"Pszczółka Maja" miała być w Polsce tylko kilkuodcinkową serią. Aktorzy traktowali ją jako niewielką przygodę, odcinki dubbingowano przy jednym mikrofonie, a dodatek nikt nie chciał nagrać do niej piosenki. Jak wyszło? Wie każdy, kto był dzieckiem w latach '80 i '90. Teraz nowy rozdział w dziejach bajki otwierają Francuzi, którzy zrobili jej remake. Tymczasem, specjalnie dla naTemat, o pierwszej "Pszczółce" mówią twórcy, którzy użyczyli głosów jej bohaterom.
Piosenka, która otwierała każdy ze 104 odcinków serii, stała się symbolem dzieciństwa dla całych pokoleń wychowanych w latach '80 i '90. Dziś "Pszczółka Maja" wchodzi w nowy etap – francuska wytwórnia wyprodukowała remake serii. Pszczółka Maja i jej przyjaciele zmienili się, odmłodnieli, a przede wszystkim, przenieśli się do trzeciego wymiaru.
Na początku miała być "Myszka"
Nowa odsłona "Pszczółki Mai" jest prezentem na 100. urodziny sympatycznej bohaterki. Mało kto wie, że bajkę napisał w 1912 roku Niemiec Waldemar Bonsels. Dla szerokiej publiczności Maję odkryli jednak dopiero Japończycy, którzy przy współpracy animatorów z kilku innych krajów, stworzyli serial "Mitsubachi Māya no bōken". W Polsce "Pszczółka Maja" pojawiła się dopiero w latach '80.
– Na początku poproszono mnie o to, żebym użyczyła głosu w serialu "Myszka Maja". Ktoś musiał się pomylić, a ja do ostatniej chwili myślałam, że będę gryzoniem – mówi Ewa Złotowska, która odegrała rolę Mai.
Jak wspomina Złotowska, początkowo wszyscy członkowie obsady byli przekonani, że "Pszczółka" będzie miała jedynie kilka odcinków.
– Kiedy nagraliśmy pierwszych pięć, okazało się, że jest jeszcze pięć następnych. I następnych. I tak dobrnęliśmy do tych stu kilku epizodów – mówi i dodaje, że "Pszczółka Maja" była pierwszym w Polsce serialem dla dzieci, który był tak długi i pierwszym, w cała historia rozgrywała się w 20 minutach jednego odcinka.
Tłumy przy jednym mikrofonie
Obsada "Pszczółki Mai" w sumie liczyła kilkadziesiąt osób. Oprócz Ewy Złotowskiej, pojawiły się w niej takie postaci, jak - nieżyjący już – Jan Kociniak (Gucio, przyjaciel Mai) i Teresa Lipowska (pajęczyca Tekla).
– Nagrywaliśmy w dziś już archaicznej technice. W studio były dwa mikrofony – jeden, do którego mówiło się z bliska i jeden, który zbierał dźwięki z daleka. Musiało zmieścić się przy nich tyle osób, ile postaci występowało w danej scenie. Czasem było więc naprawdę tłoczno – opowiada odtwórczyni roli Mai. – Wszystkie dźwięki nagrywaliśmy na jedną ścieżkę, więc najgorzej było, kiedy ktoś się zagapił. W takim przypadku musieliśmy wszystko zaczynać od nowa.
Produkcja "Pszczółki Mai" była bardzo trudnym przedsięwzięciem. Nie tylko ze względu na aktorów, ale także dlatego, że jeszcze przed nagraniem cały zespół musiał pracować nad odpowiednim przekładem tekstu – bohaterowie bajki w oryginale mówili po japońsku, używając wielu samogłosek. Tekst, który wypowiadali polscy aktorzy musiał pasować do tego, jak Maja i jej przyjaciele otwierali usta. Także jeśli chodzi o długość wypowiadanych słów.
– To było bardzo trudne wyzwanie. Trzeba było mówić dykcyjnie i chlujnie, bardzo dokładnie interpretacyjnie – wspomina Ewa Złotowska.
Trudnym wyzwaniem było także nagranie czołówkowej piosenki. Zbigniew Wodecki przyznaje, że nie chciał się na to zgodzić przez kilka tygodni.
– Broniłem się rękami i nogami. Występowaliśmy wtedy z Laskowikiem dużo w telewizji, bałem się, że widzowie się znudzą, jeśli będą przysłowiowo otwierać lodówkę i mnie słyszeć. Ale pani od produkcji uparła się, wydzwaniała do mnie – wspomina. – Przywiozła mi kasetę, z której odsłuchałem nagranie. Oceniłem, że piosenka jest dla mnie nagrana za wysoko. Mimo to ona nadal naciskała. Przyjechałem do studia, w al. Niepodległości, zaśpiewałem raz, drugi. Faktycznie było wysoko, musiałem śpiewać falsetem. Ale się spodobało.
"Tę pszczółkę, którą tu widzicie zowią Mają…" – te słowa znają więc wszyscy, którzy bajkę w dzieciństwie oglądali. Wodecki przyznaje, że popularność Mai zaskoczyła go, a w pewnym momencie nawet denerwowała.
– Nie chciałem do końca życia być z tym kojarzony. Ale podczas jakiegoś spotkania facet się rozpłakał na mój widok, pokazując dziecku, że to "ten pan od Mai". Musiałem zmięknąć. Dla mnie to jedna z wielu piosenek, ale dla ludzi to dźwięk dzieciństwa, kojarzący się z rodzicami, domem.
Wieczorynka w stanie wojennym
Choć "Pszczółka Maja" to japońska wieczorynka, zapisała się także w polskiej historii najnowszej. Jak wspomina Zbigniew Wodecki, była jednym z niewielu programów, które emitowano w stanie wojennym.
– Byłem na to zły. Co mogli sobie wtedy ludzie pomyśleć? Że Wodecki współpracuje z telewizją, chociaż nie współpracował. Specjalnie złożyłem wypowiedzenie. A tu mój głos w "Pszczółce Mai" – mówi.
Ewa Złotowska przypomina, że niektóre odcinki jednak bardzo ucierpiały. – Cztery odcinki zostały skasowane, później musieliśmy je dogrywać – przypomina Złotowska, która została wówczas reżyserem dubbingu.
Jak stara obsada ocenia pomysł odświeżenia "Pszczółki Mai"? Zbigniew Wodecki podsumowuje: – Dla nas, którzy wychowaliśmy się na starej Mai, to zawsze będzie najlepsza wersja.