To dlatego Duda nie zgodzi się na debatę z Trzaskowskim. Boleśnie by go obnażyła
Eliza Michalik
03 lipca 2020, 09:23·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 lipca 2020, 09:23
Pełne pogardy i niechęci słowa Andrzeja Dudy o warszawiakach pokazują, jak nic innego, jak bardzo potrzeba jest normalna debata prezydencka, a równocześnie, dlaczego prezydent tchórzy i boi się skonfrontować z Rafałem Trzaskowskim. Nie ma klasy, charakteru, formatu i umiejętności polemicznych, pozwalających mu inteligentnie i celnie ripostować i rozłożyć kontrkandydata na łopatki. Dlatego pozostały mu tylko coraz bardziej prostackie obelgi i krzyki, będące jak wiadomo domeną ludzi słabych, którzy niczego nie mogą. Sądzę zresztą, że Andrzej Duda jest świadom tych swoich ułomności i wie, że debata jak żadna inna sytuacja obnażyłaby je przed opinią publiczną bezlitośnie i boleśnie.
Reklama.
Bo można udawać inteligenta na wiecach, w otoczeniu zwożonych autokarami klakierów, prowadząc przydługie monologi, których nikt nie może przerwać ani z nimi polemizować, ale nie można go udawać w szybkiej, inteligentnej dyskusji, w której trzeba ripostować i zabłysną nie tylko wiedzą, ale i dowcipem i urokiem.
Nie spodziewałam się po Andrzeju Dudzie wiele, ale muszę przyznać, że atakując mieszkańców stolicy kraju którego jest prezydentem, a sam siebie nazywając inteligentem z Krakowa, przebił własne dno. I kopie zawzięcie dalej.
Chciałam, żeby debata prezydencka się odbyła mimo, że debaty prezydenckie w Polsce od wielu lat nie zasługują na to miano, ba - nie są nawet zwyczajną, normalną rozmową. Są teatrzykami dla przedszkolaków, potrafiących najwyżej bić przeciwnika szpadelkiem po głowie, a na takie zabawy nie już dziś nie stać kraju maszerującego dziarsko na mentalny i prawny wschód.I mimo, że dopóki tak politycy, jak i media organizujące takie wydarzenia nie nauczą się, na czym polega swobodna, konstruktywna, inteligentna wymiana myśli i opinii, dająca obywatelom faktyczne pojęcie o wiedzy kandydatów, ich kwalifikacjach, charakterze, kulturze, dowcipie, polocie, orientacji w dyplomacji, gospodarce, sprawach krajowych i międzynarodowych, dopóty w zasadzie nie ma sensu ich organizować.
A mimo to chciałam, bo miałam nadzieję, że tym razem organizatorzy, niezależne media, pójdą po rozum do głowy i zaserwują nam coś innego niż zazwyczaj. Że pojmą, iż jedyna formuła debaty prezydenckiej jaka naprawdę miałaby sens i spełniła swoją demokratyczną rolę, to długa, w miarę swobodna dyskusja jeden na jeden, w której kandydaci staną naprzeciw siebie i wymienią poglądy na podstawowe dla kraju i obywateli sprawy, takie jak epidemia, bezrobocie, gospodarka, prawa i wolności obywatelskie, rola Kościoła w państwie i stosunek do mniejszości. W trakcie której widzowie przekonają się również, jak silne nerwy ma dany polityk, jak zachowuje się w sytuacji najwyższej presji i stresu, jak formułuje zdania, jak traktuje rozmówcę i wyborców, których on reprezentuje w sytuacji różnicy zdań, na jakie riposty go stać i ile wie, o Polsce i świecie w którym żyje i chce pełnić jedną z najbardziej zaszczytnych politycznych funkcji.
Niestety (piszę niestety”, choć było to do przewidzenia), urzędujący prezydent postanowił pokazać wyborcom jak bardzo ich nie szanuje i nie liczy się z ich zdaniem i jak bardzo nie obchodzi go ich opinia, i przed debatą uciec.I tym sposobem nie dowiemy się jak zachowałby się i co powiedziałby o warszawiakach, gdyby spojrzał im w twarz za pośrednictwem kamer i powiedział, że są właściwie nic niewarci. Jaką by miał przy tym minę i ton głosu, jak odpowiedziałby na uwagi i oburzenie Rafała Trzaskowskiego i jak uargumentowałby swoje obelżywe opinie.
Może dla ludzi to i lepiej, że takiej debaty nie będzie, bo wielu Polaków od dawna męczy się patrząc na pana prezydenta i słuchając jego urągających faktom i regułom gramatycznym wypowiedzi, ale dla to demokracji z pewnością gorzej – bo o to, na naszych oczach przekroczono kolejne granice szacunku dla drugiego człowieka, kultury osobistej i kultury debaty, podłości i nieprzyzwoitości, a osoba, która się tego dopuściła nie ma zamiaru się tłumaczyć i nawet nie kryje, że nie znosi nikogo, kto nie jest wyborcą PiS.
Ciekawe czasy, w których żeby zdobyć stanowisko prezydenta RP kandydat zapewnia o swojej pogardzie dla Warszawiaków i jest z tego dumny. Ale być może, warszawiacy po prostu nie są ludźmi.