Jerzy Jurecki, wydawca "Tygodnika Podhalańskiego", nie należy do tych, którzy wysiadują całymi dniami za biurkiem. Jest jednocześnie dziennikarzem śledczym. I w razie potrzeby potrafi się wcielić w każdą postać.
Czytelnicy poinformowali "Tygodnik Podhalański" o tym, że Dyrektor Centrum Kultury i Promocji Gminy w Czarnym Dunajcu miał brać haracz od handlarzy, którzy prowadzą stoiska podczas dożynek. Jerzy Jurecki jest znaną postacią w okolicy i od razu zostałby rozpoznany, gdyby próbował przyłapać dyrektora na gorącym uczynku bez przebrania. Postanowił więc przyjść incognito i założył strój... Czubaki (dla fanów "SW": Chewbacci), bohatera "Gwiezdnych Wojen". Nagrał ukrytą kamerą, jak podejrzewany urzędnik pobiera "opłaty", które trafiały do jego prywatnej kieszeni.
– Już w zeszłym roku mieliśmy informacje o tym, że dyrektor ma tendencję do chadzania po stoiskach na dożynkach – tłumaczy nam Jerzy Jurecki. – Od niektórych brał nawet 1000 zł. Próbowaliśmy ich przekonać do tego, aby złożyli pozew, ale się bali.
Zdecydował więc, że w tym roku sam weźmie się za tę sprawę. Chciał mieć własny stragan. Niestety, na 2-3 dni przed samymi dożynkami się okazało, że pomysł nie dojdzie do skutku. Nie chciał czekać do następnego roku, aby położyć kres bezprawiu. W ostatnim momencie wymyślił więc, że przebierze się za postać z filmu.
O całej akcji można się dowiedzieć z materiału video:
Biznesmen i żebrak
– To nie pierwsza taka sprawa – uśmiecha się Jerzy Jurecki. – W innej sprawie musiałem udawać właściciela sieci sklepów sportowych – wspomina. W tej roli też się sprawdził, bo przyczynił się do skazania naczelniczki Urzędu Skarbowego na cztery lata pozbawienia wolności.
Kiedy indziej udawał żebraka, poczciwego dziadka, który prosi o jałmużnę przed świętami. Obawiał się, że będzie przeganiany. Okazało się, że było wręcz przeciwnie: wszyscy proponowali nawet, aby zasiadł z nimi przy wigilijnym stole.
Jerzy Jurecki do robienia tego typu eksperymentów zachęcił też kolegów z redakcji. – Wiele lat temu moja redakcyjna koleżanka założyła welon ślubny, żeby sprawdzić, ile nowożeniec może zebrać od przechodniów na Krupówkach. Ludzie okazali się wyjątkowo hojni – opowiada.
Walka o demokrację
Na stronie internetowej "Tygodnika Podhalańskiego" można przeczytać o wydawcy, że jest "niestrudzonym bojownikiem z wszelkimi dyktaturami". – Uczę ludzi, jak zakładać gazetę szybko i bezboleśnie w krajach, w których wolność słowa niekoniecznie jest przestrzegana – tłumaczy. Wśród tych krajów wymienia Białoruś, Tunezję i Birmę.
W 2005 roku próbował się nielegalnie dostać na zjazd tamtejszej opozycji na Kubie. – Miałem strój płetwonurka i udało mi się przekroczyć granicę udając turystę. Jednak bardzo szybko nas zgarnęli. Na wolności spędziłem tam 2-3 godziny, a za kratkami 48 godzin – tłumaczy. Płetwonurka jednak nie musiał udawać, ponieważ nurkowanie rzeczywiście jest jego pasją.
Zaangażowany od czasów komunistycznych
Rafał Gratkowski, dziennikarz "Tygodnika Podhalańskiego", podkreśla, że Jerzy Jurecki był zaangażowany w sprawy lokalne już za PRL-u. – Przywoził z Krakowa tzw. "bibułę". Kolportował ją potem i księża mu w tym pomagali – opowiada naTemat. Prowadził również podziemną drukarnię.
Już w latach 80. pisał do prekursora "Tygodnika", wydawanego w drugim obiegu. W 1989 roku gazeta przyjęła obecną nazwę. Jurecki pozostał w składzie redakcyjnym, a aż został wydawcą pisma.
Magazynowi nie zawsze dobrze się powodziło. W latach 90. przeżywał trudne czasy. Z czasem zaczęło się nagromadzać dużo spraw sądowych, ponieważ "Tygodnik Podhalański" dochodził do dość niewygodnych konkluzji dotyczących lokalnych polityków, urzędników lub biznesmenów w swoich śledztwach. – Narobił sobie dużo wrogów – potwierdza Igor Janke z "Rzeczpospolitej", który pisał o kondycji lokalnej prasy w sobotnim magazynie "Plus Minus".
Jerzy Jurecki jednak się nie załamywał. W pewnym momencie burmistrz Zakopanego nawet przesłał 120 000 listów do mieszkańców, aby zbojkotowali gazetę, ale przyniosło to skutek odwrotne do zamierzonych: sprzedaż zaczęła rosnąć. Obecnie "Tygodnik Podhalański" jest wydawany w 25 000 egzemplarzy, a gazeta od 20 lat przynosi zyski.
Rafał Gratkowski podkreśla, że jego szef jest najbardziej rozpoznawalną postacią na lokalnym rynku medialnym. Potwierdza to Igor Janke. Wszyscy mieszkańcy chcą z nim rozmawiać. Właściciel tygodnika bardzo się angażuje w sprawy lokalne i to im się podoba.
Jurecki jest lubiany, bo zdaniem jego pracownika jest bardzo sympatyczny, otwarty i ma poczucie humoru. Gratkowski najbardziej ceni w nim to, że jest nieprzewidywalny i że ma pełno pomysłów. – Epizod z Czubaką (dla fanów "SW": Chewbaccą) to chyba dobitnie pokazał – śmieje się dziennikarz. – Świetnie się z nim współpracuje – dodaje, ale przyznaje równocześnie, że Jerzy Jurecki jest również bardzo wybuchowy i impulsywny. Lepiej więc z nim nie zadzierać. Podhalańscy oficjele wiedzą to zresztą nie od dziś.