Opel postawił kropkę nad "i", jeśli chodzi o swojego kompaktowego SUV-a. Grandland X w wersji spalinowej może nie robi szału, ale już hybryda plug-in dostarcza o wiele więcej wrażeń z jazdy. Jak zobaczyłem na papierze parametry tego auta, byłem naprawdę zaskoczony.
Nie chcecie jednak wiedzieć, co pomyślałem, gdy odebrałem tego Opla do testów. Grandland X Hybrid4 – bo tak brzmi jego pełna nazwa – delikatnie mówiąc mnie nie zachwycił. Dlaczego? Bo na pierwszy rzut oka jest nudziarzem. A maska w innym niż reszta nadwozia kolorze to już naprawdę przegięcie. Zobaczcie sami, jak wygląda czarno-białe połączenie.
Wyrzuciłem z siebie od razu to, co mi się nie spodobało, żebyście szybko przełknęli gorzką pigułkę. Teraz już będzie lepiej, bo w gruncie rzeczy mamy do czynienia z bardzo ciekawym autem, które przypadło do gustu kierowcom w Europie. Wystarczy spojrzeć na rosnące słupki sprzedaży. Od momentu premiery w 2017 r. Grandland X zapracował sobie na miano flagowego SUV-a Opla.
Najnowsza generacja z dopiskiem Hybrid4 to już jednak inna bajka, bo przenosi nas częściowo do świata "eko". W naTemat po raz pierwszy pisaliśmy o niej w styczniu, kiedy mieliśmy okazję zaliczyć premierowe jazdy. Teraz ja wskoczyłem za kierownicę hybrydowego Opla.
Moje pierwsze wrażenie już znacie. Nie jest jednak tak, że od razu skreśliłem ten samochód za wygląd, bo parę pozytywów też wpadło mi w oko. Choćby kształt świateł, 19-calowe obręcze kół albo załamanie z boku karoserii niemal przez całą długość nadwozia. Co odróżnia hybrydę od zwykłej spalinowej wersji? Dopisek Hybrid4 na klapie bagażnika i w zasadzie… tyle.
W środku od razu da się wyczuć klimat dobrze znany z Opla. Zegary, środkowy panel z wyświetlaczem – to wszystko już było. Aż sobie przypomniałem, jak w ubiegłym roku testowałem mniejszego brata Grandlanda X, czyli Crosslanda X. Tam schemat było podobny, chociaż w nieco skromniejszej wersji.
Nowa hybryda jest z pewnością lepiej wykończona, wygodniejsza (fotele naprawdę dają radę w dłuższej trasie) i jeszcze bardziej praktyczna. Duży plus za funkcjonalny schowek oraz klasyczne pokrętła do sterowania klimatyzacją.
Niektórzy mogą marudzić, że akumulatory pod tylnymi siedzeniami wymusiły zmniejszenie pojemności bagażnika. Różnica jest wyraźna, bo skurczył się z 514 do 405 litrów. Przy rozłożonych siedzeniach dostaniemy maksymalnie 1528 l przestrzeni.
Teraz będzie najlepsze. To, co ten samochód ma pod maską, zaskoczyło nie tylko mnie, ale wszystkich pasażerów, którym zrobiłem wykład w czasie jazdy. Turbodoładowany silnik benzynowy o pojemności 1,6 l i mocy 200 KM, a do tego dwie jednostki elektryczne to połączenie, którego moc sięga 300 KM. Tak, dobrze czytacie. Jadąc Oplem można przyspieszać do setki w nieco ponad 6 sekund i poczuć, jak wgniata was w fotel.
Żeby było jasne – on nie udaje sportowego auta, zresztą chyba nikt nie pokusiłby się o stawianie go w tym segmencie. To hybryda plug-in, czyli umożliwiająca ładowanie nawet z domowego gniazdka. W skrócie kuszące rozwiązanie dla tych, którzy przemieszczają się często, ale na krótkich dystansach. Za pomocą szybkiej ładowarki można go naładować do pełna w dwie godziny. Z domowego gniazdka cały proces będzie trwał nawet osiem godzin. Długo, ale coś za coś.
Producent deklaruje, że na prądzie można przejechać ponad 50 km. Realnie, w czasie testu, gdy miałem pełną baterię, wyszło mi niecałe 40 km. Tyle że mój styl jazdy po miejskich uliczkach był raczej mało oszczędny. Pewnie dałoby się wycisnąć nieco lepszy wynik, ale jedno jest pewne: o tej liczbie z broszurki w ogóle zapomnijcie. Mógłbym to porównać z rezultatem, jaki uzyskałem podczas testu Mitsubishi Outlandera PHEV – lidera na rynku w segmencie hybryd plug-in.
No więc jak jeździ Grandland X Hybrid4? Na pewno nie ma z nim nudy. W czasie testów tylko znaczek na kierownicy przypominał mi, jakim autem jeżdżę. A moi pasażerowie nie dowierzali, czym przyszło im podróżować. Niby wszystko było znajome, ale jednak to przyspieszenie w ogóle nie kojarzyło mi się z Oplem. Dlatego pierwsze kilometry w trybie Sport pokonałem z mimowolnym uśmiechem na twarzy.
Kiedy chciałem być "eko", miałem jeszcze tryb elektryczny i hybrydowy. A do przemieszczania się w trudniejszym terenie czekała na mnie opcja z napędem 4x4. Jedna uwaga: podczas jazdy w trybie elektrycznym prędkość maksymalna wynosi 135 km/h.
Po rozładowaniu baterii po prostu jedziecie dalej, bo wtedy do akcji wkracza układ benzynowy. Nie zorientujecie się, kiedy samochód sam przejdzie na tryb pracy spalinowej, bo wszystko dzieje się automatycznie. Co ciekawe, nawet po wyczerpaniu zielonej energii Grandland X pracuje bardzo cicho. Zaskakująco sprytny okazał się też 8-biegowy automat.
Jeśli chodzi o spalanie, to sprawdziłem je w różnych warunkach. Według Opla w cyklu mieszanym może ono wynieść 1,4-1,3 l/100 km, ale to wartości przy uwzględnieniu jazdy również na prądzie. Ja postanowiłem "wyczyścić" elektryczne jednostki i wyruszyć w trasę. Efekt? Przejechałem w bardzo ekonomicznym stylu 175 km. Zużycie paliwa wyszło mi 6,9 l. Realnie trzeba liczyć się ze spalaniem rzędu 7,5 l.
Grandland X Hybrid4 w najbardziej wypasionej wersji kosztuje ponad 210 tys. zł. W cenniku z lipca 2020 r. Opel kusi jednak promocją (195 450 zł). Jeśli zdecydujecie się na skromniejsze wyposażenie, wyłożycie ok. 185 tys. tys. zł. Z kolei za model ze słabszą jednostką i bez AWD zapłacicie jeszcze mniej (ok. 160 tys. zł), ale stracicie na tym sporo zadziornego charakteru.
Wniosek jest prosty. Jeśli hybrydowy Grandland X, to tylko w topowej wersji, bo zdecydowanie daje najwięcej przyjemności z jazdy. Jeśli zaakceptujecie jego prosty styl, odwdzięczy wam się w trasie. Nie tylko przyzwoitymi właściwościami jezdnymi, ale również ekonomią, bo przy rozsądnym zarządzaniu energią, da się sporo zaoszczędzić.
+ Układ o mocy 300 km. To naprawdę czuć
+ Wygodny i funkcjonalny w środku
+ Świetnie prowadzi się w mieście, jak i w dłuższej trasie
- Dwukolorowy design to przekombinowany styl
- Znacząco zmniejszyła się pojemność bagażnika