– Sądy nie pracowały od marca do czerwca i z reguły wszystkie sprawy zaplanowane na ten czas trafiały na koniec kolejki terminów rozpraw. Nie jest tak, że sędzia ma puste miejsca i ot tak wstawia sobie w nie sprawę. Może się to udać w przypadku jednej czy dwóch, wyjątkowo pilnych. Tak więc te sprawy będą się przeciągać w czasie, nawet do kilkunastu miesięcy – mówi była sędzia, adwokat Małgorzata Supera.
Magda jest w trakcie rozwodu. Pozew złożyła w styczniu, w maju miało być już po wszystkim. – Przez pandemię to wszystko się bardzo rozciągnęło w czasie – mówi.
Nie ma jeszcze nawet wyznaczonego terminu pierwszej rozprawy. – Na koniec maja wysłali mi pismo, że dopiero otworzyli moją sprawę. Sądy nie działały do 6 czerwca, teraz znów są zamknięte, bo u pracownicy wykryto koronawirusa – opowiada Maga. Liczy, że do grudnia wyznaczą jej pierwszy termin rozprawy.
Prawnicy ostrzegają, że sprawy rozwodowe – które nie mają statusu pilne – przez pandemię mogą przeciągać się miesiącami, a nawet latami.
O ile pandemia koronawirusa wydłuży terminy rozwodów?
Adwokat Małgorzata Supera: – Rozprawy wyznaczone na maj czy czerwiec zostały zdjęte z wokandy bądź przesunięte. Jako przykład podam jedną ze spraw, która miała odbyć się w czerwcu, a wyznaczono ją na wrzesień. Te terminy w przypadku innych spraw mogą się wydłużyć.
Od czego to zależy?
Generalnie okres, w jakim wyznaczone są terminy rozpraw, zależy od referatu sędziego, a konkretniej od tego, jak bardzo jest on obłożony pracą.
Sądy nie pracowały od marca do czerwca i z reguły wszystkie sprawy zaplanowane na ten czas, trafiały na koniec kolejki terminów rozpraw. Nie jest tak, że sędzia ma puste miejsca i ot tak wstawia sobie sprawy. Może się to udać w przypadku jednej czy dwóch – wyjątkowo pilnych.
Tak więc te sprawy będą się przeciągać w czasie, nawet do kilkunastu miesięcy.
Prawnicy twierdzą, że na same rozstrzygnięcia w sprawach rozwodowych, które obecnie są lub wpływają do sądów, trzeba będzie poczekać przez pandemię nawet kilka lat. To przesadza?
To oczywiście zależy od tego, w jakim sądzie sprawa będzie rozstrzygana. Ale kilka lat nie jest przesadą. Zwłaszcza, jeśli samo postępowanie dowodowe z konfliktem panującym między małżonkami przedłuża się i czasami – nawet bez pandemii – może trwać latami.
W tej chwili w sądach robią się zatory, bo zalegają w nich stare sprawy rozwodowe i przez cały czas wpływają nowe. Jak rozumiem w pierwszej kolejności rozpatrywane są te przewidziane na czas przed pandemią?
Tak może być. Te nowsze sprawy siłą rzeczy mogą poleżeć. Podam przykład z mojej praktyki: sprawa rozwodowa, rozprawa odbyła się w ub.r. I już wtedy zostały wyznaczone trzy kolejne terminy na wrzesień, październik i listopad.
Czyli jeszcze w sytuacji, kiedy nikt nie słyszał o pandemii, miałam termin wyznaczony praktycznie na rok później.
Z mojego punktu widzenia – nawet jeśli coś ma być odległe – najlepiej zrobić tak, żeby termin był pewny.
Co ważne – w sprawach rozwodowych sąd musi rozstrzygać o rzeczach związanych z małoletnimi dziećmi: alimenty, władza rodzicielska, miejsce zamieszkania, kontakty. A każde z tych zagadnień tworzy ogromne pole do konfliktu.
Jeżeli małżonkowie nie są zgodni i zanim dojdą do finalnego rozstrzygnięcia, to okazuje się, że w międzyczasie wszystkie sprawy dotyczące dzieci były wielokrotnie zmieniane, a sąd bez przerwy wyznacza posiedzenia celem rozpoznania zabezpieczenia, czyli np. alimentów.
No właśnie, czy w czasie pandemii na bieżąco rozpatrywane są wnioski o zabezpieczenie – m.in. kontaktów i alimentów?
Dwa-trzy tygodnie temu rozpatrywano tylko wnioski o zabezpieczenia z katalogu spraw pilnych. Zgodnie z przepisem jest siedem dni do rozpoznania zabezpieczenia, choć jest to termin tylko instrukcyjny. Oznacza to, że nikt nie ponosi konsekwencji, jeśli to się przeciągnie.
Oczywiście sędziowie mając świadomość, że wniosek o zabezpieczenie jest pilny, wyznaczają takie sprawy na wokandę w miejscach, gdzie mają więcej czasu.
Dodatkowo od każdego takiego środka zabezpieczającego przysługuje zażalenie, czyli automatycznie druga instancja.
A co z opiniami biegłych w czasie pandemii?
Teraz przy sądach działają specjalistyczne ośrodki. Tyle tylko, że jest ich za mało, tudzież brakuje biegłych. Posłużę się przykładem z mojej praktyki. Na termin badania w ośrodku można czekać nawet 8-9 miesięcy. Zdarza się, że nagle rozchoruje się dziecko i raz jeszcze trzeba czekać 9 miesięcy.
Jest jeszcze druga metoda, żeby uzyskać opinię – mam na myśli biegłych z listy sądu.
A czy nie będzie teraz tak, że sąd oceni, że konflikt między małżonkami jest wywołany sytuacją związaną z domową izolacją?
Pani w tej chwili mówi o przyczynie rozpadu pożycia małżeńskiego. Podstawą rozwodu jest zaistnienie trwałego i zupełnego rozkładu pożycia. Muszą się rozpaść trzy więzi: gospodarcza, fizyczna, psychiczna.
Jeśli do tego dochodzi z jakiegoś powodu, jest on oceniany pod kątem tego, czy okoliczność jest zawiniona czy też nie. Jeżeli chodzi o kwestię pandemii, to możemy zbudować taki przykład: jedno z małżonków pracuje w Anglii, drugie zaś w Polsce, a w wyniku pandemii nie mogą się spotkać.
Fakt izolacji spowodował, że ustały między nimi więzi i już do nich nie powrócą, bo np. ktoś nie może wrócić do kraju. I należy to uznać za okoliczność niezawinioną.
Jeżeli np. ma pani na myśli zdarzenie, które w swojej konstrukcji jest mniej wyrafinowane, czyli małżonkowie są w stanie pandemii zamknięci w jednym mieszkaniu i wychodzą „wszystkie potwory”. Może to wpłynąć na proces w taki sposób: być może sędziowie mogą chcieć nakłonić małżonków, żeby raz jeszcze się zastanowili, poszli na terapię.
W sądzie polskim jest przymus orzekania o winie, chyba że małżonkowie zgodnie stwierdzą, że tego nie chcą.
Podobno w czasie pandemii coraz więcej par decyduje się na rozwód bez orzekania o winie byłego partnera?
Zawsze namawiam moich klientów, by odstępowali od kwestii winy, zwłaszcza, gdy mają dzieci. To znakomity powód żeby się skłócić, a dzieci cierpią.
Nie wiem więc, czy teraz wynika to z pandemii, czy z rozsądku na zasadzie: dajmy sobie spokój, szybko się rozstańmy. Nie potrafię więc powiedzieć, czy jest to już regułą, ale rzeczywiście spotkałam się z takimi sytuacjami.
Jeśli w tej chwili ktoś chciałby złożyć pozew o rozwód, mówiąc, że już nie może patrzeć na małżonka, i np. pożycie ustało dwa miesiące temu, to nie jest to trwały i zupełny rozkład. Nie można zrobić prostego przełożenia.
Co można zrobić, by przyśpieszyć rozwód?
Po prostu małżonkowie muszą oświadczyć sądowi, że chcą się rozwieść bez orzekania o winie, uzgodnić wysokość alimentów, władzę rodzicielską i kontakty, jeśli mają dzieci.
Ale jak rozumiem Polacy nieczęsto są skłonni do takich ustępstw?
Uderzyła pani w bolesną nutę narodową, tzn. przekonanie, że należy walczyć do końca. Bo każde ustępstwo zostanie odebrane jako przegrana.
Dobrą metodą jest odpowiedzenie sobie na pytanie: czego chcę i czy moim priorytetem jest szybki rozwód.
Znajoma mówi, że boi się, że jej rozwód przez pandemię będzie ciągnął się latami. Klienci podzielają jej lęk?
To jest mniej więcej tak, jakbyśmy sobie wyobrazili, że siedzimy w samolocie. Za moment mamy startować, ale z jakiegoś powodu trafiamy na koniec kolejki i znów oczekujemy na odprawę. Tyle, że trwa to cztery godziny, a nie – jak sprawa rozwodowa – miesiące albo i lata.
W sprawach rozwodowych najczęściej zawsze są dzieci. Jeśli się problem spiętrzy, a małżonkowie będą próbowali przesądzić o winie – sąd musi się sprawie bardzo dobrze przyjrzeć. Nigdy nie jest tak jak w równaniu, że 2+2 równa się 4. To nie jest coś, co można rozstrzygnąć na podstawie logiki czy wiedzy specjalistycznej. To samo życie.
Jak wygląda sprawa rozwodowa w czasie pandemii? Świadkowie przesłuchiwani są przez komunikatory? Co z badaniami psychiatrycznymi?
Wszystkie opinie – nie tylko w sprawach rozwodowych, ale ogólnie cywilnych – zostały odsunięte do momentu, w którym można było spotkać się w miarę bezpiecznych warunkach. Oczywiście przy zachowaniu wszystkich obostrzeń, które nam narzucono: maseczki, przyłbice.
Badania przez biegłych z listy już się odbywają. Jak wygląda rozprawa w czasie pandemii? Wchodzimy do gmachu sądu, tylko wtedy, gdy wiadomo, że zostaliśmy wezwani. Osoba, która nas wpuszcza, sprawdza, czy jesteśmy na liście wezwanych, następnie mierzona jest nam temperatura. Można oczywiście zdezynfekować dłonie. Przed salą rozpraw nie powinno być osób czekających poza tymi, które mają do niej wejść. Świadkowie powinni być wyznaczeni w takich odstępach, żeby na siebie nie czekali.
Wirusolodzy, epidemiolodzy mówią o tym, że jesienią możemy mieć drugi rzut wirusa. Co jeśli i wtedy zostaną zamknięte sądy. To oznacza lata zatorów, zastojów?
Jeżeli zostanie podjęta decyzja, by kolejny raz wstrzymać pracę sądów, to rzeczywiście wszystko przesunie się o lata. Moja smutna konstatacja: wymiar sprawiedliwości musi działać tak, żeby był nieuchronny w każdym wymiarze, żeby było przekonanie, że ten sąd w jakimś bliżej określonym terminie rozstrzygnie moją sprawę.
Jak ma to trwać nie wiadomo ile, to po co iść do sądu?