Tysiące ludzi nie może dostać się do pracy, za chwilę uczniowie nie będą mogli dojechać do szkół. – To, co tam się dzieje, to wielkie nieszczęście – mówił właśnie premier Saksonii, krytykując polskie władze. Do rządu PiS apelował też premier Brandenburgii. Pisali także dolnośląscy samorządowcy. Wreszcie setki mieszkańców przygranicznych miast wyszły na ulice. Tu naprawdę jest wyjątkowa sytuacja w skali kraju. A rząd zdaje się tego nie dostrzegać.
Część z nich została rozdzielona z rodzinami. Inni są pobawieni pracy. Nie dlatego, że zamknięto im firmy, albo ich zakład pracy robił redukcje.
Nie pracują, bo zamknięto granicę i na razie nie słychać, by te ograniczenia miały szybko zniknąć. Jak wiemy, rząd właśnie przedłużył do odwołania 14-dniową kwarantannę dla osób wracających z zagranicy.
Co to oznacza dla tysięcy Polaków, którzy mieszkają w przygranicznych miejscowościach i do pracy jeżdżą na drugą stronę granicy? Łatwo się domyślić.
– Za chwilę kilka tysięcy ludzi nie będzie u nas miało co do garnka włożyć, zostaną bez pieniędzy na utrzymanie. Wpadną w zasiłki. Ci, którzy mogą zaczną wyjeżdżać z Polski. Czy o to nam chodzi? Chyba nie – mówi naTemat Renata Burdosz, rzecznik UM w Zgorzelcu.
Mieszkańcy pogranicza manifestują
I tu, i w innych miastach przygranicznych, mieszkańcy wyszli w piątek na ulice. W czasie pandemii to jedyne dotąd takie manifestacje w Polsce. Tu, na nagraniu, słychać, jak krzyczą: "Precz z Kaczyńskim!".
W Zgorzelcu na moście staromiejskim zgromadziły się tłumy, i to po obu stronach granicy. "Chcemy pracować i być ze swoimi bliskimi", "Prosimy o zniesienie kwarantanny pracownikom" – takie transparenty trzymali Polacy.
"Zgorzelec, brakuje nam ciebie" – odpowiedzieli plakatami ludzie w Görlitz.
Manifestacje odbyły się w wielu miastach. "Wpuśćcie nas do pracy! Wpuśćcie nas do domu!", "Wpuśćcie mnie do moich uczniów – pod takimi hasłami protestowali też w Kostrzynie nad Odrą, Słubicach, Frankfurcie...W Gubinie i Guben w manifestacji wzięło udział około 300 demonstrantów.
"Nigdy nie myślałam, że mieszkając przy granicy jestem gorsza, teraz tak jest" – skomentował ktoś w internecie.
Niemieckie landy reagują
Problem dotyczy miejscowości wzdłuż granicy z Niemcami i Czechami. Właśnie zwrócił na niego uwagę premier przygranicznej Saksonii. "Uważam, że polski rząd się zagalopował" – powiedział Michael Kretschmer. Jego zdaniem obowiązek 14-dniowej kwarantanny oznacza dla mieszkańców przygranicznych miejscowości "wielkie nieszczęście".
Ale nie tylko on reaguje. Wcześniej do polskich władz zwrócił się Dietmar Woidke, premier Brandenburgii i koordynator rządu Niemiec ds. współpracy polsko-niemieckiej. "Ludzie powinni mieć możliwość dotarcia do miejsc pracy po drugiej stronie granicy" – napisał.
Do Morawieckiego apelował też Przewodniczący Zarządu Federacji Euroregionów RP.
Apel samorządów Dolnego Śląska
A przed weekendem do rządu zaapelowało 10 samorządowców z woj. dolnośląskiego. "Apelujemy – pozwólmy pracować Dolnoślązakom z pogranicza polsko-
czeskiego i polsko-niemieckiego! Jako bezrobotni będą potrzebowali naszego wsparcia, pracując sami będą wsparciem, pomogą stawiać na nogi handel i usługi, wzmocnią swoje gminy, zadbają o bliskich" – wzywają premiera Morawieckiego.
Uczulają, że miejsca pracy nie będą na Polaków czekać wiecznie. "Czechy i Niemcy wyprzedzają nas w działaniach ratujących gospodarkę i niebawem z konieczności zaczną rozglądać się za zastępstwem" – piszą w liście otwartym.
Pojawiła się informacja, że być może dojdzie do rozmów z polskim rządem. – Liczymy na to. Liczymy, że lepiej późno niż wcale, że rząd będzie szukał rozwiązania – słyszymy w Zgorzelcu.
Też przyjeżdżają do pracy w Polsce
Dolny Śląsk to jedyny polski region graniczący aż z dwoma krajami unijnymi. A Zgorzelec to jedyny powiat, który graniczy z obu krajami. I nie chodzi tylko o pracę Polaków w tych krajach. Działa to w obie strony, choć skala jest mniejsza.
– W Görlitz mieszka ponad 3 tysiące Polaków. Część z nich pracuje po polskiej stronie i też teraz ma problem – mówi Renata Burdosz.
Z Czech również przyjeżdżają do pracy w Polsce. Potwierdza to burmistrz Lubawki przy czeskiej granicy. Ale aż około tysiąca mieszkańców Gminy Lubawka i okolic pracuje w Czechach. – To pokazuje, że skala problemu jest duża. Niektórym kończą się możliwości finansowania. Część od samego początku nie miała prawa do żadnych świadczeń ochronnych z, a polska strona też nie ujęła ich w tarczy antykryzysowej – mówi naTemat Ewa Kocemba, burmistrz Lubawki.
Podaje przykład miasteczka Bernartice, 5-km od Lubawki. Ono w skali mikro pokazuje cały problem.
– Tam jest zakład, w których 50 proc. zatrudnienia to Polacy. Większość to lubawczanie. Czym się różni pracownik dojeżdżający do pracy do Kamiennej Góry 10 km, czy do Wałbrzycha 29 km, czy do Jeleniej Góry 34 km od pracownika dojeżdżającego do Czech 5 km?. W Kamiennej Górze jest COVID-19, w Jeleniej i w Wałbrzychu też. Mieszkaniec Lubawki może się zakazić i tu, i tu – mówi burmistrz.
Ewa Kocemba wspomina, że w Czechach pracuje sporo osób ze służby zdrowia, pielęgniarek, rehabilitantów. – Nie ma równości w traktowaniu obywateli. Przy właściwym zapewnieniu zasad bezpieczeństwa na pograniczu polsko-czesko-niemieckiej można umożliwić dojazd do pracy . Tutaj jednak musi dojść do trójstronnego porozumienia rządów, aby można byłoby zapewnić takie same zasady, jak dla tych, co dojeżdżają do pracy do Wałbrzycha, czy Jeleniej Góry. Dostaję sygnały od ludzi, proszą o pomoc w przywróceniu ruchu granicznego – opowiada.
Problem dla uczniów i pacjentów
Przez zamknięcie granicy mieszkańcy pogranicza najbardziej odczuwają odcięcie od pracy. Ale to nie jedyny problem. Jak wskazują mieszkańcy – za chwilę ruszą niemieckie szkoły i dojdzie problem uczniów. W Zgorzelcu dotyczy to ok. 50-60 osób.
– Matury w Saksonii rozpoczynają się 30 kwietnia. Tu na szczęście pomógł kurator dolnośląski i 5 polskich maturzystów będzie miało umożliwione przekraczanie granicy na egzaminy tak, by nie stresować ich dodatkowo. Nie wiadomo jednak jeszcze co z pozostałymi uczniami, którzy uczą się po niemieckiej stronie w szkole, która była naszą dumą Augustum-Annen-Gymnasium z profilem dwunarodowym-dwujęzycznym – mówi Renata Burdosz.
To szkoła, która działa od 2002 roku, a od 2014 roku w oparciu o porozumienie polsko-niemieckie.
Wskazuje też na problem pacjentów. Niektórzy tu korzystają ze świadczeń niemieckich ze względu na ubezpieczenie. Inni po prostu korzystają z praw, które daje UE.
– Mieliśmy dwie panie z zagrożonymi ciążami, które miały problem z dotarciem do lekarza. W 7 miesiącu nie jest łatwo znaleźć lekarza, którzy przejąłby zagrożoną ciążę. Znam też przypadek pani, która jest chora na raka i w Polsce nikt nie chciał podjąć się podawania jej chemii. Znalazła lekarza, którzy zdecydował się podjęcia takiego leczenia w Niemczech. I ona również miała problem – słyszę.
Dla nich ta granica nie istnieje
Myśląc o pograniczu, trzeba pamiętać o jednym. Tu ludzie nie myślą o granicy tak jak my, w głębi Polski.
– My nie myślimy o tym, że idziemy do Czech czy do Niemiec. My idziemy do drugiej części miasta. Spotkać się ze znajomymi, pójść na kawę, na spacer, do pracy. Tu zawsze tak było, traktujemy to jako jedno miasto. Ludzie niemal od zawsze pracowali w Niemczech, dla nas ta granica jest bardzo umowna – mówi Renata Burdosz.
Ewa Kocemba: – Dla mnie od zawsze była praca w Czechach. Już w latach 70. była wymiana pracowników przy szczelnie zamkniętych granicach. Poza tym do pracy w Bernarticach czy Zaclerzu jest bliżej.
Przewodniczący Zarządu Federacji Euroregionów Rzeczypospolitej Polskiej
"Postuluję, aby wzorem innych szczególnych rozwiązań obowiązujących Policję, Straż Pożarną, Straż Graniczną, Służby Ratunkowe jak również kierowców wykonujących przewóz drogowy w ramach transportu międzynarodowego, przyjąć szczególne warunki dotyczące pracowników transgranicznych, ale również sfery ochrony zdrowia, edukacji i powiązań rodzinnych". Czytaj więcej
Ewa Kocemba
Czesi wprowadzają już testowanie wszystkich pracowników przekraczających granicę. Od dziś mają złagodzone restrykcje, jeśli chodzi o pracę i raz na dwa tygodnie muszą mieć aktualne badania, wtedy są zwolnieni z kwarantanny. Ale to nie daje nam nic. Poza tym zasadniczy problem jest taki, że nie ma gdzie zrobić prywatnych badań.