W Polsce Anna German jest postacią trochę zapomnianą. Niesłusznie – piękna, zdolna, urocza, a przy tym wszystkim – skromna. Kobieta, w której krwi płynęła mieszanka holenderska i niemiecka oraz która była pierwszą Polką, występującą w paryskiej Olimpii. Gwiazda Anny German nie gaśnie za wschodnią granicą, gdzie fankluby piosenkarki mają się dobrze, a ostatnio powstał o niej miniserial wyświetlany w rosyjskiej telewizji. Codziennie, w prime time.
Anna German urodziła się w Uzbekistanie w walentynki 1936 roku. Być może 14 luty był zupełnym przypadkiem, ale Anna całe życie pozostawała niepoprawną romantyczką. Jej matka pochodziła z holenderskiej rodziny, ojciec był Niemcem z rosyjskiej wtedy Łodzi. To właśnie czas zaborów, migracji i nowych podziałów ziem stworzył unikalną miksturę rodziny German.
Po całej wojennej zawierusze młoda Anna German wraz z matką i babką osiadła w poniemieckim Wrocławiu. Tam skończyła studia geologiczne, z wyróżnieniem, po czym od razu zajęła się swoją pasją – muzyką. Debiutowała w 1960 roku, by cztery lata później być już krajową gwiazdą estrady z licznymi wyróżnieniami z festiwali w Sopocie czy Opolu.
"Jej Wysokość" Często zwracali się do niej „Jej Wysokość”. Po części przez szacunek, jaki powszechnie budziła, a po części przez jej posągowy wzrost – piosenkarka mierzyła 184 cm wzrostu. Do końca życia pozostało to jej kompleksem.
To ciągle było za mało dla ambitnej Anny German. „Jej Wysokość” miała ambicje międzynarodowe, które niedługo miały się spełnić. Ale wcześniej poznała jego – Zbigniewa Tucholskiego.
Spotkali się w upalny dzień na pływalni. On w wizycie służbowej we Wrocławiu, ona opalająca swe wdzięki na kocu z książką. Poznali się i od razu zaczęli się spotykać. Początkowo dzieliła ich odległość, bo Zbigniew Tucholski był asystentem na Politechnice Warszawskiej, a Anna German zaczynała swoją międzynarodową karierę i często wyjeżdżała do Włoch, Francji czy ZSRR, gdzie była wielbiona przez tłumy.
Co ciekawe, Zbigniew Tucholski początkowo nie zdawał sobie sprawy z tego kim jest „Jej Wysokość”. Dopiero pewnego dnia, gdy przyjechała do niego w odwiedziny i usiadła do fortepianu oczarowała również jego swoim głosem, często określanym mianem "słowikowego".
Równolegle do uczucia rozwijało się jej życie zawodowe. Coraz większe sukcesy, coraz większa publika, coraz dłuższe trasy. Anna German lubiła występować, dzielić się z publiką swoją osobą. Śpiewała, a właściwie czarowała, w siedmiu językach na czterech kontynentach. Była pierwszą Polką, która wystąpiła w legendarnej paryskiej Olimpii i jedyną, która została zaproszona na festiwale San Remo czy Piosenki Neapolitańskiej.
"Człowieczy los" Kariera Anny German załamała się w 1967 roku, gdy wracając z koncertów we Włoszech uległa wypadkowi samochodowemu, na Autostradzie Słońca. Wypadek był bardzo poważny, artystkę znaleziono nieprzytomną kilkanaście metrów od miejsca zdarzenia. Liczne operacje, długie miesiące w gipsie i bardzo bolesna rehabilitacja nie zniechęciły Annę German. Po trzech latach rekonwalescencji w domu, podczas której musiała na nowo uczyć się chodzić, gwiazda wróciła na scenę pełna energii, z materiałem na płytę i przejmującą piosenką, która momentalnie stała się przebojem - „Człowieczy los”:
Uśmiechaj się,
do każdej chwili uśmiechaj,
na dzień szczęśliwy nie czekaj,
bo kresu nadejdzie czas,
nim uśmiechniesz się chociaż raz.
Tym samym Anna German udowodniła, że byle wypadek nie jest w stanie zburzyć jej życia i pogody ducha. A Zbigniew Tucholski, który dzielnie wspierał ją podczas powrotu do zdrowia zdecydował się zadać pytanie, na które „Jej Wysokość” odpowiedziała bez chwili wahania „tak”.
Trzy lata później, w 1975 roku, urodził się ich syn Zbigniew junior i wszystko wydawało się układać prawidłowo: domek na warszawskim Żoliborzu, ukochany mąż, synek i muzyka, która grała od rana do nocy.
Niedługo później nastąpił kolejny dramat. Na jednym z koncertów w Australii Anna German poczuła bardzo silny ból nogi. Z trudem, ale zagrała koncert do końca i wyczerpana zeszła ze sceny. Niedługo później okazało się, że ma zaawansowane stadium raka kości. Odwołała zaplanowane koncerty, wróciła do domu. Wiara Anny German w ostatnich latach życia, gdy cierpiąc leżała w łóżku w wymarzonym żoliborskim domu, uległa pogłębieniu, a sama artystka nagrywała piosenki religijne na magnetofon.
Zmarła w sierpniu 1982 roku w warszawskim szpitalu na Szaserów, pozostawiając siedmioletniego syna, męża i matkę. Miała 46 lat.
Popularność w Rosji
Pamięć o Annie German nie umarła, zwłaszcza w byłym bloku sowieckim. Jej fankluby ciągle działają, a ostatnio rosyjska telewizja zaprezentowała miniserial biograficzny poświęcony artystce. Główną rolę zagrała znana polskim widzom Joanna Moro („Barwy szczęścia”, „Na Wspólnej”). Od śmierci „Jej Wysokości” minęło trzydzieści lat, lecz jej sława jest tak wielka, że stacja zdecydowała się na nadawanie codziennie, w najlepszym czasie antenowym.
Dlaczego to właśnie za wschodnią granicą zachowała się pamięć o artystce? – Rosjanie są wierni. Uznali ją za swoją, mówili do niej "nasza Anuszka" – tłumaczy Mariola Pryzwan, biografka artystki. – Najbardziej upodobali ją sobie mieszkańcy Ukrainy – mówi Pryzwan. – Gdy powiesz tam, że jesteś z Polski uśmiechają się i mówią: "Anna German!".
W rocznicę śmierci artystki powstała w Polsce książka wielkiej fanki Anny German, Marioli Pryzwan. Autorka zanurzyła się w głąb dawnego bloku sowieckiego wydobywając liczne listy, publikacje, nieznane informacje i fotografie. Pozycja jest hołdem oddanym artystce, swoistym literackim pomnikiem.
Anna German zasługuje na szczególną uwagę. Jej uroda, talent i wrażliwość mogły sprawić, że mielibyśmy międzynarodową gwiazdę muzyczną z prawdziwego zdarzenia. A co mamy? Wspomnienia, kilka świetnych płyt oraz asteroidę Annagerman została nazwana przez Rosjan nazwiskiem tej ni to polskiej, ni to radzieckiej, ni to niemieckiej piosenkarki. Niewątpliwie zaś – kosmicznie utalentowanej.