
Od 3 tys. dolarów za reklamę na klatce piersiowej do 20 tys. za reklamę na czole – tak ceni się jeden z najbardziej znanych "żywych bilboardów". Umieszczanie reklam na ciele to popularna forma marketingowa w Stanach Zjednoczonych. A w Polsce? Na razie ulice pełne są ludzi obwieszonych jedynie plakatami i planszami. Ale kto wie...
REKLAMA
"Siedem tysięcy dolarów dostał w 2003 roku Jim Nelson, mieszkaniec Illinois, który sprzedał kawałek swojej głowy na przestrzeń reklamową. Kontrakt z reklamodawcą przewidywał, że co najmniej przez pięć lat Nelson będzie nosił na głowie wytatuowane logo firmy. Amerykanin zrobił to i przyciągnął do firmy 500 nowych klientów" – tak amerykańska prasa opisywała pierwszy przypadek marketingowego zjawiska, które w kolejnych latach zyskało miano "skinvertisingu", czyli "reklamy na skórze".
"Kto da więcej, by znaleźć się na moim ciele"
Od tej reklamy wytatuowanej na ludzkim ciele minęło dziewięć lat, a za oceanem niewielu pamięta, kto zrobił to po raz pierwszy. Żywe słupy ogłoszeniowe stały się tak popularne, że potencjalni "sprzedawcy" urządzają nawet licytacje w serwisach aukcyjnych i pytają: "Kto da więcej, by znaleźć się na mojej głowie/ręce/twarzy/nodze?". Chętnych nie brakuje. 37 tys. dolarów wyłożyła kilka lat temu jedna z firm, by przez 30 dni reklamować się na czole 21-letniego Andrew Fishera, znanego potem pod pseudonimem "Forehead Guy". Firma wylicytowała sobie czoło na aukcji w serwisie eBay.
Od tej reklamy wytatuowanej na ludzkim ciele minęło dziewięć lat, a za oceanem niewielu pamięta, kto zrobił to po raz pierwszy. Żywe słupy ogłoszeniowe stały się tak popularne, że potencjalni "sprzedawcy" urządzają nawet licytacje w serwisach aukcyjnych i pytają: "Kto da więcej, by znaleźć się na mojej głowie/ręce/twarzy/nodze?". Chętnych nie brakuje. 37 tys. dolarów wyłożyła kilka lat temu jedna z firm, by przez 30 dni reklamować się na czole 21-letniego Andrew Fishera, znanego potem pod pseudonimem "Forehead Guy". Firma wylicytowała sobie czoło na aukcji w serwisie eBay.
Czytaj także: Skaryfikacja - moda na blizny. Zobacz na co niektórzy są gotowi, by poczuć się pięknym
Jednym z najbardziej znanych "żywych bilboardów" jest Billy Gibby. Chciał być bokserem, ale kilka lat temu zarzucił ten pomysł na rzecz pracy w branży reklamowej. Podczas oglądania transmisji z meczu bokserskiego zauważył, że jeden z zawodników miał wytatuowany na swoim ciele adres strony internetowej. Billy poszedł w jego ślady, tyle że zamiast zastosować łatwo zmywalny tatuaż, wybrał wersję trwałą. Ceny wahają się u niego od 3 tys. dolarów (tatuaż na klatce piersiowej) do 20 tys. (na czole).
Żywe bilboardy? Nie w Polsce
Nie można powiedzieć, że reklamowanie produktu na powierzchni ciała budzi wątpliwości, jeśli odbywa się za obopólną zgodą. Po prostu potraktowalibyśmy to jak nośnik reklamy zewnętrznej.
Na ulicach polskich miast codziennie widzimy ludzi ubranych w plansze i plakaty reklamowe. Jak twierdzą zwolennicy "skinvertisingu", reklama na skórze to po prostu kolejny krok. Dla niektórych skuteczny i dopuszczalny, dla innych zbyt radykalny i przekraczający granice. Polacy, przynajmniej na razie, to ci "inni". Kilku pracowników agencji reklamowych, z którymi rozmawialiśmy, nawet nie słyszało o takim sposobie reklamy.
– Ja się w Polsce z tym nie spotkałem i my jako Rada Reklamy także nie mieliśmy z tym do czynienia. Nie wydaje mi się, by u nas taka inwazyjna metoda reklamowania na czole czy na twarzy zyskała popularność – mówi w rozmowie z naTemat Konrad Drozdowski, dyrektor generalny polskiej Rady Reklamy.
Czoło, głowa i twarz, czyli "nośniki reklamy zewnętrznej"
W Polsce reklamy na ciele można zobaczyć na przykład przy okazji gali bokserskich i innych sportów walki. Zawodnicy występując bez koszulek pozbawiają zainteresowanych przestrzeni reklamowych, więc krótkotrwałe tatuaże z henny są tutaj jak znalazł. – I pewnie to będzie jedyna forma występowania takiej reklamy. Traktowana raczej jako ciekawostka, ale nie stosowana masowo – stwierdza Drozdowski.
W Polsce reklamy na ciele można zobaczyć na przykład przy okazji gali bokserskich i innych sportów walki. Zawodnicy występując bez koszulek pozbawiają zainteresowanych przestrzeni reklamowych, więc krótkotrwałe tatuaże z henny są tutaj jak znalazł. – I pewnie to będzie jedyna forma występowania takiej reklamy. Traktowana raczej jako ciekawostka, ale nie stosowana masowo – stwierdza Drozdowski.
Czytaj także: Pokaż dziarę! Trendy w sztuce tatuażu
A co gdyby jednak "żywy słupy ogłoszeniowe" pojawiły się na polskich ulicach? Czy pojawiłyby się wątpliwości etyczne, tak jak po pierwszych przypadkach "skinvertisingu" w Stanach Zjednocznych, kiedy mówiono o karygodnym sprzedawaniu własnego ciała? Komisja Etyki Reklamy nie miałaby zastrzeżeń.
– Nie można powiedzieć, że reklamowanie produktu na powierzchni ciała budzi etyczne wątpliwości, jeśli odbywa się za obopólną zgodą – mówi Konrad Drozdowski. – Po prostu potraktowalibyśmy to jak nośnik reklamy zewnętrznej.

