinia ta daje do myślenia, bo wygłosił ją jeden z czołowych ekonomistów "dobrej zmiany", przedstawiany jako człowiek rozumiejący potrzeby innowacyjnej gospodarki i start-upów. Specjalizuje się w bankowości oraz przewodniczy radzie nadzorczej Banku Gospodarstwa Krajowego.
Przypomnijmy, że w marcu w związku z epidemią koronawirusa Rada Polityki Pieniężnej, pod przewodnictwem prezesa NBP Adama Glapińskiego obniżyła stopy procentowe po raz pierwszy od pięciu lat. Ogłoszono, że stopa referencyjna spada z 1,5 do 1 proc.