W listopadzie premiera filmu “Pokłosie”, opowiadającego o wciąż wzbudzającym ogromne emocje pogromie w Jedwabnem. Kolejna fala dyskusji o polskiej winie wobec Żydów jest niemal pewna. Czy Polacy potrafią przyznać się do tego, że nie zawsze byli tylko ofiarami?
Film “Pokłosie” w reżyserii Władysława Pasikowskiego początkowo nosił tytuł “Kadisz”. Siedem lat temu, kiedy reżyser chciał rozpocząć jego produkcję, nie udało się zdobyć środków. Obecnie obraz jest już pokazywany na festiwalach, a w listopadzie wejdzie do kin.
Prof. Ireneusz Krzemiński z Instytutu Socjologii UW uważa, że po premierze “Pokłosia” możemy być pewni wybuchu kolejnej gorącej dyskusji na temat stosunku Polaków do Żydów w czasie II wojny światowej. Twierdzi jednak przy tym, że w tej sprawie w ostatniej dekadzie i tak stało się bardzo dużo: – Polacy jeszcze kilkanaście lat temu nie byli skłonni uważać, że z powodu postawy naszych przodków wobec Holokaustu powinniśmy mieć jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Dyskusja po książce “Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa była prawdziwym przełomem. Wydaje się, że dzisiaj zwłaszcza ludzie młodzi i lepiej wykształceni są już bardziej skłonni krytycznie patrzeć na naszą historię – mówi prof. Krzemiński. Według socjologa, wpływ na upowszechnienie takich postaw mają m.in. coraz liczniejsze odkrycia badaczy, z których wynika, że przypadek Jedwabnego nie był odosobniony.
Polskie obozy koncentracyjne?
Dyskusję wywołuje nie tylko nasza historyczna postawa wobec Żydów. Wczoraj na naszym portalu opublikowaliśmy informację o tym, że na ukraińskich monetach upamiętniających 65. rocznicę akcji "Wisła" pojawiło się sformułowanie "obóz koncentracyjny w Jaworznie". W latach 1947-1949 przetrzymywano w tym miejscu m.in. Łemków i Ukraińców.
Zarówno nasi rozmówcy, jak i internauci komentujący tekst, są podzieleni co do słuszności mówienia o “polskim obozie koncentracyjnym”. Wątpliwości budzi też temat polskiej odpowiedzialności za los wielu Ukraińców po drugiej wojnie światowej. Czy jako społeczeństwo potrafimy rozmawiać o tym, że nie zawsze byliśmy ofiarami? Czy potrafimy postawić ważne pytania o nasz historyczny stosunek do sąsiednich narodów?
Prof. Krzemiński twierdzi, że nasze kurczowe trwanie przy figurze “polskiego cierpiętnictwa” częściowo można wytłumaczyć historią, która niezmiernie ciężko doświadczyła nasz kraj, zwłaszcza w w XX wieku. – Z drugiej jednak powinniśmy zwrócić uwagę, że przecież nie tylko my cierpieliśmy. Nikt nie kwestionuje bestialstwa czasów stalinowskich w Polsce, ale skala państwowego terroru w czasach komunizmu w krajach takich jak Albania czy Rumunia była znacznie większa – przypomina.
Polacy i Ukraińcy – kto katem, kto ofiarą?
– Niestety nasze postrzeganie historii polsko–ukraińskiej jest wciąż bardzo stereotypowe. Lubimy myśleć o sobie jako tych, którzy nieśli na Ukrainę “kaganek oświaty” i dobrodziejstwa łacińskiej cywilizacji. Do tego Rzeczpospolita Trzech Narodów, tolerancja i sojusz antybolszewicki w 1920 roku. A potem sielankowe Kresy II RP. W tej perspektywie tragiczne wydarzenia na Wołyniu w 1943 są zupełnie niezrozumiałe i miałyby wynikać z jakiejś wrodzonej “złej” i “krwiożerczej” natury Ukraińców – mówi dr Andrzej Szeptycki z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW, specjalista od relacji polsko–ukraińskich. Tymczasem sprawa jest bardziej złożona, a rachunek wzajemnych krzywd – bardzo długi.
Historia konfliktów sięga czasów powstań kozackich, jednak najwięcej emocji budzą relacje polsko–ukraińskie w XX wieku. My oskarżamy Ukraińców o terroryzm w czasach II RP, ale oni ze swojej strony mogą zarzucić nam brutalne tłamszenie ich tożsamości w tych czasach. Przykładów było niestety wiele – przejmowanie prawosławnych cerkwi, prześladowania duchownych, akce pacyfikacyjne.
Jeszcze bardziej dramatyczna była historia Polaków i Ukraińców podczas II wojny światowej – do dziś nie udało się obu narodom wypracować wspólnego stanowiska wobec takich wydarzeń, jak rzeź wołyńska i akcja “Wisła”. Dr Szeptycki twierdzi jednak, że taka różnica zdań nie powinna nas dziwić: – Sąsiadujące państwa niemal zawsze mają odmienne wizje wzajemnej historii. Skuteczne działania w kierunku wzajemnego pojednania są raczej wyjątkiem, udało się to np. Francuzom i Niemcom. Musimy się jednak pogodzić z tym, że przez wielu Ukraińców Polska jest i będzie postrzegana jako jedno z państw historycznie gnębiących ich naród i okupujących przez wieki ich terytorium – mówi ekspert. Przyznaje jednak, że także na samej Ukrainie zdania w tej sprawie są podzielone i wielu historyków, jak np. Jarosław Hrycak, stara się odbrązawiać historię tego kraju, pokazując, że także Ukraińcy mają swoje “czarne karty”.
Jaka przyszłość?
Dr Szeptycki twierdzi, że jeśli chodzi o poszukiwanie prawdy historycznej o stosunkach polsko–ukraińskich, zrobiono już bardzo wiele. Problem polega jednak na tym, że wiedza historyków ma się nijak do wiedzy powszechnej. Aby poprawić stosunki między oboma narodami, konieczna jest jednak nie tylko edukacja i rozmowa o spornych tematach, ale również odpolitycznienie kwestii historycznych.
– Pojednanie między Polakami i Ukraińcami było w ciągu ostatnich lat było bardzo mocno uzależnione od bieżących stosunków politycznych. Zauważmy, że na fali polskiego entuzjazmu i wsparcia dla Pomarańczowej Rewolucji udało się zrobić bardzo wiele: rozwiązano kwestię cmentarza “Orląt Lwowskich”, zajęto się się też ukraińskimi miejscami pamięci w Polsce. Ale kiedy zarówno Juszczenko, jak Kaczyński musieli się zająć walką o reelekcję, szybko w mediach pojawiły się takie tematy jak rajd Bandery albo uznanie rzezi wołyńskiej za czystkę etniczną – zauważa dr Szeptycki.
Co więc należy robić? Na pewno warto dyskutować i nie używać historii do bieżącej, politycznej walki. Dr Szeptycki zauważa jednak, że pewne różnice w percepcji historii są po prostu nieuniknione i nie należy się spodziewać, że znikną: – Kiedy w ulotce przygotowanej przez UEFA na Euro znalazła się informacja, że Lwów to ukraińskie miasto przez wieki okupowane przez Polaków, wybuchł u nas skandal. Tymczasem powinniśmy uznać prawo Ukraińców do opowiadania historii ich kraju, tak jak uważają za stosowne. Jak zareagowalibyśmy, gdyby Niemcy chcieli nam dyktować, jak mamy pisać o historii Wrocławia czy Gdańska? – pyta retorycznie ekspert.