Aleksandra Żebrowska, założycielka i szefowa marki odzieżowej Francis and Henry, a także żona aktora Michała Żebrowskiego, jest szczęśliwa – właśnie urodziła ich trzecie dziecko. Jednak starania były długie i pełne trudnych momentów gdy kilka wyczekiwanych ciąż skończyło się poronieniem. W rozmowie z naTemat Aleksandra Żebrowska mówi, dlaczego postanowiła poruszyć temat, który dla wielu nadal jest tabu.
Anna Dryjańska: Gratuluję pani urodzenia dziecka. Chciałabym jednak odnieść się do pani wpisu sprzed kilkunastu dni. Często w ostatnich miesiącach słyszała pani pytanie: która ciąża, który poród?
Aleksandra Żebrowska: Z medycznego punktu widzenia, to bardzo ważne pytanie, słyszałam je przy każdej wizycie poświęconej ciąży. Dopóki liczby się zgadzają – kiedy każda ciąża kończy się porodem i dzieckiem – nie robi ono chyba na nikim większego wrażenia. Natomiast kiedyś "czwarta ciąża, jedno dziecko" ledwo przechodziło mi przez gardło. Z każdą kolejną ciążą było łatwiej. Ale nigdy nie podejrzewałam, że w wieku 33 lat będę w siódmej ciąży – mając dwójkę dzieci.
Przyznaje pani, że są sprawy, o których nie chce się mówić od razu, a o innych nie chce się mówić wcale. Czy należała pani do którejś z tych kategorii zanim zabrała głos na Instagramie?
Pierwszej utraty ciąży doświadczyłam mając 24 lata, będąc już mamą. Poszłam na USG kontrolne zakładając, że wszystko będzie w porządku jak ostatnio. Wieści o braku widocznego tętna były dla mnie kompletnie niezrozumiałe, zupełnie się tego nie spodziewałam.
A to był dopiero początek – obwiniania się, strachu związanego z kolejnymi próbami, dociekania co jest nie tak i dlaczego przytrafia się to zdrowej, młodej dziewczynie, której mama była w 8 ciążach – i ma ósemkę dzieci.
Nie znałam wtedy nikogo innego, kto poszedł na rutynowe USG ciąży i po kilkunastu minutach wyszedł z badania z informacją, że już w tej ciąży nie jest, ze świstkiem papieru w ręku, kierującym na zabieg w szpitalu. Nie miałam ochoty z nikim o tym rozmawiać.
Pamiętam, że godzinami wyszukiwałam w Google podobne przypadki opisywane na forach przez kobiety, które odważyły się o nich opowiadać. Sama świadomość, że “to się zdarza” przynosiła mi ogromną ulgę. Historie zakończone późniejszymi donoszonymi ciążami, dawały nadzieję, że u nas też wszystko będzie dobrze. Ale wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby brać udział w takich dyskusjach.
Wydaje mi się, że nawet wstydziłam się, że coś tak strasznego mi się przytrafiło i wolałam udawać, że nic się nie stało. Dopiero po kolejnych ciążach, po kolejnym dziecku i znowu nieudanych ciążach – po przepracowaniu wszystkiego we własnym tempie i uodpornieniu się na znieczulicę innych, oswoiłam się z tym, że tak po prostu u mnie jest.
Wtedy poczułam, że to jest temat, o którym trzeba rozmawiać. Chociażby po to, żeby inne kobiety nie czuły się w tym wszystkim tak bardzo samotne, żeby się nie poddawały. Ale poczułam to dopiero 10 lat później.
Niektórzy gratulują pani odwagi, inni krytykują za zbytnią otwartość w dzieleniu się intymnymi przeżyciami. Co odpowiedziałaby pani krytykom?
Odpowiedziałabym, że przeczytałam ponad tysiąc maili, wiadomości i komentarzy pod moim postem, które tylko utwierdziły mnie w tym jak ważne jest to, by dzielić się swoimi trudnymi doświadczeniami z innymi, kiedy jest się na to gotowym.
Jeśli chociaż jedna kobieta poczuła się lepiej czytając o moich przeżyciach, albo chociaż jedna ciocia dzięki temu powstrzyma się przed zadaniem nieodpowiedniego pytania “przy zupie”, to jest to dla mnie dużo ważniejsze niż opinie tych, których to nie dotyczy.
Jestem przekonana, że gdyby nie to, że kilka lat temu sama mogłam przeczytać podobne historie tych zupełnie obcych kobiet, to dużo ciężej byłoby mi to wszystko samej poukładać.
Skąd czerpała pani siłę podczas nieudanych starań?
Wszyscy, którzy mnie kochają starali się zawsze przy mnie być i wspierać. Ale pizzę do szpitala najlepiej przemycają siostry. Przy takiej pizzy dobrze jest czasem razem pomilczeć, a czasami dać się wygadać.
Kto w Polsce rozmawia o poronieniu? Jak pani ocenia język tej debaty i czy powinno się coś w niej zmienić?
Powstaje coraz więcej fundacji i grup specjalistów, którzy nie tylko rozmawiają o poronieniach, ale też oferują realną pomoc – psychologiczną, prawną. Niestety bardzo przykry jest brak odpowiedniego przygotowania personelu medycznego, który często jako pierwszy lub jedyny, ma do czynienia z kobietą po poronieniu. To jest moment, w którym nie można oczekiwać od kobiety, że sama zorientuje się jakie ma prawa w związku z zaistniałą sytuacją.
Zarówno brak wiedzy dotyczącej prawnych zagadnień i możliwości, jak i tak zwana znieczulica u niektórych lekarzy/położnych bardzo utrudniają ten czas. Sama spotkałam mnóstwo cudownych lekarzy i położnych, z ogromną empatią, ale niestety pytania w stylu “chowamy czy do śmietnika?“ nadal się zdarzają.
Z kolei my, jako społeczeństwo, często zapominamy o tym, że to czy o swojej ciąży kobieta mówi per "płód" czy per "dziecko" jest indywidualną sprawą każdej z nas, zależną od okoliczności. Szczególnie w przypadku poronienia, powinniśmy wsłuchać się w to, jak dana kobieta sama mówi o swoich przejściach.
Niektórym łatwiej jest się pogodzić ze stratami, kiedy myślą o swoich “aniołkach w niebie”, innym takie hasła sprawiają jeszcze więcej bólu i dużo łatwiej jest im przyjmować bardziej medyczną terminologię. Powinniśmy to uszanować bez względu na nasze własne poglądy.
Powinniśmy – ale czy potrafimy?
O tym, że nie potrafimy, świadczy chociażby to jak często temat poronień nie jest w ogóle brany pod uwagę kiedy ktoś zaczyna dopytywać o planowane dzieci, nawet przy rodzinnym stole. Wierzę, że gdyby temat ten był bardziej powszechny, ludzie byliby wobec siebie bardziej delikatni.
Napisała pani, że macierzyństwo to prywatna sprawa, a pytanie o to kiedy pojawią się (następne) dzieci mogą ranić – jak pani myśli, skąd się bierze to dopytywanie? Czy pani też była adresatką takich ponagleń?
Przede wszystkim, wydaje mi się, że gdyby nie moje doświadczenia, to pewnie w ogóle nie zwróciłabym na to uwagi. Mało tego, być może sama bym o to pytała zakładając, że wpisuje się to w zupełnie normalny tok kulturalnej rozmowy.
Nie sądzę by podobne pytania wynikały z braku kultury czy empatii. Problemy z zajściem w ciążę są bardzo powszechne, ale tak rzadko się o nich mówi, że ludzie kompletnie nie biorą ich pod uwagę. Gdybyśmy wszyscy byli ich bardziej świadomi, może nie dawalibyśmy z taką łatwością rad, że "nie warto czekać", że "dzieci to piękna sprawa". Ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego jak takie niewinne komentarze potrafią być okrutne. To dotyczy tematu macierzyństwa w ogóle, nie tylko poronień.
Co by pani powiedziała kobietom, które nie mogą zajść w ciążę, a dostają pytania o to, kiedy dziecko? A co kobietom, które są bezdzietne z wyboru i też są adresatkami takich pytań?
W obu przypadkach kobiety mają prawo czuć się niezręcznie, bo tłumaczenie się przed kimkolwiek ze sprawy tak osobistej jak planowanie dzieci, nie jest ani przyjemne, ani potrzebne. Na początku, słysząc takie pytania miałam ochotę się popłakać, parę lat później miałam ochotę pytającej osobie wylać wiadro zimnej wody na głowę. Ostatnio, przyjęłam po prostu wygodną dla siebie i nie obrażającą nikogo odpowiedź - “to nie jest takie proste jak się niektórym wydaje”.
Jest tak wiele powodów dla których kobiety nie zachodzą w ciążę – to mogą być problemy zdrowotne, zawodowe, brak zgody partnera (albo w ogóle brak odpowiedniego partnera), i wreszcie – brak ochoty na posiadanie dzieci. Żadna kobieta nie powinna czuć presji w związku z macierzyństwem – ani ta, która tego pragnie, ani ta, która się na nie nie decyduje. To jest bardzo indywidualna sprawa każdej kobiety, pary – oby nasze społeczeństwo wreszcie zaczęło tak to postrzegać.
Czy podejście do macierzyństwa w Polsce różni się od tego, co można zaobserwować w innych państwach?
Obserwując wiele kobiet zagranicą, mam wrażenie, że zdecydowanie więcej mówi się tam o problemach zajścia w ciążę, bezpłodności, o in vitro, utraconych ciążach, decyzjach o tym czy chce się rodzić naturalnie, czy chce się karmić piersią, czy zatrudnić nianię i wrócić do pracy, czy w ogóle planuje się mieć dzieci.
Myślę, że w Polsce indywidualne wybory dotyczące tych kwestii nadal są oceniane jako słuszne lub kontrowersyjne, a nie po prostu akceptowane jako czyjaś decyzja. Rzeczy, o których mówi się częściej i łatwiej oraz tematy, których lepiej nie poruszać publicznie. Na pewno wiele można zmienić aby nam, matkom Polkom, żyło się lepiej.