Starszy pan w wymiętym, niedopasowanym garniturze, bez prawa jazdy i konta bankowego – tak wiele osób postrzega Jarosława Kaczyńskiego, prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Część jego krytyków poprawia sobie nastrój wyśmiewaniem jego rzekomej niezaradności i życiowego zagubienia, niektórzy wprost nazywają go fajtłapą. Nie mogliby się bardziej mylić.
Jak wynika z książki “Prezes i Spółki” to tylko pozory. Jarosław Kaczyński może i nie ma karty płatniczej – przekonują autorki – ale jest potężnym biznesmenem. Budowę swojego imperium zaczął na początku lat 90-tych od przejęcia państwowego majątku w szemranych okolicznościach. Nie sam oczywiście – Kaczyński jest na to za sprytny – ale za pomocą Fundacji Prasowej Solidarność i swojej partii Porozumienie Centrum, poprzedniczki PiS.
Państwowe i prywatne
To od tych podmiotów zaczyna się łańcuszek prowadzący do kolejnych prywatnych spółek i spółeczek, do których Kaczyński z kolegami tuż po 1989 roku zaczęli przenosić państwowe mienie RSW, czyli Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej "Prasa–Książka–Ruch", monopolisty na rynku wydawniczym PRL. A w ramach tego majątku nieruchomości, budynki i popularny dziennik "Express Wieczorny", doprowadzony przez nich do upadku, bo już nikt nie chciał go kupować. Ale biorąc pod uwagę interesy, jakie FPS i PC ubijały na ziemi i czynszach jest to tylko szczegół.
Tego, jak wyglądało uwłaszczanie się Kaczyńskiego i jego środowiska na państwowym majątku, a także wielu innych ciekawych rzeczy, które dla dwudziesto– i trzydziestoparolatków wcale nie są oczywistością, dowiecie się z książki "Prezes i Spółki” Agaty Kondzińskiej i Iwony Szpali, dziennikarek "Gazety Wyborczej".
Przyznam, że po publikację sięgnęłam z pewną taką nieśmiałością. Sądziłam, że biznesowa biografia Kaczyńskiego będzie nużąca i mało zrozumiała dla osób, które zawodowo nie siedzą w ekonomii. Z obowiązku sięgnęłam po publikację szykując się mentalnie na coś, co będzie równie fascynujące co książka telefoniczna. Na szczęście się myliłam.
Kondzińska i Szpala wykonały ogromną pracę na wielu poziomach: po pierwsze gromadząc informacje, po drugie rozdzielając i porządkując wiele przeplatających się wątków, a po trzecie dynamicznie to opisując. Z książki "Prezes i Spółki" wyłania się obraz dzikiego wschodu, jakim na początku lat 90-tych była Polska. I nie chodzi tylko o Kaczyńskiego i jego ludzi, ale życie polityczne i gospodarcze jako takie.
Łączenie kropek
Starsi ode mnie czytelnicy być może poczują się rozbawieni tą uwagą, ale trzydziestoparolatkowie, dla których ten czas to kalejdoskop mglistych wspomnień, a także dwudziestolatkowie, którzy znają go z kilku stron podręcznika historii najnowszej, odkryją w "Prezesie i Spółkach" mnóstwo fascynujących rzeczy. A wszyscy – bez względu na wiek – będą mogli prześledzić drogę Kaczyńskiego od skromnego opozycjonisty do dewelopera, który oprócz pomników chciał stawiać w Warszawie bliźniacze wieże.
To lektura wymagająca uwagi, ale w pełni jej warta – bez zrozumienia procesów i faktów, które opisują Kondzińska i Szpala, nie można zrozumieć biznesowo–medialnej potęgi PiS. Bez informacji o tym, jak funkcjonowało Porozumienie Centrum nie można pojąć skąd wzięła się Srebrna. Bez przeczytania tej książki można nadal wierzyć w bajkę dla naiwnych, że Jarosław Kaczyński ma tylko ten swój znoszony garnitur, a do władzy poszedł dla Polski, a nie dla pieniędzy.
Układ Kaczyńskiego
"Prezes i Spółki" rozprawia się też z mitem rzekomego antykomunizmu Kaczyńskiego, który dążąc do celu był chętny do współpracy z byłymi członkami PZPR. To, że w Trybunale Konstytucyjnym zainstalował teraz Stanisława "ciumka" Piotrowicza, nagrodzonego prokuratora stanu wojennego, to nie wyjątek, lecz reguła, o której świadczą jego liczne posunięcia sprzed 30 lat. W świetle książki nie dziwi, dlaczego na stanowisku ministra zdrowia ciągle trwa Łukasz Szumowski, o którego niejasnych powiązaniach finansowych prasa rozpisuje się od tygodni. Wszak taki sam "atak polityczny" przeżył kiedyś również Kaczyński. Podobnie nie dziwi postępowanie prezesa PiS bez żadnego trybu i traktowanie ludzi z buta. Książka dostarcza dowodów na to, że ten rzekomo walczący z układem, pryncypialny polityk stworzył swój własny układ i czerpie z niego pokaźne profity.
Pokaźne do tego stopnia, że na koniec czytelnik stawia sobie pytanie: czy Kaczyński to polityk, który na boku zajmuje się biznesem, czy biznesmen, który na boku uprawia politykę? Jedno pozostaje pewne: ostatnie co można o nim powiedzieć to to, że jest fajtłapą.
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, tobyśmy nigdy niczego nie mieli. Spotykalibyśmy się jak dawniej na Puławskiej w 50 osób, [Porozumienia] Centrum dawno by nie było, a Geremek by tu rządził.