
– Milczałem, gdy wygadywał bzdury w TVP na każdy temat. Nic nie mówiłem, gdy napisał 300–stronicową książkę na temat swoich niby–dokonań. Moja cierpliwość skończyła się, gdy napisał tweeta o Margot. Tego, w którym życzył jej gwałtu w areszcie – mówi emerytowany nadkomisarz Marek Wojtal. Od dziś zamierza nazywać byłego komisarza Jacka Wronę ordynarnym kłamcą. W wywiadzie naTemat tłumaczy dlaczego.
REKLAMA
Przeczytaj też: Komentator TVP życzył aresztowanej gwałtu. Teraz prosi internautów o pieniądze na ochronę domu
Anna Dryjańska: Dał pan Jackowi "komisarzowi" Wronie 72 godziny na to, by pokazał dowody na swoje rzekome bohaterskie wyczyny. No i co?
Emerytowany nadkomisarz Marek Wojtal: No i nic. Nic nie przesłał. Z czystym sumieniem będę go teraz nazywał zwykłym, ordynarnym kłamcą. Właśnie szykuję się do nagrania kolejnego filmiku, bo 72 godziny minęły w niedzielę o 15:31.
Nie bierze pan pod uwagę, że pana nagranie do niego nie dotarło?
Wysłałem mu informację sms–em, wymienialiśmy wiadomości na ten temat. Jestem pewien, że je dostał.
Za nazywanie go kłamcą może pan wylądować w sądzie.
Jestem na to gotowy. Nie boję się. W sumie dobrze się złoży, bo wtedy będzie musiał przedstawić dowody na polecenie sądu. Opcje są dwie: albo jest bohaterem, albo kłamcą. I nie może udawać, że nie wiedział o mojej prośbie. Wysłałem mu sms–a.
Obaj panowie jesteście z Częstochowy. Znacie się?
Ależ tak, oczywiście! Latami razem pracowaliśmy w wydziale antynarkotykowym. Uczestniczyliśmy wspólnie w popijawkach po służbie. Już wtedy wyrobiłem sobie o nim zdanie jako policjancie i człowieku.
Jakie?
Od początku wiedziałem, że jest prawicowy i kościelny. No ale poglądy jak poglądy, każdy ma jakieś. Ja na przykład jestem centrowy i świecki. Ale nie o to chodzi. Podczas tych spotkań z kolegami z działu narkotykowego Jacek opowiadał nam bajki. Z pełną powagą snuł jakieś opowieści dziwnej treści. Zawsze musiał być w centrum uwagi. Z innymi policjantami tylko patrzyliśmy się na siebie porozumiewawczo – Jacek jest jaki jest, ale póki nie nawala jako funkcjonariusz, niech sobie gada. Czasami nawet mieliśmy z niego niezły ubaw – podpuszczaliśmy go, by puścił wodze fantazji.
A o czym wam opowiadał?
Było tego mnóstwo. Najbardziej zapadła mi w pamięć historia, która miała mu się niby przydarzyć, gdy jako student dorabiał w RFN. No więc Jacek przekonywał nas, że kiedyś, gdy niemiecką autostradą sunęły czołgi Bundeshwery, to on tę kolumnę zatrzymał i wzięli go na stopa.
Rozumie pani? Żołnierze mieli wziąć do czołgu jakiegoś obcego faceta z zagranicy stojącego przy drodze. Przecież to się kupy nie trzyma!
Albo jak kiedyś robiłem w szkole pogadankę o wakacyjnych niebezpieczeństwach. Mówię do tych dzieciaków, zakres standardowy, ruch drogowy, narkotyki, ryzykowny seks, bo wtedy w szkole wolno było mówić o antykoncepcji, a tu nagle z publiczności wstaje Wrona i zaczyna nawijać. Próbuje mi przejąć spotkanie! Stanowczo powiedziałem mu, by nie przerywał. A już w cztery oczy zapytałem go co o*****dala. Odpowiedział, że chciał tylko pomóc. A ja mu na to, że jak będę potrzebował pomocy, to sam poproszę.
To dwie anegdoty…
To tylko przykłady pierwsze z brzegu. Takich bzdurnych opowieści i dziwnych akcji miał znacznie więcej.
To dlatego nazywa pan go z przekąsem Jamesem Bondem?
Tak. Bo ja mu na słowo w te akcje w Kolumbii, Białorusi i na Ukrainie nie wierzę. A dowodów nie pokazał. Mój policyjny nos podpowiada mi, że nie ma czego pokazać. Ale jeżeli się mylę, to grzecznie przyznam się do błędu.
Jakiego rodzaju dowodów pan oczekuje? Czy to nie jest tak, że akcje antynarkotykowe są tajne?
Pamięta pani agenta Tomka? To jego zdjęcie z walizką pełną pieniędzy? Mundurowi – bo mówię także o żołnierzach – robią sobie na pamiątkę zdjęcia po akcji. Choćby po to, by pokazać potem dzieciom lub wnukom. No więc taki komisarz Wrona mógłby sobie trzasnąć takie zdjęcie po akcji choćby w barze w Bogocie. Uznałbym to za wystarczający dowód. Podkreślam, że chodzi o czas przed akcją albo po niej, wiadomo że działania operacyjne to nie moment na selfiki.
To nie jedyna sprawa, w której oczekuje pan dowodów od Jacka Wrony.
Tak. Jest jeszcze kwestia jego córki, która żyje i ma się dobrze rzekomo dzięki cudowi. Urodziła się bowiem jako wcześniak. Oczekuję, że mój dawny kolega przedstawi jakiś dokument z Watykanu, który potwierdza, że nastąpił cud. Na razie mamy do czynienia z pokazywaniem tej dziewczynki po kościołach jak misia na Krupówkach. Oczekuję, że Jacek Wrona ujawni, czy zarabia na tym pieniądze.
Intryguje mnie pewna kwestia. Opowieści o własnej bohaterskiej przeszłości Wrona snuje od lat. Dlaczego teraz zdecydował się pan postawić sprawę na ostrzu noża?
Milczałem, gdy wygadywał bzdury w TVP na każdy temat. Nic nie mówiłem, gdy napisał 300–stronicową książkę na temat swoich niby–dokonań. Moja cierpliwość skończyła się, gdy napisał tweeta o Margot. Tego, w którym życzył jej gwałtu w areszcie.
Jacek Wrona nie użył słowa gwałt.
Nie, ale jego komunikat jest bardzo czytelny. I mnie to jako policjanta, emerytowanego, ale jednak, oburzyło. Bo jako policjanci ślubujemy chronić wszystkich – bez względu na to, kim są. Nie wolno nawoływać do agresji, gdy ktoś nam się nie podoba, bo ma niewłaściwą tożsamość, płeć, czy kolor skóry.
Czyli miarka się przebrała z powodu publicznie wyrażonej homofobii?
Tak. Ja się proszę pani wychowałem na książkach "Trzej muszkieterowie", Szklarskiego i innych takich. I tam najważniejszy jest honor. Honor i przyzwoitość. A w zachowaniu kolegi Wrony widzę tylko ich przeciwieństwo. Chamstwo i ksenofobia nie mają nic wspólnego ani z policją, ani z Jezusem.
Najpierw komisarz przeprosił, a teraz robi zbiórkę wśród internautów na monitoring domu, bo czuje się zagrożony przez tzw. lewactwo.
Jak barany chcą mu wpłacać – niech wpłacają, choć kwota 20 tys. zł jest tak wielka, jakby zamierzał sobie zrobić pole minowe.
Temat równych praw ludzi LGBT jest panu bliski?
Tu chodzi o zasady. Sam jestem hetero – mam dorosłego syna, wnuka… Ale do gejów, lesbijek i tak dalej nigdy nic nie miałem. Obywatele jak wszyscy inni.
Mało wiedziałem na ten temat. Kiedyś miałem okazję poznać kilkoro tęczowych aktorów. Przeżyłem szok – jeden z nich był taki męski, że myślałem że musi być hetero. No ale człowiek uczy się całe życie, że stereotypy często nie są prawdziwe.
Śledzi pan wojnę policji z tęczą?
Oczywiście. Zaproponowałem nawet lokalnemu Razem, że jak mi dadzą tęczową flagę, to ja ją powieszę na maszcie kamienicy, której jestem współwłaścicielem. Co ciekawe jest usytuowana tuż przy komendzie policji. Czekam na odpowiedź.
A policja? I jest mi bardzo przykro ze względu na kolegów, którzy muszą wykonywać głupie rozkazy. Łatwo powiedzieć "zmień pracę", ale to wcale nie jest takie proste. No więc co mają zrobić? Wstydzą się i robią.
Część funkcjonariuszy nie ma już nawet identyfikatorów z nazwiskiem. Do tego mają twarze zasłonięte przez maski. W taki anonimowy sposób legitymują i zatrzymują ludzi.
Za moich czasów – a na emeryturze jestem od kilku lat – było inaczej. Gdy się chciało kogoś wylegitymować, to się samemu najpierw przedstawiało, ze stopniem włącznie. Potem mówiło się, z jakiego powodu prosi się o dokumenty, a na życzenie przedstawiano legitymację policyjną. I dopiero wtedy policjant przystępował do czynności.
Ale teraz rzeczywistość wygląda inaczej. Co by pan doradził osobie zaczepianej przez anonima w mundurze przypominającym policyjny?
Niczego nie chcę radzić, powiem co sam bym zrobił. Ja bym taką osobę rozbroił i wezwał policję. Bo skąd mam wiedzieć, że to nie jest jakiś przebieraniec? A udawanie funkcjonariusza to przestępstwo.
Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl
