Do wyborów prezydenckich w USA zostało jeszcze pół roku i wciąż nie wiadomo, w jaki sposób się odbędą. Ale dyskusja, jak w Polsce, już jest bardzo gorąca. Demokraci prą do głosowania pocztowego, konserwatyści nie chcą o tym myśleć. Oto jakie argumenty padają w USA.
Choć Amerykanie mają jeszcze trochę czasu burza wyborcza już niewiele różni się od tej, jaką mamy w Polsce. I jedni, i drudzy, wyciągają wielkie działa. A hasło "wybory korespondencyjne" tylko podgrzało emocje przeciwników i zwolenników takiego głosowania.
"Ten raport powinien zaalarmować wszystkich, którzy popierają wybory korespondencyjne. Jak wynika z danych federalnych, miliony głosów nigdy nie zostały policzone" – ostrzega dwóch amerykańskich działaczy konserwatywnych, związanych z Donaldem Trumpem.
Ich analiza pojawiła się na stronach w Fox News i Heritage Foundation, jednego z najbardziej wpływowych konserwatywnych think tanków na świecie. Oparta jest na raporcie również konserwatywnego Public Interest Legal Foundation, której jeden z autorów jest prezesem, a w 2017 roku został doradcą prezydenta USA.
Z analizy wynika zaś, że w poprzednich wyborach zniknęły miliony kart do głosowania korespondencyjnego. A konkretnie 28,3 mln w ciągu sześciu lat.
Czym grożą wybory korespondencyjne
Hans A. von Spakovsky i Christian Adams dowodzą, że czasie wyborów w latach 2012, 2014, 2016 i 2018 te karty zniknęły i nie wiadomo, co się z nimi stało. Część nie została policzona przez niektóre stany. A "dziesiątki milionów zaginęły w korespondencyjnym systemie głosownia na skalę, niespotykaną w lokalach wyborczych" – czytamy.
Ponad 2 miliony kart zostało wysłanych pod niewłaściwy adres. "To pokazuje niebezpieczeństwo oddania wyborów prezydenckich w ręce United States Postal Service" – piszą autorzy.
Zauważają też też, gdy wysyłamy swój głos pocztą, w przypadku jakiejkolwiek pomyłki nikt nam nie pomoże. Może natomiast dochodzić do kupowania głosów i innych nadużyć, co – jak dowodzą – miało miejsce w Karolinie Północnej, Mississippi i Teksasie.
Tak, przyznają na koniec, że w kilku stanach regularnie odbywają się wybory korespondencyjne i latami pracowały one na wypracowanie takiego systemu. Ale podkreślają, że dziś Ameryka nie ma ani czasu, ani środków, by podjąć się "tak wielkiego wysiłku" do listopada.
Dla porównania – w Polsce ma wystarczyć kilka tygodni.
Demokraci za wyborami korespondencyjnymi
Tu ważne wyjaśnienie. Paradoksalnie, patrząc z polskiej perspektywy, sytuacja w USA wygląda zupełnie na odwrót, choć układ sił jest podobny. To opozycyjna Partia Demokratyczna jest zwolennikiem głosowania korespondencyjnego, a prezydent USA i środowisko konserwatywne nie.
– Dużo ludzi oszukuje przy głosowaniu korespondencyjnym. Nie wysyła się kart pocztą, wiele złych rzeczy może się stać – mówił Trump na początku kwietnia. Twierdził, że republikanie z całą mocą powinni walczyć z takim pomysłem.
Co mówią demokraci? "Głosowanie korespondencyjne ma zasadnicze znaczenie dla ochrony przyszłości naszej demokracji" – przekonuje Nancy Pelosi, przewodnicząca Izby Reprezentantów. Demokraci od kilku tygodni forsują korespondencyjne prawybory i wybory 3 listopada i twierdzą, że są bezpieczniejsze. 28 kwietnia w Ohio odbyły się korespondencyjne prawybory i nic złego się nie działo.
Różne organizacje, które są z nimi związane, zgadzają się też z publikacją, którą cytujemy na początku. "To nie jest prawda" – dowodzi m.in organizacja "Vote at home", przekonując, że miliony głosów nie zniknęły, a w czasie wyborów korespondencyjnych nie dochodzi do nadużyć.
Serwis TheHill również argumentuje, że w USA bardzo rzadko dochodzi do nadużyć wyborczych. A w ciągu ostatnich 20 lat drogą korespondencyjną głos oddało już ponad 250 mln Amerykanów.
Amerykanie mają więcej czasu
Porównując do Polski, na pewno Amerykanie mają znacznie więcej czasu, by się przygotować – i do wyborów prezydenckich, i do prawyborów, bo część z nich odbędzie się dopiero w czerwcu lub w lipcu.
W przeciwieństwie do Polski mają też już niemałe doświadczenie. Pięć stanów USA – Kolorado, Hawaje, Oregon (jako pierwszy, w 2000 r.), Utah i Washington – od lat regularnie organizuje wyłącznie wybory korespondencyjne i może uczyć innych jak to robić.
Na przykład, że karty do głosowania wysyła się do wyborców 14-18 dni przed wyborami, a nie na kilka dni przed.
W Oregonie, Waszyngtonie i Kolorado przeprowadzono sondaż, z pytaniem, czy wybory prezydenckie powinny odbyć się drogą pocztową. 72 proc. odpowiedziało "tak".
Aż 28 stanów zezwala na korespondencyjne głosowanie – pocztą lub mailem – jeśli ktoś sobie życzy, bez podania przyczyny. Ale np. w 8 stanach trzeba podać powód. A w Teksasie mogą tak głosować jedynie osoby powyżej 65 roku życia.
Dziś część stanów szykuje się do prawyborów w nowej rzeczywistości, właśnie drogą korespondencyjną. Niektóre zmieniają prawo, również tylko tymczasowo. Np. w New Hampshire dodano koronawirusa do powodów, dla których można poprosić o kartę do głosowania pocztą.
Ale i tak, jak twierdzą przeciwnicy, dziś nie wszystkie stany USA są tak samo przygotowane do tego, by szybko i sprawnie zmienić swój system wyborczy. "Niektóre są bardziej gotowe od innych" – zauważają portale.
"Stany nie mogą po prostu ot tak sobie pstryknąć palcami i przeprowadzić wybory korespondencyjne, ot tak. Urzędnicy wyborczy, z którymi rozmawialiśmy, przyznali, że przygotowanie do takich wyborów jest wyzwaniem" – czytam w serwisie FiveThirtyEight.
Autor analizuje wszystko. Druk kart, zamówienie kopert, zatrudnienie dodatkowych osób i ich przeszkolenie, zakup sprzętu dla nich. To wszystko kosztuje. Niektórych stanów może nie być stać. "To może doprowadzić do chaosu wyborczego" – pisze.
Podaje też wyliczenia Brennan Center’s Voting Rights – wprowadzenie ogólnonarodowych wyborów korespondencyjnych kosztowałoby od 982 mln dolarów do 1,4 mld.