Świadkowie koronni nie tylko żyją na koszt państwa (czyli podatników), ale też są przez państwo chronieni. Nie, nie tylko przed odwetem gangsterów, których wydali. Także przed uczciwymi obywatelami, którym zaszkodzili już po tym, gdy zostali świadkami. Tak właśnie jest w przypadku jednego z najbardziej znanych polskich świadków koronnych. Pan Piotr Filipczyński od lat próbuje odzyskać od niego 50.000 złotych za pracę przy samochodzie. Państwo robi wszystko, by to uniemożliwić.
Pan Piotr Filipczyński od lat prowadzi zakład blacharsko-lakierniczy. W 2008 roku przyjął klienta, który zlecił mu naprawę BMW po wypadku. Bezgotówkowo - klient pisemnie upoważnił pana Piotra do odbioru odszkodowania u ubezpieczyciela. Naprawa kosztowała łącznie ponad 50 tys. zł. Klient auto odebrał, po czym zabrał też odszkodowanie i cofnął upoważnienie. Oszust okazał się być świadkiem koronnym. Pan Piotr od 5 lat, bezskutecznie, próbuje odzyskać stracone pieniądze, ale nie może - bo świadka chroni polskie prawo.
Pan Piotr zadzwonił do naszej redakcji kilkanaście dni temu. - Nie wiem już, co mam robić. Jestem bezsilny wobec państwa, próbowałem już wszystkiego. Czuję się jak w "Procesie" Kafki - usłyszałem wówczas od p. Filipczyńskiego. W jego głosie było chyba wszystko, co może czuć człowiek oszukany przez państwo: złość, zawód, rezygnację i bezsilność w walce z biurokratycznym systemem oraz chorym prawem.
Klient-naciągacz
Pan Piotr swój zakład blacharsko-lakierniczy prowadzi wraz z ojcem, od dwóch pokoleń. Jak opowiada, gdy w 2008 przyszedł do niego klient - na potrzeby tekstu nazwijmy go
J.O., gdyż nie wolno ujawniać jego danych - pan Piotr nie spodziewał się, że sprawi mu to tyle problemów.
Sprawa była standardowa: naprawić BMW po wypadku. Panowie umówili się na naprawę bezgotówkową, J.O. wystawił Piotrowi Filipczyńskiemu pisemne upoważnienie do odbioru odszkodowania w towarzystwie ubezpieczeniowym. Samochód, oczywiście, naprawiono, koszt wyniósł 51.580 tys. złotych. 41 tysięcy za części zamienne, 10 580 zł za robociznę.
J.O. swoje auto odebrał jak każdy inny klient, bez zastrzeżeń, po czym odjechał w siną dal. Sytuacja skomplikowała się dopiero, gdy pan Piotr chciał odebrać pieniądze od ubezpieczyciela. Okazało się, że jego klient odszkodowanie już zabrał, a zarazem cofnął upoważnienie, udzielone panu Piotrowi. Oczywiście, nie poinformował o tym warsztatu ani jego właściciela, nasz rozmówca został na lodzie - ze stratą ponad 50 tysięcy złotych.
Świadek koronny ujawniony
W tej sytuacji, po bezskutecznych wezwaniach do zapłaty, prawnik pana Piotra skierował sprawę do Sądu Rejonowego w Łodzi - 23 października 2008 roku. Po 9 miesiącach przesiębiorca doczekał się sprawiedliwości - w lipcu 2009 zapadł wyrok zasądzający J.O. obowiązek spłaty pełnej należności naprawy, wraz z odsetkami i
kosztami procesu. Oczywiście, J.O. nie stawiał się w sądzie - pan Filipczyński widział go po raz ostatni przy odbiorze samochodu.
Bezczelny klient złożył jednak apelację od wyroku, a do tego dołożył wniosek o zwolnienie z kosztów sądowych. W piśmie tym ujawnił, że jest świadkiem koronnym. Jak tłumaczył, nie może pokryć kosztów procesu, bo świadczenia, które otrzymuje ze Skarbu Państwa, są bardzo małe. Tym samym, wyjawiając swój status świadka koronnego, złamał prawo - artykuł 265 Kodeksu Karnego, mówiący o ujawnianiu tajemnicy państwowej. A to był tylko początek kłopotów.
Świadek-widmo
Piotr Filipczyński nie tracił jednak nadziei. W trakcie procesu otrzymał postanowienie o zabezpieczeniu swoich roszczeń. Zabezpieczeniem tym miało być zajęcie naprawionego BMW. Właściciel warsztatu skierował więc postanowienie do komornika, a jako miejsce zamieszkania wskazał adres podany w pismach sądowych.
Pan Piotr postanowił też sprawdzić, czy J.O. faktycznie mieszka pod podanym adresem. Okazało się, że nie - była to tylko skrzynka kontaktowa na korespondencję. Po świadku koronnym nie było nawet śladu, a jego prawdziwe miejsce zamieszkania pozostawało dobrze chronioną przez prawo tajemnicą. Niestety, brak prawdziwego adresu spowodował, że komornik nie mógł wszcząć wobec J.O. jakiegokolwiek postępowania. W tym samym czasie, o czym pan Piotr dowiedział się dużo później, cwany świadek sprzedał BMW. Czyli na swoim przekręcie zarobił już kilkadziesiąt tysięcy złotych, a wszystko w świetle prawa.
Jednocześnie sąd odrzucił apelację J.O., a wcześniejszy wyrok stał się prawomocny. To jednak niewiele pomogło.
Świadek koronny nietykalny
W międzyczasie, w maju 2010, prawnik pana Piotra próbował dowiedzieć się, czy odzyskanie wyłudzonych pieniędzy od świadka koronnego jest w ogóle możliwe. Swoje pytanie skierował do Dyrektora Centralnego Biura Śledczego Zarządu Ochrony Świadka Koronnego. Pytał, czy można i jak zrealizować wyrok sądowy oraz czy
programem ochrony świadków objęta jest też żona J.O.
Nie można więc było ustalić adresu zamieszkania J.O., jego sytuacji finansowej ani stanu majątkowego. To zaś powodowało, że cały czas nie można było wszcząć postępowania komorniczego. Pan Piotr złożył więc, 8 lipca 2010 roku - rok po wyroku - doniesienie do Prokuratury Łódź - Śródmieście o popełnieniu przestępstwa przez J.O. - wyłudzenia oraz ujawnienia tajemnicy państwowej. Prokuratura już w grudniu umorzyła postępowanie z powodu nie popełnienia przestępstwa. Prawnik pana Piotra złożył jednak zażalenie od tej decyzji, postanowienie to uchylono.
Miesiąc później, w sierpniu, nie mając odpowiedzi od CBŚ, prawnik pana Filipczyńskiego ponownie wysyła pytania o świadka - tym razem do Zastępcy Komendanta Głównego Policji, któremu podlega ZOŚK. Odpowiedź otrzymuje tydzień później: wobec świadków koronnych nie można prowadzić postępowań egzekucyjnych dotyczących jakichkolwiek roszczeń. Wychodziło na to, że polskie prawo chroni oszusta i naciągacza.
Wymiar sprawiedliwości kpi z obywatela
Pan Piotr cały czas czeka na decyzję prokuratury. W lipcu 2011 śledztwo ponownie zostaje umorzone. Powód umorzenia: J.O. nie miał zamiaru popełnienia przestępstwa. Przy okazji prokuratura oskarża Piotra Filipczyńskiego i jego adwokata o ujawnienie jego statusu świadka koronnego, chociaż sam świadek zrobił to 2 lata
wcześniej. - To po prostu jakaś paranoja. Oskarżać mnie o coś, co ten człowiek sam zrobił w piśmie do sądu?! - pan Piotr nie kryje swojego oburzenia w rozmowach. Prawnicy, z którymi się konsultowaliśmy, przyznają: straszenie w ten sposób ofiary to czysty absurd i idiotyzm.
Piotr Filipczyński, mimo już kuriozalnej sytuacji, postanawia się nie poddawać. - Wysłałem pismo do Prokuratora Generalnego, pana Andrzeja Seremeta. Przecież to chore, żeby prawo tak kogoś chroniło, nawet jeśli to świadek koronny. Skarżyłem się na działanie organów ścigania i brak możliwość egzekucji prawomocnego wyroku. Ale i to nic nie dało! - mówi nam pan Piotr. Pismo skierował tam w październiku 2011, już po kolejnym umorzeniu sprawy w łódzkiej prokuraturze.
Trzy miesiące później, w styczniu 2012, Seremet kieruje pismo do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Ta zaś żąda wszystkich dokumentów źródłowych ze sprawy. Przedsiębiorca więc cierpliwie przesyła: wyrok, dokumentację, a także zapytania do CBŚ i Komendanta Głównego - wraz z ich odpowiedziami, w których już stwierdzono, że od świadka koronnego nic wyegzekwować się nie da.
Prokuratura robi sobie jaja?
Warszawska prokuratura milczy. Pan Piotr wysyła monit. Jest już marzec 2012, kolejne miesiące stracone. - Sprawa toczy się już 5 lat. A ja nadal nic nie uzyskałem. To już
nawet nie chodzi o te pieniądze, ale jakąś uczciwość, sprawiedliwość - mówi mi przedsiębiorca. Za każdym razem, gdy o tym mówi, w jego głosie oburzenie miesza się z rezygnacją.
Kilkanaście dni później odpowiedź z prokuratury w Warszawie. Kolejna kpina z obywatela - okręgówka wysłała zapytanie do Zarządu Ochrony Świadka Koronnego o to, czy można wyegzekwować wyrok. To samo zapytanie, które już 2 lata wcześniej wysłał prawnik pana Piotra, a które zostało dołączone do wymaganych przez prokuraturę dokumentów. Nie wiadomo, czy to ślepota, głupota, czy po prostu ignorancja wobec obywatela.
Dalej było tylko gorzej. Pan Piotr skarży się na Prokuraturę Okregową Prokuratorowi Generalnemu. Ten skargę przekazuje... Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, która stwiedza, że oskarżenia są bezpodstawne. Żadne prośby i zażalenia nie przynoszą rezultatu.
Błędne koło wymiaru sprawiedliwości
- W końcu napisałem do kancelarii premiera. Ona przekazała moją prośbę ministerstwu sprawiedliwości. To z kolei skierowało pismo do Prokuratury Generalnej, ona do prokuratury apelacyjnej, a apelacyjna przekazała je Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Błędne koło, to chore, nie wiem już nawet, do kogo mam się zgłosić - mówi mi pan Piotr.
Organy ścigania ostatni raz "przepchnęły" sprawę - z prokuratury apelacyjnej do okręgowej - w sierpniu 2012 roku. Żadne skargi i prośby nie przynoszą rezultatów, Piotr Filipczyński jest już kompletnie zrezygnowany. - Przestałem wierzyć w wymiar sprawiedliwości, bo ten tylko stosuje spychologię, zatacza koła i nie potrafi wyegzekwować wyroku - skarży się pan Piotr. - Dlatego też zgłosiłem się do mediów, z nadzieją, że może Wam uda się coś z tym zrobić.
Jest to tym bardziej chore, że wyrok nakazujący J.O. spłatę należności otrzymał
klauzulę wykonalności, polecającą wykonanie wyroku wszelkim organom i urzędom. A wszystko w świetle prawa Rzeczypospolitej, które chroni zwykłego oszusta.
Epilog
Teraz pan Piotr postanowił jeszcze raz spróbować komornika. Udało mu się bowiem, na własną rękę, odnaleźć spółkę należącą do J.O. Komornik obiecał sprawdzić spółkę - być może jest tam jakiś numer konta lub jakikolwiek inny ślad, który pozwoli na wszczęcie postępowania egzekucyjnego.
Co, jeśli to się nie uda? - Myślałem o tym, by zgłosić się do Trybunału w Strasburgu - przyznaje pan Piotr. Według opinii byłego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego jest to możliwe, bo przedsiębiorca wyczerpał już krajową drogę dochodzenia swoich praw. Poseł Kwiatkowski obiecał też osobiście zająć się sprawą pana Piotra.
Prosimy o rozpowszechnianie tej historii - być może, pod naciskiem mediów i społeczeństwa, polskie prawo zostanie zmienione i przestanie zezwalać świadkom koronnym na - paradoksalnie - legalne łamanie prawa.
Nie wiem już, co mam robić. Jestem bezsilny wobec państwa, próbowałem już wszystkiego. Czuję się jak w "Procesie" Kafki.
Piotr Filipczyński
Wysłałem pismo do Prokuratora Generalnego, pana Andrzeja Seremeta. Przecież to chore, żeby prawo tak kogoś chroniło, nawet jeśli to świadek koronny. Skarżyłem się na działanie organów ścigania i brak możliwość egzekucji prawomocnego wyroku. Ale i to nic nie dało!