
Świadkowie koronni nie tylko żyją na koszt państwa (czyli podatników), ale też są przez państwo chronieni. Nie, nie tylko przed odwetem gangsterów, których wydali. Także przed uczciwymi obywatelami, którym zaszkodzili już po tym, gdy zostali świadkami. Tak właśnie jest w przypadku jednego z najbardziej znanych polskich świadków koronnych. Pan Piotr Filipczyński od lat próbuje odzyskać od niego 50.000 złotych za pracę przy samochodzie. Państwo robi wszystko, by to uniemożliwić.
Pan Piotr swój zakład blacharsko-lakierniczy prowadzi wraz z ojcem, od dwóch pokoleń. Jak opowiada, gdy w 2008 przyszedł do niego klient - na potrzeby tekstu nazwijmy go
Nie wiem już, co mam robić. Jestem bezsilny wobec państwa, próbowałem już wszystkiego. Czuję się jak w "Procesie" Kafki.
W tej sytuacji, po bezskutecznych wezwaniach do zapłaty, prawnik pana Piotra skierował sprawę do Sądu Rejonowego w Łodzi - 23 października 2008 roku. Po 9 miesiącach przesiębiorca doczekał się sprawiedliwości - w lipcu 2009 zapadł wyrok zasądzający J.O. obowiązek spłaty pełnej należności naprawy, wraz z odsetkami i
Piotr Filipczyński nie tracił jednak nadziei. W trakcie procesu otrzymał postanowienie o zabezpieczeniu swoich roszczeń. Zabezpieczeniem tym miało być zajęcie naprawionego BMW. Właściciel warsztatu skierował więc postanowienie do komornika, a jako miejsce zamieszkania wskazał adres podany w pismach sądowych.
W międzyczasie, w maju 2010, prawnik pana Piotra próbował dowiedzieć się, czy odzyskanie wyłudzonych pieniędzy od świadka koronnego jest w ogóle możliwe. Swoje pytanie skierował do Dyrektora Centralnego Biura Śledczego Zarządu Ochrony Świadka Koronnego. Pytał, czy można i jak zrealizować wyrok sądowy oraz czy
Pan Piotr cały czas czeka na decyzję prokuratury. W lipcu 2011 śledztwo ponownie zostaje umorzone. Powód umorzenia: J.O. nie miał zamiaru popełnienia przestępstwa. Przy okazji prokuratura oskarża Piotra Filipczyńskiego i jego adwokata o ujawnienie jego statusu świadka koronnego, chociaż sam świadek zrobił to 2 lata
Wysłałem pismo do Prokuratora Generalnego, pana Andrzeja Seremeta. Przecież to chore, żeby prawo tak kogoś chroniło, nawet jeśli to świadek koronny. Skarżyłem się na działanie organów ścigania i brak możliwość egzekucji prawomocnego wyroku. Ale i to nic nie dało!
Warszawska prokuratura milczy. Pan Piotr wysyła monit. Jest już marzec 2012, kolejne miesiące stracone. - Sprawa toczy się już 5 lat. A ja nadal nic nie uzyskałem. To już
- W końcu napisałem do kancelarii premiera. Ona przekazała moją prośbę ministerstwu sprawiedliwości. To z kolei skierowało pismo do Prokuratury Generalnej, ona do prokuratury apelacyjnej, a apelacyjna przekazała je Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Błędne koło, to chore, nie wiem już nawet, do kogo mam się zgłosić - mówi mi pan Piotr.
Moim zdaniem, pan Piotr wyczerpał już krajową drogę i może zgłosić się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Teraz pan Piotr postanowił jeszcze raz spróbować komornika. Udało mu się bowiem, na własną rękę, odnaleźć spółkę należącą do J.O. Komornik obiecał sprawdzić spółkę - być może jest tam jakiś numer konta lub jakikolwiek inny ślad, który pozwoli na wszczęcie postępowania egzekucyjnego.


