"Wróciłam dziś od lekarza. 6 opakowań, wizyta i badanie krwi wyniosły mnie łącznie 450 zł. Roznosi mnie, jak słyszę od chłopaka, że w takim razie mam ich nie brać, a sam naciskał na to przez pół roku" – napisała K., młoda dziewczyna, której post na Twitterze wywołał lawinę reakcji. Uderzyło mnie, jak dużo jeszcze przed nami pracy, aby relacje damsko–męskie opierały się na prawdziwym partnerstwie. Ale jest też coś, co daje nadzieję.
Postanowiłam przepytać moje znajome i nieznajome zgromadzone na jednej z kobiecych grup na Facebooku. Chciałam sprawdzić jakie są modele finansowania antykoncepcji w parach. Czy płacą za nią kobiety czy mężczyźni? A może oboje dzielą się tym wydatkiem? Czy wspólne ponoszenie kosztów to sprawa oczywista czy powód kłótni?
Zaskoczyła mnie skala odzewu. W ciągu kilku godzin otrzymałam ponad 100 odpowiedzi i kilka prywatnych wiadomości o bardzo osobistym charakterze. Okazuje się, że model związku, w którym za to, by nie zajść w niechcianą ciążę odpowiada – także finansowo – tylko kobieta, nadal ma się całkiem dobrze.
Podział kosztów? "Nie pomyślałam"
“Ja mam spiralę. Kupiłam sama. W sumie to nie pomyślałam, aby pociągnąć z konta męża” – powiedziała mi Julia. I nie była jedyna w której związku temat w ogóle nie był dyskutowany, a obciążenie zostało domyślnie przypisane kobiecie. “Zawsze ja płaciłam” – dodała Marzena. “Jako młoda kobieta nie zastanawiałam się nad tym i ja płaciłam w związkach” – napisała Natasza.
Najsmutniejsza była wiadomość od Marii (imię zmienione), kobiety przed 40-stką, która opowiedziała mi co się stało, gdy oznajmiła mężowi, że potrzebuje antykoncepcji awaryjnej. “Wprost odmówił pomocy finansowej i organizacyjnej” – napisała kobieta. Tabletkę po kupiła sama. Na szczęście pracowała zawodowo i miała na to pieniądze. A z mężem się rozwiodła.
– To ostatecznie zniszczyło nasze małżeństwo. Mimo upływu kilku lat nie poradziłam sobie – mówi Maria. I wyrzuca sobie, że mimo iż jest osobą wykształconą i z dużego miasta dała się wkręcić w taki układ. – Myślę, że takie są historie wielu kobiet z mojego pokolenia i starszych o antykoncepcji – zakończyła. A ja pomyślałam o K., młodej kobiecie, która dziś ma podobny problem.
Antykoncepcja i równość
Było też jednak sporo głosów, które świadczyły o antykoncepcyjnej równości. “Wspólna kasa i wspólne wydatki na tabsy anty. Nigdy nawet nie musieliśmy rozmawiać na ten temat bo to oczywista oczywistość w naszym przypadku” – oświadczyła Marta. Podobnie wyglądało to w związku Moniki. – Prezerwatyw używałam tylko w pierwszym związku i wtedy było po pół, mieliśmy mało kasy więc kto miał, ten kupował – napisała. Tabletki antykoncepcyjne kupowała tylko za własne pieniądze, ale to dlatego, że przyjmowała je z przyczyn zdrowotnych, a więc niezależnie od uprawiania seksu.
Magda mówi, że na bardziej długotrwałą metodę zapobiegania niechcianej ciąży zrzuciła się z partnerem po równo. – Mam implant antykoncepcyjny. Z narzeczonym składaliśmy się na niego na pół – podkreśliła. – Wspólna sprawa - wspólna kasa. Zanim się wysterylizowałam kupowaliśmy oboje. No bo kurde. Seks też uprawiamy we dwoje – stwierdziła Hania.
Głosów, że pigułki lub prezerwatywy (albo i jedno, i drugie) są kupowane ze wspólnego konta, albo z oddzielnych na zmianę, było mnóstwo. To jednak może być kwestia tego, że grupa na fejsie, na której zaczęłam tę dyskusję, gromadzi raczej wyemancypowane kobiety. Inne rezultaty, a przynajmniej inne proporcje, uzyskałabym pewnie pytając bardziej reprezentatywną próbę.
Podejrzewam, że więcej by w niej było wyłącznie kobiecej odpowiedzialności za antykoncepcję, lub wręcz otwartej przemocy ekonomicznej. – Mój ojciec nigdy nie oddawał matce wypłaty, tylko wydzielał jej jakieś nędzne grosze i to po awanturach – pisze Cecylia. Sama “naturalnie i bezproblemowo” współdzieli koszty zabezpieczenia z mężem.
Czasy się zmieniają (choć zawsze warto pamiętać: nigdy same), stare układy ustępują nowym, ale to ewolucja. Dlatego choć smuci mnie sytuacja K., której chłopak naciskał na tabletki antykoncepcyjne po to, by się wymiksować, gdy okazuje się, że też ma ponieść odpowiedzialność, to niestety zrozumiałe jest, że takie sytuacje nadal występują.
Zmiana już tu jest
Ale są też rzeczy, które dają nadzieję. Na przykład to, że kobiety, które jako młode dziewczyny domyślnie pokrywały koszty antykoncepcji, teraz mają dorosłe córki, dla których jednoosobowa odpowiedzialność jest czymś niewyobrażalnym. Czasy się zmieniają, ale znowu – nie same.
“Rozmawiałam z moimi córkami w ramach edukacji seksualnej o tym, że odpowiedzialność za antykoncepcję, w tym finansowa, spada zawsze na kobiety i że nie wydaje mi się to normalne. Córka, która miała stałego chłopaka, płaciła pół na pół i była z tego dumna” – opowiada Natasza, ta, która w młodości nawet nie wpadła na to, że mężczyzna też może wziąć odpowiedzialność.
Kolejna rzecz, która pozwala na optymizm, to głosy mężczyzn, które pojawiły się na Twitterze. Mówiąc oględnie nie pochwalają postępowania chłopaka, który najpierw nalegał na to, by K. zażywała pigułki antykoncepcyjne, a gdy okazało się, że wiąże się to z kosztami, zaczął się wycofywać. “Twój chłopak to dzban, przepraszam, taka prawda”, “Nie wyobrażam sobie, by nie dzielić”, “Wiadomo, składka razem” – piszą. I słusznie wskazują, że jest to w interesie obu stron.
I choć w wątku odzywały się także młode kobiety, które przyznawały, że byłoby im głupio zacząć z facetem rozmowę o wspólnym finansowaniu antykoncepcji, to moim zdaniem właśnie dlatego powinny to zrobić. Bo skoro czują przed tym opór, to znaczy, że mają obawy w sprawie jego reakcji. A jego reakcja dużo im powie o tym, czy to związek w który warto inwestować – pieniądze i czas.