– Nie wiem, czemu startowali za wszelką cenę – mówi wprost informator TVN24. Lot prezydenckiego embraera, który wystartował 2 lipca z lotniska w Babimoście, mógł się skończyć katastrofą. Samolot pilotowała młoda kapitan z zaledwie dwuletnim stażem. Nie miała nawet odpowiednich uprawnień i leciała z instruktorem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
To kontynuacja sprawy, o której media informują od dłuższego czasu. Wcześniej TVN24 dotarł do stenogramu z rozmowy załogi z wieżą na lotnisku pod Zieloną Górą. Wynika z niego, że załoga zdecydowała się na start pomimo informacji o zakończonej służbie kontrolera lotów (lot odbył się kilkanaście minut przed 22:00). Rozmowę z wieżą prowadziła kapitan, ale instruktor przejął inicjatywę. Dlaczego? Bo kapitan nie miała aktualnych uprawnień do lądowania.
Jak pisaliśmy w naTemat.pl, Polskie Linie Lotnicze LOT zgłosiły incydent związany ze startem samolotu prezydenta z lotniska w Babimoście dopiero po tygodniu. Do sytuacji doszło 2 lipca, a informację o tym zdarzeniu przekazano Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych 9 lipca. Przekroczono zatem wszystkie terminy.
Z ustaleń "Gazety Wyborczej", o których pisaliśmy z kolei w zeszłym tygodniu, wynika, iż załoga została zawieszona do czasu wyjaśnienia okoliczności lotu. Kancelaria Prezydenta miała jednak zapewnić, że nie posiada żadnych informacji na temat naruszenia w jakikolwiek sposób procedur, natomiast "ze strony pasażerów nie było żadnej próby kontaktu z pilotem czy wywierania jakichkolwiek nacisków na załogę". Teraz poznaliśmy kulisy lipcowego lotu.
Przede wszystkim nie potwierdziły się wcześniejsze informacje o naciskach z otoczenia prezydenta. – Jedną ze stewardess ktoś z tylnej części samolotu zapytał, kiedy będzie start. Przekazała to pytanie do kokpitu. Nie wiem, czemu startowali za wszelką cenę – zastanawiał się informator tvn24.pl.
Młoda kapitan bez uprawnień
Ujawniono jednak, że kobieta pilotująca prezydencki samolot miała wznawiane uprawnienia. Kiedy w ciągu 90 dni pilot nie zaliczy trzech startów i lądowań, to powinien "odświeżyć" swoje uprawnienia na symulatorze lub podczas lotu pod okiem instruktora. Jednak taka osoba nie powinna odnawiać uprawnień z głową państwa na pokładzie.
Mało tego – pani kapitan była niezwykle młoda stażem. Według ustaleń TVN24 ten stopień zdobyła około dwóch lat temu, a do LOT-u przyszła w 2015 roku. Janusz Strużyna, były dyrektor Biura Obsługi Organizacyjnej Prezydenta, uważa, że do takich zadań powinna być zatrudniana elita pilotów z ogromnym doświadczeniem.
– Nie wyobrażam sobie, by ktoś nam zaproponował pilota z dwuletnim stażem kapitańskim. Aż dziw bierze, że dochodzi do takich rzeczy. Eksperymenty się robi na królikach, a nie na prezydentach – ocenił Strużyna, który odpowiadał za organizację lotów głowy państwa od czasów Lecha Wałęsy aż do Andrzeja Dudy. W 2017 roku przeszedł na emeryturę.
LOT broni się "tajemnicą operacyjną"
Rozmówcy TVN24 uważają, że sytuacja w oddziale skupiającym pilotów rządowych embraerów w ostatnich latach się pogorszyła. Spora część osób z najdłuższym czasem zasiadło za sterami większych samolotów, a w ich miejsce przyjmowani są młodzi.
Dziennikarze zapytali rzecznika PLL LOT Krzysztofa Moczulskiego o przypadki, gdy z najważniejszymi osobami w państwie latają piloci o małym stażu. Łamane są wtedy zapisów umowy z MON dotyczących embraerów. Rzecznik odpisał, że "umowa pomiędzy PLL LOT a MON jest wykonywana w sposób należyty".