Upadłość ogłosiło Telewizyjne Studio Filmów Animowanych w Poznaniu, które od 1980 roku zrealizowało prawie 300 filmów krótko- i średniometrażowych. Wiele z nich doczekało się nagród i wyróżnień na festiwalach na całym świecie. Niestety nie uchroniło to firmy przed bankructwem. Wraz z zamknięciem studia, kończy się pewna epoka. Animacja w Polsce jeszcze nigdy nie była w tak kryzysowej sytuacji. Czy możliwość oglądania „Bolka i Lolka” już niedługo będzie luksusem?
„Od dwóch lat publiczna telewizja nie kupiła anie nie wyprodukowała ani jednego odcinka polskiego filmu animowanego. Mimo że promocja rodzimych filmów dla dzieci to jeden z elementów misji nadawcy publicznego zapisany w statucie spółki” – można przeczytać w artykule Sylwii Sałwackiej w dzisiejszej Gazecie Wyborczej. Za informacją idą też statystyki. Przez ostatnie 12 lat Telewizyjne Studio Filmów Animowanych wyprodukowało 52 odcinki animacji, dawniej realizowało ponad sto rocznie. Z roku na rok liczba rodzimych produkcji maleje. Zamiast inwestować we własną sztukę, telewizje wolą kupować tańsze bajki z zagranicy. Dziś prędzej obejrzymy azjatycki, czy holenderski produkt niż „Reksia” czy „Misia Uszatka”.
– Z polską animacją, jest jak z paraolimpijczykami. Przywożą najwięcej medali, choć są najgorzej finansowani – opowiada mi z rozgoryczeniem Wojtek Wawszczyk, reżyser chociażby animacji „Jeż Jerzy”. – Niestety wszystkiemu winne są pieniądze. Wyprodukowanie jednego odcinka 10 minutowej animacji kosztuje 300-400 tysięcy złotych i trwa prawie pół roku. Natomiast Polski Instytut Filmowy, który obecnie jest jedyną państwową instytucją wspierającą animację, przeznacza na ten cel 12 milionów złotych rocznie. Dla porównania, dotacje we Francji wynoszą 60 milionów euro. Przy czym trzeba pamiętać, że polska animacja jest tańsza od zagranicznej. Nie zmienia to jednak faktu, że łatwiej jest kupić już zrobioną gdzieś bajkę, niż zainwestować w rodzimy produkt. Oczywiście odbywa się to kosztem jakości, ale ten argument mało do kogo trafia – tłumaczy mi Wawszczyk.
Animacja prawdę ci powie
Szkoda, bo jakość ma znaczenie. Tym bardziej jeżeli odbiorcami są dzieci. W końcu gusta kształtuje się od najmłodszych lat. – Wbrew pozorom bajki mają duży wpływ na dzieci, bo dzięki nim przekazuje się wartości – mówi mi Jarek Żyliński, psycholog i bloger naTemat. – Dziecko za pomocą filmu oswaja się z językiem, kulturą i tradycją. Bajka jest też dobrym źródłem nauki, oglądając polskie animacje dziecko poznaje zwierzęta, które występują w naszym kraju, ogląda nasze miasta i uczy się historii – dodaje psycholog.
Niestety w polskiej telewizji rodzimych produkcji jest coraz mniej. Królują za to krzykliwe, koreańskie animacje pełnie niezrozumiałych w naszej kulturze symboli i nawiązań. Czy można mówić o ich negatywnym wpływie na dziecko? – Trudno generalizować – tłumaczy mi Żyliński. – W Polsce, tak jak na zachodzie robi się bajki dobre i złe. Są oczywiście pewne cechy, które występują częściej w pewnych produkcjach. Bajki azjatyckie w dużej mierze są głośne, agresywne i bardzo kolorowe. Występuje w nich tyle bodźców, że dziecku, którego mózg wolniej przetwarza informacje niż dorosłego, trudno je naraz przyswoić. Często rodzicom się wydaje, że dziecko bardzo lubi bajkę, bo patrzy jak zahipnotyzowane w telewizor. Jednak może to być także wynikiem tego, że całą koncentrację poświęca ono na zrozumienie niezrozumiałych rzeczy, które szybko zmieniają się na ekranie – dopowiada nasz bloger.
Pokolenie analfabetów wizualnych
To, co jednak najbardziej boli w całej sytuacji, to fakt, że co roku w Polsce powstaje mnóstwo świetnych filmów animowanych. Dlaczego więc sięgamy po zagraniczne produkty, skoro na miejscu mamy wybitnych i nagradzanych artystów? Pieniądze to jedna z przyczyn, ale problem wydaje się leżeć też gdzie indziej. – Z przykrością muszę stwierdzić, że jesteśmy krajem analfabetów wizualnych – mówi mi Wojtek Wawszczyk, animator. – O animację zwyczajnie nikt nie dba. Problem leży w edukacji i świadomości Polaków. Za PRLu kiedy na sztukę szły odgórne pieniądze, animacja mogła się rozwijać. Dziś ta dziedzina sztuki niewiele kogo obchodzi. Animacja ze swoją powolnością i specyficznym rytmem po prostu nie pasuje do współczesności. To oczywiście też kwestia wyboru. Albo wydajemy więcej i inwestujemy w polską sztukę, albo idziemy na łatwiznę i zadowalamy się niską jakością. Kultura jest po to, żeby ją wspierać. Nie każdy to zauważa, a szkoda, bo dobra animacja nigdy się nie starzeje – dodaje artysta.
Rzeczywiście. „Bolek i Lolek”, „Miś Uszatek” czy „Koziołek Matołek” to bajki, które mimo wieku nadal bawią dzieci. – Dla dziecka liczy się historia. To, czy bohaterem jest wiekowy miś, czy Teletubiś nie robi mu specjalnej różnicy. Bajki w przeciwieństwie do filmów fabularnych naprawdę mogą żyć wiecznie – komentuje Żyliński. Szkoda tylko, że nie rozumie tego Telewizja Polska, która od 2007 roku zaprzestała finansowania krajowych produkcji. Nie dość więc, że nie pojawiają się rzeczy nowe, to też stare, sprawdzone animacje znikają z ekranów. Wkrótce luksusem będzie obejrzenie „Zaczarowanego ołówka” czy „Misia Colargola”. Znikną filmy, zniknie pewna kultura, a na końcu niestety znikną też artyści.
– Wielu moich znajomych już wyjechało – mówi Wawszczyk. – Ja sam przez dwa lata pracowałem w Stanach, wróciłem, bo chciałem robić projekty autorskie. Nie była to jednak łatwa decyzja. Polscy animatorzy są doceniani za granicą, chwali się ich za talent, pomysłowość, ale też cierpliwość. Boję się jednak, że to ostatnie niestety wkrótce się skończy – podsumowuje reżyser.