W mediach sporo mówi się o singlach i niechęci młodych ludzi do zawierania stałych związków. Najczęściej w negatywnym kontekście rozwiązłości. Bo młodzi Polacy, ponoć, unikają odpowiedzialności, dojrzałości, dorosłości. Jaka jest prawda na temat polskich ślubów, rozwodów i związków? Zderzamy twarde statystyki z opiniami ekspertów. Gdzie, między liczbami, leży prawda?
O zakładaniu rodziny, małżeństwach, dzieciach i rozwodach najczęściej mówią politycy. Ostatnio kwestia demografii znów została podniesiona, przy okazji dyskusji o emeryturach. Zarówno członkowie koalicji jak i opozycji nierzadko odnoszą się do malejącej liczby dzieci i ślubów. Dla polityków jest to tylko statystyka pomocna przy argumentowaniu swoich wizji, czasem nawet nie mających wiele wspólnego z rzeczywistością. Nikt nie zadaje sobie pytania: czy naprawdę zawieramy coraz mniej małżeństw, czy naprawdę coraz częściej się rozwodzimy i przede wszystkim - czemu demografia kuleje?
Naukowcy są podzieleni
- W okres zawiązywania związków wchodzi niż demograficzny. A za spadkiem liczby osób wchodzących w związki, idzie malejąca liczba małżeństw - wyjaśnia nam profesor Janusz Czapiński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. - Od 2009 roku zaczął się niż i on się pogłębia. Kultura w kwestii małżeństw w Polsce raczej się nie zmienia.
Tak naukowiec tłumaczy statystyki. Te są bezlitosne: w 2008 zawarto 250 tysięcy małżeństw, w 2010 już tylko niecałe 230 tysięcy. Różnica dwudziestu tysięcy par, w skali Polski, może wydawać się niewielka. Ale biorąc pod uwagę fakt, że od 2005 roku liczba ślubów regularnie rosła, tak widoczny spadek musi być spowodowany czymś konkretnym. - Decydują o tym twarde czynniki demograficzne, a nie kulturowe - twierdzi prof. Czapiński.
Z takim podejściem nie zgadza się prof. Mirosława Grabowska, specjalistka w dziedzinie socjologii. Według niej, liczba małżeństw powinna… rosnąć.
- W "rynek matrymonialny" wszedł wyż z przełomu lat '70 i '80. W 1983 padła rekordowa liczba urodzeń: 700 tysięcy. Ostatni taki wynik Polska osiągnęła tuż po wojnie - tłumaczy prof. Grabowska. - Ci dobijający do trzydziestki i zaraz po trzydziestce powinni brać śluby. Tak przynajmniej wynika z liczb. Dlatego też malejące statystyki, jak przypuszczam, wynikają z warunków ekonomiczno-kulturowo-społecznych.
Młodzież niechętna oficjalnym związkom?
- Rola i wartość pracy i kariery rośnie, a decyzje dotyczące zakładania rodziny odkładane są na potem. W związkach często oboje partnerów pracuje i po prostu nie mają dla siebie czasu - twierdzi socjolożka.
Na co wydają bogaci Polacy
Paliwo, jachty, dzieła sztuki, jedzenie wysokiej jakości - na te rzeczy zamożni rodacy wydają sporo pieniędzy. Ale wielu z nich faktycznie nie goni za luksusem i oszczędza. Czy zbierają na przyszłość swoich dzieci?
Profesor Czapiński to dążenie do jak najwyższych zarobków tłumaczy jednak nie bezmyślnym konsumpcjonizmem, a "zasadą potrzeb". - Dążymy do polepszenia sytuacji ekonomicznej, bo gonimy za potrzebami (mieszkanie, w którym nie ma ścisku, sprawny samochód). Wielu ludzi pamięta jeszcze czasy PRL i tuż po i nie chce żyć podobnie - podkreśla Czapiński. Różnimy się pod tym względem od społeczeństw "zachodnich". - Tam mają zasadę motywacji, zmieniają wszystko na lepsze (samochód z bajerami, duży dom itd). Polacy za luksusem nie gonią.
Czy możliwe jednak, by rok 2008 i początek kryzysu, miały związek z taką sytuacją i malejącymi liczbami?
- To na pewno nie kryzys. Po pierwsze, w Polsce go jeszcze nie odczuliśmy. Po drugie, gdybyśmy do odczuli, to Polacy właśnie chętniej szli by do ołtarza. Rozkład kosztów życia na dwoje znacznie wszystko ułatwia - wyjaśnia profesor Czapiński.
Fakt, że założenie rodziny odkłada się na potem na rzecz kariery, nie jawi się jednak jako zjawisko negatywne.
- Śluby bierze się o wiele ostrożniej - ocenia prof. Grabowska. Potwierdza to nasz drugi rozmówca.
- Jeśli już ludzie decydują się na ślub, to w nim zostają. Kobiety silniej dążą do pozostania w związkach - mówi prof. Czapiński. Czemu płci pięknej bardziej zależy na podtrzymywaniu relacji? - Najczęściej po rozwodach kobiety zostają bez niczego, często też poświęcają się wychowaniu dzieci i nie mają czasu na karierę. W związku z czym muszą polegać na mężu - odpowiada psycholog społeczny.
Rozwodów mniej, ale tylko pozornie...
To jednak też się zmienia, bo kobiety emancypują. Zarobkami zbliżają się do mężczyzn, coraz częściej poświęcają się karierze, zamiast rzucać się w wir małżeństwa. Korzystają z młodości, a myślenie o rodzinie odkładają na przyszłość. Na przestrzeni lat 2008-2010 liczba rozwodów spadła o 4 tysiące (z 65 na 61 tys.). W oczywisty sposób wiąże się to ze spadkiem liczby małżeństw, ale nie tylko.
- To sygnał, że model "życia na próbę" jest coraz bardziej popularny. Polega on na tym, że młodzi decydują się np. razem zamieszkać, ale nie biorą ślubu. Jeśli im nie wyjdzie, to po prostu się rozstają i nie zostawiają śladów formalnych - tłumaczy profesor Grabowska.
A co z homoseksualistami?
Być może, gdyby zawieranie małżeństw między osobami tej samej płci było możliwe, ślubów byłoby znacznie więcej. Póki co jednak istnieje nikła szansa, by w Polsce legalne były chociaż związki partnerskie dla homoseksualistów, a co dopiero małżeństwa. Szczególnie, że w naszym kraju nazwanie ślubu gejów czy lesbijek zoofilią nie jest karalne.
Gdy jednak przyjrzy się statystykom to widać, że możemy mówić tylko o pozornie mniejszej liczbie rozwodów. Stosunek małżeństw rozwiązywanych do zawieranych jest teraz bardziej niekorzystny, niż to było 4 lata temu. Czyżby wynikało to z faktu, że rozwód po polsku jest dość łatwy do przeprowadzenia?
- Typowa sprawa rozwodowa trwa jedną, maksymalnie dwie rozprawy. Ewentualne komplikacje mogą wprowadzać zagadnienia sporne, takie jak opieka nad dziećmi, podział majątku albo orzekanie o winie - mówi nam adwokat Zbigniew Roman z kancelarii Szymański-Roman-Deresz-Karpiński. - Prawo rozwodowe od dłuższego czasu jest to samo, zmieniają się tylko rzeczy kosmetyczne - podkreśla prawnik.
Jeśli więc nie łatwość rozwodów decyduje o ich liczbie, to co? Odpowiedź nasuwa się sama: liczba par małżeńskich niezadowolonych z życia jest mniej więcej stała. Nierzadko za problemy polskich małżonków odpowiada nieudany seks, o czym pisał w swojej książce profesor Zbigniew Lew-Starowicz, a wyśmiewa Rafał Rutkowski w swoim show "Seks polski".
Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz
Jedno jest pewne: najważniejsze w stanie cywilnym polskiego społeczeństwa są nie romantyczne uniesienia, a twarde statystyki. Ekonomiczne i demograficzne, bo to one decydują o naszych relacjach. A może naukowcy się mylą i polska młodzież staje się coraz bardziej frywolna i niechętna rodzinie na fali liberalizmu, któremu dała wyraz głosując na Janusza Palikota?