"Inteligentni ludzie nigdy nie zagłosują na prawicę". Tę kontrowersyjną i dwuznaczną tezę stawia jeden z najpopularniejszych polityków republikańskich w USA, Rick Santorum. Co chce w ten sposób osiągnąć i czy podobnej, siejącej ferment tezy nie trzeba postawić w Polsce, oceniają dla naTemat Bartosz Węglarczyk i dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas.
Zdaniem Ricka Santoruma, elity i media nigdy nie będą po stronie konserwatystów, ponieważ to one w rzeczywistości kontrolują Stany Zjednoczone. Dla wielu "inteligentni ludzie", o których mówił wczoraj były senator to więc liberalny establishment dla konserwatywnych wyborców w USA będący tym, czym w Polsce osławiony "układ". Nie brakuje jednak głosów, że wypowiedź Santoruma miała także drugie dno i ubiegający się do niedawna o republikańską nominację w wyścigu prezydenckim polityk próbuje wstrząsnąć prawą stroną amerykańskiej sceny politycznej, by wreszcie coś na niej zmienić.
– Jeżeli Mitt Romney przegra jesienne wybory prezydenckie, Partię Republikańską powinny czekać poważne zmiany i gigantyczna dyskusja nad tym, jak powinny one wyglądać. Wielu zapewne będzie twierdziło, iż przegrana dowodzi tego, że konserwatyzm w dotychczasowym wydaniu się nie sprawdza. Rick Santorum najprawdopodobniej własnie o tym mówi, bo należy do nowoczesnych konserwatystów – tłumaczy Bartosz Węglarczyk, były wieloletni korespondent polskich mediów w USA.
Konserwatyści muszą się zmienić
Dziennikarz podkreśla, że republikanom będzie niezwykle trudno zwyciężyć w boju o prezydenturę, ponieważ amerykańskie społeczeństwo oczekuje czegoś zupełnie innego, niż oni zdają się proponować. – Większość kobiet w USA chce mieć na przykład większe prawo do usuwania ciąży. Różnią się co do tego, w jakim stopniu, ale większość Amerykanek chce mieć takie prawo w wyjątkowych sytuacjach – mówi. Wielu republikanów stoi tymczasem na stanowisku, że za aborcję należy karać jak za morderstwo.
Podobnie mało komu w Stanach Zjednoczonych przypada do gustu mieszanie religii do polityki. – Dlatego republikanie mają olbrzymi problem. Pojawiają się nawet takie głosy, że mieliby szansę na zwycięstwo tylko wtedy, gdyby kandydat demokratów umarł w czasie kampanii – dodaje Bartosz Węglarczyk.
Zadziwiony kontrowersyjnym wystąpieniem Ricka Santoruma jest natomiast politolog i amerykanista dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. – Nie widzę żadnego pozytywnego celu takiej wypowiedzi. Albo palnął to bez sensu, albo chce zaszkodzić swojej partii – ocenia znawca amerykańskiej sceny politycznej. Pytanie tylko, dlaczego miałby próbować coś takiego zrobić? – Partie polityczne w USA są otwartymi, szerokimi i pluralistycznymi wewnętrznie koalicjami. Gdzie nie ma żadnej inkwizycji ścigającej za nieprawomyślność. Nie jest też tak, że skoro przegrał prawybory, to teraz skazano go na niebyt i się mści – tłumaczy wykładowca Uczelni Vistula.
Kto powie to samo w Polsce?
Zdaniem Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa, to właśnie odróżnia politykę za oceanem od tej, którą uprawia się w wielu innych krajach. O tym, że podobne siejące ferment słowa ktoś powinien wypowiedzieć w Polsce przekonany jest tymczasem Bartosz Węglarczyk. – Ja słyszę takie głosy na polskiej prawicy, ale nie wypowiadane publicznie. Pojawiają się po każdych kolejnych przegranych przez PiS wyborach – relacjonuje.
– Tym się jednak różni prawica amerykańska i w ogóle wszyscy Amerykanie, że uczą się na błędach. I jeżeli ktoś przegrywa wybory, lub nie jest w stanie wygrać ze słabym kontrkandydatem, wiadomo, że trzeba coś zmienić. Trzeba przekonać tych, którzy dotąd na danego polityka nie głosowali. Bo ci, którzy Mitta Romney'a w USA, czy Jarosława Kaczyńskiego w Polsce popierają i tak na nich zagłosują. Walczyć należy o tych, którzy dotąd tego nie robili – podsumowuje dziennikarz.