Imię, nazwisko, wiek, rasa - to tylko część informacji o kobietach po aborcji, które miałyby być publikowane. Dane lekarzy dokonujących zabiegu również miałyby być upubliczniane. Chce tego część samorządowców z Tennessee.
Nowa ustawa to Akt o Ochronie Życia 2012 (z ang. Life Defense Act). Jej autorem jest jeden z reprezentantów Zgromadzenia Ogólnego stanu, Matthew Hill. Przepisy przez niego stworzone zmuszają Departament Zdrowia Tennessee do gromadzenia danych: wieku, rasy, stanu cywilnego, poziomu edukacji, liczby dzieci, miejsca wykonania zabiegu i liczby wcześniejszych ciąż. Każdy raport miałby też zawierać imię i nazwisko lekarza, który przeprowadzał aborcję - donosi amerykański Huffington Post.
Wątpliwe argumenty
- Myślę, że to uczciwe dla ludzi po obu stronach, by wiedzieli jak bardzo rozpowszechniona jest w naszym kraju aborcja - tłumaczył swój pomysł Hill na posiedzeniu jednej z komisji Zgromadzenia.
Amerykańskie media już okrzyknęły ustawę "Polowaniem na czarownice". Część samorządowców uważa projekt za szokujący i niepotrzebny.
- Nie istnieje żaden argument, który wyjaśniałby po co mielibyśmy wprowadzać coś takiego - powiedział "HP" inny reprezentant, Gary Odom. Ale Republikanie, którzy są przeciwko aborcji, mają większość w lokalnej komisji zdrowia, a także w Senacie. Dlatego ustawa może przejść dalej w głosowaniach.
Kolejne aborcyjne wyznanie. Jedni się cieszą, inni mają dość
Druga strona obawia się o pacjentki
Zwolennicy aborcji widzą w nowych przepisach duże zagrożenie.
- Taka ustawa czyni z kobiet i lekarzy cel ataków. Nie mogę wskazać innego celu wprowadzenia tych przepisów niż próby szykanowania pacjentek - ocenił Gary Odom. Takie obawy są nie bezpodstawne. W 2009 roku, w Kansas, dr George Tiller został zabity przez anty-aborcyjnego aktywistę. Na terenie Kościoła. Jego śmierć wywołała liczne reakcje zarówno mediów, jak i polityków. Barack Obama stwierdził wówczas, że problemy wynikające z różnicy zdań na tak trudne tematy nie mogą zostać rozwiązane przemocą.
Obecne prawo USA zezwala na aborcję. Amerykańskie prawo jest jednym z najbardziej liberalnych na świecie pod względem przerywania ciąży. I mimo, że zostało wprowadzone prawie 40 lat temu, to aborcja pozostaje jednym z pól, na których ścierają się kandydaci na prezydenta.
Ciąża polityczna
Barack Obama zaprezentował postawę pro-aborcyjną już w 2007 roku, podczas jednego ze swoich przemówień. Obiecał m.in. wprowadzenie FOCA - dokumentu, który jeszcze bardziej liberalizuje przerywanie ciąży. Ostatecznie ustawa ta nie została wprowadzona, bo jak tłumaczył prezydent, "nie jest legislacyjnym priorytetem".
Jego potencjalni przeciwnicy: Rick Santorum i Mitt Romney sprzeciwiają się aborcji. Przy czym różnią się w swoim podejściu.
Danuta Wałęsa: Aborcja to morderstwo
Santorum przyjmuje postawę bardzo radykalną. Popiera wprowadzenie zakazu aborcji na szczeblu krajowym. Chciałby też, by lekarze przeprowadzający zabieg byli traktowani jak przestępcy i ścigani z urzędu.
Romney zajął bardziej wyważone stanowisko. Kiedyś, co prawda, uważał, że to kobieta powinna decydować, ale teraz jest przeciwny aborcji. Przy czym dopuszcza ją w przypadku gwałtów czy w sytuacji, kiedy ciąża zagraża życiu matki. Romney uważa też, że prawo aborcyjne powinno być ustalane przez poszczególne stany, a nie na szczeblu kraju.
Tak samo jak i za oceanem, tak i u nas aborcja stanowi jeden z głównych tematów debat polityków i praktycznie zawsze jest "na czasie". Tyle, że w poziom dyskusji to zupełnie inna liga niż w USA. Ostatnia burza w polskich mediach związana z aborcją została wywołana przez kontrowersyjne wypowiedzi Marii Czubaszek (zobacz: Czubaszek o aborcji "jak o wyrywaniu zęba").