W czwartek do późnej nocy protestowali zdesperowani przedsiębiorcy, którzy rozbili miasteczko namiotowe pod Kancelarią Premiera. Domagają się od państwa realnej pomocy i odmrożenia gospodarki. Wszyscy zostali zatrzymani przez policję. Grozi im nawet 30 tys. zł kary. Zwrócił się do nich w mocnych słowach pisowski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Szef resortu przekonywał, że rząd prowadzi dialog z przedsiębiorcami od końca lutego. Nie zgadza się z zarzutami, że gabinet Morawieckiego nie pomaga firmom w czasie epidemii koronawirusa. Adamczyk krytycznie skomentował to, że część protestujacych nie miała zakrytych ust i nosów.
– Przeglądając zdjęcia z protestu widziałem, że żadna z osób nie była zabezpieczona. Czynili dla siebie sytuację, która była niebezpieczna – powiedział dla Wirtualnej Polski minister infrastruktury. – Desperacja nie usprawiedliwia narażania na zakażenie (…). Rozumiem, że zakaz możliwości realizowania swojej pracy jest frustrujący, ale nie zapominajmy, że obowiązują nas wszystkich warunki sanitarno-epidemiologiczne – dodał.
Zatrzymanie szerzej opisał organizator protestu, przedsiębiorca i kandydat na prezydenta Paweł Tanajno. Akcja policji miała miejsce około godz. 1:30. "Wywieźli mnie do jakiegoś odludnego miejsca w Legionowie. Trzymali przez 5 godzin na tylnym technicznym siedzeniu 'suki'. Co chwile trzaskali drzwiami, było cholernie zimno, nie dało się spać. O 6:30 półprzytomnemu wręczyli 3 karteczki do podpisania i zaproponowali 500 zł mandatu" – opisał kandydat na prezydenta.
Protestującym grozi teraz 30 tys. zł kary. Do sanepidu zostało skierowanych 150 pism o naruszeniu obostrzeń związanych z koronawirusem – napisała na Twitterze dziennikarka Radia Zet Natalia Żyto.