Przedsiębiorcy ubiegają się o zwolnienie z ZUS i bezzwrotne pożyczki w ramach tarczy antykryzysowej. Tysiące Polaków składa wnioski, chociaż często te pieniądze traktują bardziej jak dodatkowy zastrzyk gotówki. Sprawdziliśmy, kto naprawdę korzysta z rządowej pomocy i jak tłumaczą się wnioskodawcy.
W związku z epidemią koronawirusa i "zamrażaniem" gospodarki, rząd PiS przygotował specjalny pakiet pomocowy dla przedsiębiorców. Musiał to zrobić, bo wiele osób zostało na lodzie ze względu na nakładane restrykcje. A obowiązkowe składki same się przecież nie zapłacą.
W kontekście tzw. tarczy antykryzysowej najwięcej mówi się o zwolnieniu z obowiązku opłacenia należności z tytułu składek ZUS. Są też specjalne pożyczki do 5 tys. zł, o które można ubiegać się w Powiatowych Urzędach Pracy. Te dwa koła ratunkowe to realna pomoc, po którą mikroprzedsiębiorcy ruszyli masowo. Już w połowie maja ponad 670 tys. wnioskodawców miało pieniądze na koncie. A ta liczba stale rośnie.
Żeby skorzystać ze zwolnienia ze składek w ZUS, wymagania obniżono tak naprawdę do minimum. Podobnie jest z pożyczką z PUP, której spłata może zostać nawet umorzona. Nic dziwnego, że wiele osób stwierdziło, że skoro rząd daje, to trzeba brać. Nawet ci, którzy jeszcze sobie radzą finansowo, stanęli w kolejce po pieniądze. Postanowiliśmy zapytać przedsiębiorców, dlaczego skorzystali z pomocy rządu lub z niej zrezygnowali.
25-letnia Adrianna w rozmowie ze mną nie ukrywa, że skorzystała ze wszystkiego, bo znacznie spadły jej przychody. – Poza tym, płacę składki ZUS, które są ogromne, i nic z tego nie mam – mówi . Jak zaznacza, nie wiadomo, kiedy wszystko w jej branży wróci do normalności, więc postanowiła ubiegać się też o pożyczkę. – Praktycznie cała kwota poszła na konto oszczędnościowe. Będę miała przynajmniej na kolejne składki ZUS – dodaje.
Inni podają jeszcze więcej argumentów. – Nie ucierpiałem specjalnie na koronawirusie i trudno mnie porównać z osobami, dla których te pieniądze to być albo nie być – moje dochody się nie zmniejszyły, moja sytuacja w pracy jest stabilna – przyznaje Rafał. Kiedy zapytałem go, dlaczego w tej sytuacji zdecydował się na pomoc z tarczy antykryzysowej, przedstawił logiczne wyjaśnienie.
– Wyszedłem z założenia, że to odpowiedzialnością państwa jest tak wyznaczyć kryteria, żeby pomoc trafiła tam, gdzie powinna. Jeśli w tym wypadku kryteria są tak szerokie, usunięto wymóg wykazania spadku dochodów, to nie widzę powodu, żebym rezygnował z pieniędzy skoro spełniam wszystkie warunki – tłumaczy.
Rafał twierdzi też, że nie czuje "etycznego zobowiązania", by nie korzystać z tarczy antykryzysowej. – Przy tak sformułowanych warunkach, przyznane mi ulgi czy pożyczki i tak nie trafią do osób w najbardziej dramatycznej sytuacji. Środki z tarczy traktują po prostu jako poduszkę finansową, która przyda się w przyszłości – wskazuje.
Z kolei Sebastian pracuje w branży, która specjalnie nie ucierpiała na "koronakryzysie". – Każdy, kto spełniał warunki, składał wnioski. Niezależnie od tego czy zarabia 10 czy 20 tysięcy. On sam zarabia kilka tysięcy netto, ale również ubiegał się o zwolnienie z ZUS i pożyczkę.
– Sytuacja jest dla każdego trudna. Mimo że moje dochody nie zmieniły się, a ponadto mam pracującą żonę, to podatki czy opłaty leasingowe trzeba opłacać. Skoro rząd daje taką możliwość, dlaczego by z niej nie skorzystać? Tak naprawdę te 5 tys. zł to kropla w morzu potrzeb przedsiębiorców – ocenia.
Kto nie korzysta z pomocy PiS?
Nie wszyscy podzielają jednak pogląd, że jak dają, to trzeba brać. Aktorka Grażyna Wolszczak niedawno przyznała publicznie na łamach "Faktu", że od marca nie zarobiła ani złotówki. Jej sytuacja mogła być trudna, bo przecież wszystkie instytucje kulturalne długo pozostawały "zamrożone". Dopiero teraz powoli wznawiają działalność kina czy teatry.
– Jako jednoosobowa działalność gospodarcza korzystam ze zwolnienia z ZUS-u w kwietniu i maju. Z pożyczek w wysokości 5000 zł niech korzystają osoby w sytuacji kryzysowej. Ja jeszcze w takiej nie jestem – opowiadała.
Przedsiębiorców, którzy świadomie zrezygnowali z rządowej pomocy, znaleźć jest trudno. Odezwał się do mnie Kamil, który w czasie kryzysu "trochę dostał po kieszeni", ale ma za co żyć. – Od razu wiedziałem, że będę starał się o zwolnienie z opłacania składek ZUS. Nie oszukujmy się, to duża i kluczowa ulga – zaznacza. Na pożyczkę z PUP się nie zdecydował.
– Dla mnie było najważniejsze, że przez trzy miesiące odpada mi spory wydatek. Jeszcze w marcu czy kwietniu nie myślałem o dodatkowej pomocy. Teraz skupiam się na tym, żeby wyjść na prostą w pracy – tłumaczy Kamil.