Gdyby nie epidemia, maturzyści właśnie planowaliby swoje najdłuższe wakacje w życiu. Teraz odliczają dni do pierwszych egzaminów, które odbędą się w specjalnym reżimie sanitarnym. Porozmawialiśmy ze zdającymi i okazało się, że większość z nich boi się koronawirusa. Młodzi narzekają na nowe terminy i mają pretensje do rządu PiS.
Jeszcze na początku kwietnia maturzyści nie wiedzieli, na czym stoją. Szykowali się do majowych egzaminów, chociaż w zasadzie było jasne, że one nie mają prawa się odbyć. To był moment całkowitej społecznej izolacji związanej z epidemią koronawirusa.
Maturzyści już wtedy mieli prawo poczuć się zdezorientowani. Nowe terminy matur były przesuwane, a pewne było tylko to, że... kiedyś w końcu muszą się odbyć. Maturzysta z Liceum im. Stanisława Staszica w Warszawie poszedł nawet do sądu, bo miał dość chaosu wokół egzaminów dojrzałości. Złożył pozew przeciwko MEN.
Dzień po wywiadzie, którego udzielił naTemat, minister edukacji Dariusz Piontkowski zapewniał, że rekrutacje do szkół średnich i wyższych zostaną przesunięte. Pod koniec kwietnia stało się jasne, że matury odbędą się w czerwcu, tylko w formie pisemnej.
I zaczęło się kolejne zamieszanie, bo matury w nowym terminie tylko pozornie wydają się być dobrym rozwiązaniem. Przynajmniej tak twierdzi większość zdających, z którymi rozmawiałem. Młodzi mają swoje argumenty.
Maturzyści boją się epidemii
– Jestem za odwołaniem matur. Ta sytuacja źle na nas wpływa, już samo przesunięcie egzaminu przysparza wiele stresu – mówi mi maturzystka Kasia ze Starachowic, gdzie ostatnio potwierdzono kolejne ogniska COVID-19. – To wszystko odbiera wielu osobom chęć do nauki – dodaje.
Kasia zwraca uwagę na jeszcze jeden problem: zdalne nauczanie. Maturzyści skończyli swój rok szkolny wcześniej, i wielu z nich było zdanych tylko na siebie w przygotowaniach do matur. Co prawda od 25 maja mogą korzystać z konsultacji w szkołach, ale nie zmienia to faktu, że sporo normalnych lekcji im przepadło. – W mojej szkole tak naprawdę nie mieliśmy zdalnego nauczania. Wypadło nam wiele godzin. Pomimo codziennej nauki jest to bardziej zmuszanie się – nie ukrywa.
Dominik z Kwidzyna o nauczaniu zdalnym pisze mi, że to był "dramat". – Nauczyciele wysyłali co prawda filmiki, np. na YouTube, ale to nie to samo co w szkole, gdzie możesz podejść do tablicy. To było czasami patrzenie się w monitor przez kilka godzin bez celu. Nic z tego w głowie nie zostawało – opowiada. Dominik twierdzi jednak, że egzaminy w czerwcu są najlepszym rozwiązaniem, bo nie ma przecież gwarancji, że epidemia nie wróci jesienią.
Wielu maturzystów w rozmowach ze mną nie ukrywa też, że boją się wirusa. Ministerstwo Edukacji Narodowej wcześniej wydało procedury, jak przeprowadzić testy w nowej rzeczywistości. Będą obowiązywać odstępy między ławkami, zdający mają być rozlokowani po salach. O pożyczeniu długopisu od kolegi obok mogą zapomnieć.
Jeśli ktoś ma alergię i często kicha, musi to zgłosić wcześniej dyrekcji. W przeciwnym razie na egzaminie znajdzie się "na celowniku", jako potencjalny zakażony SARS-CoV-2. Trudno sądzić, że w praktyce uda się przestrzegać wszystkich restrykcji.
– Martwimy się o swoje zdrowie, jak i naszych rodzin. Nikt na nas nie patrzy i nie słucha tego co mamy też do powiedzenia – przekonuje Klaudia z Mysłowic. Jej głos w tej dyskusji jest wyjątkowo mocny, w końcu Śląsk od dłuższego czasu pozostaje największym ogniskiem epidemii w Polsce. – Kto uwierzy w to, że po egzaminie ludzie nie zaczną się grupować? Niech ministerstwo spojrzy na nas w bardziej realistyczny sposób – apeluje.
Klaudia zauważa jeszcze coś, co daje do myślenia, nie tylko w kontekście Śląska. – Zakażeń wciąż przybywa. Jesteśmy tylko ludźmi, też się martwimy o swoje życie. Czemu w takim razie matura nie odbyła się w maju? Chcemy iść w spokoju i bezpiecznie napisać egzamin – mówi.
Tu dwa słowa wyjaśnienia. Z "Wiadomości" TVP mogliśmy się ostatnio dowiedzieć, że "Polacy wygrywają walkę z wirusem". Tyle że statystyki pokazują co innego. O tym w mediach publicznych już się nie mówi, co opisała dziennikarka naTemat Katarzyna Zuchowicz.
To nie jest tak, że maturzyści tylko narzekają i nie chcą zdawać matur. Mają swoje pomysły, jak poradzić sobie z tą sytuacją, by zachować szansę na dostanie się na studia.
– Odwołanie matur mogłoby być dobrą opcją, ale wtedy, gdy będzie alternatywny system oceniania. Zgromadzenia są zagrożeniem, tym bardziej że nie wszystko w obecnej sytuacji jest do końca jasne – ocenia Kacper z Pabianic. – Na pewno konkurs świadectw, o którym mówiono jakiś czas temu nie jest rozsądnym rozwiązaniem. Natomiast egzaminy wstępne na studia mogą być alternatywą – wyjaśnia.
Z kolei Weronika z Łomży czuje się niepoważnie traktowana przez rząd, który jej zdaniem od początku daje sprzeczne komunikaty. – Nikt nie przemyślał takiego obrotu sprawy. Dla nas maturzystów od dawna wiadome było, że wirus nie zniknie ot tak – twierdzi. – Osoby chore mogą przechodzić to bezobjawowo i jednocześnie zakażać. Brak logiki. Z dnia na dzień widzę coraz bardziej irracjonalne posunięcia rządu i jestem po prostu przerażona – nie ukrywa.
O dziwnych decyzjach rządu wspomina też Adam z Wrocławia. – Jeżeli szczyt pandemii miał przypaść na maj i czerwiec, to termin matur w czerwcu wydaje się nieco dziwny, nawet jeśli będziemy zabezpieczeni. Pozostaje mieć nadzieję, że każdy się odpowiednio uzbroi w maseczki i rękawiczki – wyjaśnia.
Czerwcowy termin matur jest aktualny, i wydaje się, że nic w tej sprawie się nie zmieni. Tym bardziej, że 27 maja rząd ogłosił IV etap "odmrażania" gospodarki i dopuszcza nawet zgromadzenia do 150 osób. Zresztą nie brakuje zdających, którzy chcą mieć po prostu święty spokój i odcinają się od narzekających rówieśników.
Tymczasem wielu maturzystów zakłada internetowe grupy i pisze petycje, by egzaminy dojrzałości zdawać jednak w innym terminie.