Mało rzeczy wywołuje tyle emocji, strachu, konfliktów i teorii spiskowych, co technologia 5G. Postanowiłem wybrać się pod samą "wieżę Saurona" - stację bazową w warszawskim Instytucie Łączności – Państwowym Instytucie Badawczym. Przekonałem się, czy foliowa czapeczka jest potrzebna, a tanie sprzęty do mierzenia promieniowania faktycznie działają.
Od razu zaznaczam, że to nie jest artykuł sponsorowany, ani kryptoreklama. Piszę o tym, bo autorzy tekstów starający się obalać mity, z miejsca uznawani są za sprzedawczyków na usługach mafii. Dlaczego wybrałem wieżę telekomunikacyjną na terenie kompleksu na warszawskim Wawrze?
W materiale pojawia się też przedstawiciel sieci Play, co może "podważać" wiarygodność relacji (choć zamysł był zupełnie odwrotny). Jednak to ja z własnej, nieprzymuszonej woli napisałem do biura prasowego tego operatora, bowiem w mediach poszedł przekaz, że to Play jako
pierwszy uruchomił komercyjną sieć 5G w Polsce. Zdania w tym temacie są podzielone, ale wydawało mi się naturalnym zgłoszenie się akurat do nich.
"Zabójcza" wieża 5G
Wieża na terenie Instytutu należy do najbardziej rozbudowanych konstrukcji tego typu w Polsce. Są na nim zawieszone anteny nadawcze i odbiorcze największych sieci: Orange, Play, Plus i T-Mobile. Część z nich rozsyła też fale w standardzie 5G. I nie tylko, bo znajdziemy tam też urządzenia do obsługi innych częstotliwości z poprzednich generacji jak m.in. GSM/2G, UMTS/3G i LTE/4G.
Konstrukcja rzuca się w oczy z daleka, bo ma około 40 metrów wysokości i nie jest zwykłym słupem z kilkoma szarymi puszkami, ale ma mnóstwo anten, kabli i innych ustrojstw. Wygląda więc jak masowy zabójca - koszmar każdego foliarza (nazwa wzięta od czapeczek z folii aluminiowej).
Jednak sam teren Instytutu Łączności przypomina trochę... oazę spokoju przez rosnące wszędzie drzewa. Na własne oczy widziałem też wiewiórkę, kota i gromadę ptaków (notabene część z nich uparcie przesiaduje na antenach). Pracownicy też wyglądali na całkiem żywych.
Czy antena 5G różni się jakoś od dotychczasowych anten? Zewnętrznie niespecjalnie. Jest tylko bardziej kwadratowa, niż powszechnie montowane szare prostopadłościany. Nie ma też żadnej naklejki z trupią czaszką. Na wieży jest zawieszona tylko jedna: należy do Orange i jest dedykowana właśnie tej technologii.
Wiele osób zaskoczy więc fakt (ze mną tak było), że również anteny "starych systemów" potrafią działać na "częstotliwości 5G" - po prostu wystarczy dostarczyć do nich sygnał z odpowiedniego nadajnika. Telekomy nie będą więc wymieniać całej infrastruktury, lecz ją powoli modernizować. Ale pamiętajmy, że we wcześniejszych systemach antena nie do końca może być utożsamiana ze stacją bazową.
– Stacja bazowa piątej generacji w zasadniczy sposób różni się od 2G, 3G, czy 4G. W przypadku 5G wszystkie urządzenia nadawczo-odbiorcze zamknięte są w obudowie razem z anteną (chodzi oczywiście o urządzenia działające w paśmie 3,4-3,8 GHz i wyższych - red.) Wcześniej były odseparowane od anten i wymagały połączenia kablem. Teraz całość mieści się w obudowie wielkości walizki – mówi naTemat Rafał Pawlak, kierownik Zakładu Badań Systemów i Urządzeń Instytutu Łączności - PIB.
– Można to traktować wyłącznie w charakterze fake newsa. Nie ma ani naukowych, ani technicznych podstaw i możliwości do tego, by sądzić, że
anteny 5G rozsiewają koronawiursa. Mało tego,
WHO wydało oficjalny komunikat, w którym zaprzeczyło związkom pomiędzy stacjami bazowymi a sytuacją epidemiologiczną – dodaje Pawlak.
5G na razie nie różni się od 4G
Technologia 5G w Polsce jest uruchomiona w kilku pasmach częstotliwości – w zależności od operatora. – W sieciach Play, Orange i T-Mobile, 5G korzysta z pasma 2100 MHz, czyli z tego które jest również używane przez technologie wcześniejsze takie jak 4G (LTE) i 3G (UMTS). Z kolei w sieci Plus, 5G działa w paśmie 2600 MHz, czyli tam, gdzie system LTE. Oczywiście nie są to jedyne częstotliwości, które mogą być wykorzystane w technologii 5G, a jedynie ich niewielka część – mówi naTemat Marek Lipski ekspert ds. budowy sieci Play, który jest też
specjalistą od problematyki PEM (skrót od pola elektromagnetycznego).
Docelowo w Polsce mamy korzystać z 5G na częstotliwościach około 3600 MHz i 700 MHz, a w przyszłości około 26 GHz (jej prędkość ma przypominać światłowód, obecnie jest używana przez wojsko, a antena ma kształt talerza). – Co ciekawe, pasmo 700 MHz właśnie zostało zwolnione przez naziemną telewizję cyfrową DVB-T, która nadawała tam swój sygnał od wielu lat, dzięki czemu mogliśmy ją odbierać na naszych domowych telewizorach. Już z tego faktu, że wykorzystujemy te częstotliwości od wielu lat widać, że nie ma powodów do obaw – mówi Lipski.
Częstotliwość to nie wszystko. Liczy się też moc sygnału. Żaden operator (lub stojący za nimi
masoni, reptilianie i inni) nie zwiększy jej jednak tak, by
"lasować nam mózgi". Po pierwsze: to nieekonomiczne. Nadawanie z większą mocą pożera więcej prądu. Po drugie: nikt nie chciałby mordować swoich klientów. Jest też trzeci, najbardziej naukowy powód: systemy telekomunikacyjne pracują najlepiej wtedy, gdy używają jak najmniej mocy.
– W takiej sytuacji zwiększanie mocy może spowodować jedynie niepotrzebne zakłócenia, których należy unikać, więc nadajniki telekomunikacyjne konstruowane są w ten sposób, aby działały prawidłowo nadając z możliwie jak najmniejszą mocą. Niezależnie od technologii – czy to GSM, UMTS, LTE czy 5G moc nadajników wynosi około od 20 do 160 watów, więc jest porównywalna z mocą przeciętnej żarówki w lampce – mówi mi ekspert z Playa.
Mierzymy PEM pod samą wieżą 5G
Odłóżmy na bok zapewnienia i przejdźmy do praktyki. Do pomiaru natężenia fal emitowanych przez anteny stacji bazowych używa się specjalnych mierników. Instytut Łączności jest wyposażony w urządzenie przypominające działko laserowe z kreskówki, ale to najbardziej zaawansowany tego typu przyrząd na rynku. Miernik
SRM-3006 kosztuje ponad
12,7 tysiąca euro (ok. 56 tysięcy złotych).
A do tego trzeba doliczyć co najmniej 2 anteny pokrywające odpowiednie zakresy częstotliwości, każda po blisko 10 tysięcy euro (razem ok. 88 tysięcy złotych) oraz oprogramowanie do dekodowania sygnałów UMTS i LTE, za cenę ponad 14,4 tysięcy euro (ok. 63 tysiące złotych). Jeśli to podsumować, wówczas tak wyposażony miernik kosztuje ponad 200 tysięcy złotych.
– To miernik selektywny, więc może wykonywać pomiary każdej częstotliwości niezależnie. Urządzenie to, w odróżnieniu od tanich mierników z internetu, podlega nadzorowi metrologicznemu. Dzięki temu wyniki są miarodajne i pewne – mówi Jakub Kwiecień, ekspert w Instytucie Łączności zajmujący się pomiarami pól elektromagnetycznych.
Sprawdziliśmy razem wartość emisji na częstotliwości, na której pracuje stacja bazowa 5G (pasmo ok. 3,6 GHz) - w okolicach 50 i 100 metrów od samej wieży. W pierwszym przypadku natężenie wynosiło zaledwie 3 V/m (wolt na metr), a w drugim 1,5 V/m. Aktualna
dopuszczona przez Ministerstwo Zdrowia norma PEM dla częstotliwości powyżej 2 GHz wynosi 61 V/m, czyli stojąc niemal tuż obok wypasionej wieży byliśmy "atakowani" falami 20-krotnie "bezpieczniejszymi" niż dozwolona wartość. Dla przykładu,
naturalne pole elektryczne Ziemi wynosi 100-150 V/m.
Udaliśmy się także na dach Instytutu Łączności. Bliżej podejść się już po prostu nie da, a i tak dostęp do tego miejsca mają tylko pracownicy. – Pomimo tego, wynik PEM wynosi niecałe 5,5 V/m – przyznaje Jakub Kwiecień.
Tanie mierniki PEM z internetu to badziewie
Na społecznym strachu bogacą się biznesmeni, którzy
wciskają sprzęt do pomiaru pola elektromagnetycznego. Również i w tym przypadku sprawdziłem empirycznie jak "zabawki" za kilkadziesiąt do kilkuset złotych mają się do zaawansowanego urządzenia za tysiące euro.
W internecie możemy przebierać wśród pseudo-naukowych mierników. Większość - paradoksalnie - wygląda bardziej profesjonalnie niż znany nam już żółty przyrząd z gruchą. Pozory jednak mylą.
– Na rynku jest wiele urządzeń dostępnych dla każdego. W żaden sposób nie są to jednak pomiary wiarygodne i miarodajne, szczególnie w porównaniu z wynikami dokonywani przez akredytowane laboratorium badawcze – przyznał Jakub Kwiecień z Instytutu Łączności.
Pobawiłem się takimi wynalazkami jak m.in. Ekometr, Electrosmog meter, TriField Natural EM Meter, ale mój faworyt to Ghost Meter Pro (czyli profesjonalny duchometr). Okazało się, że na terenie Instytutu nie ma żadnych duchów. W sumie urządzenie nic nie pokazało.
Rzekome mierniki PEM, które miałem w rękach, mają wyświetlacze lub strzałki, różne tryby pracy, wydają nawet dźwięki (zwykle naśladujące trzaski charakterystyczne dla licznika Geigera), ale czy wskazałem nimi na wieżę, czy na chodnik, czy w inną stronę, to wyświetlały zupełnie losowe wartości. Jedne pokazały 0, drugie 10, w trzecich zabrakło skali lub strzałka nie drgnęła. Nie było żadnej reguły.
Tak naprawdę nie wiadomo, co one pokazują i na jakiej zasadzie działają. A przecież stałem u podnóża naszpikowanej elektroniką "wieży Saurona", więc wszystkie powinny pokazywać maksymalne wartości.
Minęło już kilka dni od wizyty w Instytucie Łączności i nadal nie mam oznak choroby popromiennej. Ogólnie mam mieszane uczucia. Oczywiście, obalenie teorii spiskowych o 5G było czystą formalnością i przyjemnością. Mam namacalne dowody na to, że natężenie PEM przy gigantycznej wieży na obrzeżach Warszawy jest minimalne, a co dopiero przy zwykłym, małym maszcie z anteną.
Jednak samo odpalenie standardu 5G to na razie bardziej chwyt marketingowy, niż start nowej epoki - póki co korzysta z podobnych urządzeń i pasm częstotliwości, co obecne smartfony. A anteny wcale nie są takie straszne, jak je w internecie malują. Na prawdziwy przeskok, rodem z filmów science-fiction, który odczujemy w życiu codziennym, przyjdzie nam jeszcze poczekać.