Boisko jest stosunkowo małe, ograniczone bandami. Na nim dziesięć osób, osiem nic nie widzi, bo ma zawiązane paskiem oczy. Zresztą, nawet bez niego widziałyby bardzo mało. "Voy!" - taki okrzyk rozlega się co chwilę. To z hiszpańskiego, oznacza tyle, co "idę". Tak wygląda mecz piłkarski niewidomych. Niektóre kraje mają już swoją ligę. U nas ta dyscyplina wciąż jest w powijakach, niechętnie promowana przez media. A szkoda.
O najlepszych środkowych pomocnikach od zawsze mówi się, że dużo na boisku widzą. Bohaterowie tego tekstu nie widzą na boisku nic. Kompletnie. A jednak muszą zagrywać piłkę. Przejmować, podawać i strzelać. Mają dużo, dużo trudniej, ale za nic w świecie nie zamierzają się poddać.
Pomaga kubański perkusista
Lubomir Prask od kilkunastu lat pracuje z niewidomymi i słabowidzącymi piłkarzami. Gdy stało się jasne, że współorganizujemy Euro 2012, wyczuł dużą szansę. Próbował zainteresować media, próbował znaleźć ambasadorów tej dyscypliny. Niestety, wszystko bez powodzenia. - Pisałem do Jerzego Dudka. Maila, przez jego stronę. Ale nikt nie podjął tematu. Ale są ludzie, którym chce się nam wspierać. Pomaga chociażby Jose Torres, kubański perkusista, który mieszka we Wrocławiu - opowiada mi Prask, a w jego głosie czuć lekki żal.
Jest 22 czerwca 2012 roku. PGE Arena, za parę godzin ma się odbyć ćwierćfinał Euro, mecz Niemcy - Grecja. Najpierw jednak na murawę przepięknego stadionu wybiegają niewidomi i rozgrywają swój mecz. Dla wielu - najważniejszy mecz w życiu. - Odbyło się takie coś, to był przepiękny mecz, ale co z tego? Dzień wcześniej grali na tej samej murawie upośledzeni umysłowo i to dotarło do mediów, bo było w ramach olimpiad specjalnych. A meczu niewidomych nie widziałem natomiast żadnej poważnej relacji - przyznaje Prask.
Podczas meczów padają też piękne gole. Takie jak ten pod koniec filmiku:
Cztery faule i karny
W tej chwili dyscyplina jest jeszcze w powijakach. Dwie drużyny w kraju, Wrocław i Chorzów. Parę innych ośrodków wyraziło chęć dołączenia, ale nie idzie to łatwo. - Mamy kontakt ze wszystkimi trenerami w kraju, monitorujemy całą sytuację. Wydajemy też nasze pismo, miesięcznik "Cross", poświęcony kulturze fizycznej sportu i turystyki niewidomych i słabowidzących - dodaje Prask.
Zasady blind footballu, zwanego również footballem 5-a-side, są nader ciekawe. Grają ci, którzy nie widzą od urodzenia oraz ci, którzy częściowo lub całkowicie potracili wzrok w różnych przypadkach. Stąd, by zrównać szansę, ich zawiązane oczy.
Jest trochę jak w piłce i trochę jak w koszykówce. Jak w piłce, bo trzeba trafić do siatki. Boisko jest mniejsze, ma 40 na 20 metrów, bramki - proporcjonalnie - 3 na 2 metry. Jedynym zawodnikiem w drużynie, który nie ma zaklejonych oczu, jest bramkarz. Nim może być człowiek widzący, nawet była gwiazda futbolu, pod warunkiem, że nie gra zawodowo w piłkę 5 lat. Stąd właśnie niedawna deklaracja Jensa Lehmanna, czołowego niemieckiego bramkarza, który jeszcze w 2011 roku grał w lidze angielskiej. - Byłoby pięknie zagrać w reprezentacji Niemiec na paraolimpiadzie w Rio de Janeiro w 2016 roku - stwierdził. Minie pięć lat. Wtedy już będzie mógł.
Nie widzą, ale muszą być twardzi
- Nie chcielibyście, by taki Dudek stanął w waszej bramce? - pytam Praska.
- Oczywiście, że byśmy chcieli. On by przyciągnął całe rzesze ludzi, bardzo wiele mediów. Z angielską kadrą kiedyś trenował David Beckham i o blind footballu zrobiło się bardzo głośno - odpowiada mój rozmówca.
Czemu jest jak w koszykówce? Bo zbiera się faule. Każdy zawodnik, który jest w pobliżu piłki, musi w trakcie gry powiedzieć słowo "voy". To hiszpańskie "idę" obecne jest w każdym zakątku świata. - Niewidomi i niedowidzący to specyficzni ludzie. Każda zmiana w ich otoczeniu oznacza konieczność adaptacji, a ta nie jest rzeczą łatwą - mówi Prask. Jeżeli nie powiesz "voy" lub zrobisz to za późno, jest faul. Zawodnik, który fauluje po raz piąty, musi opuścić boisko, zastąpiony przez kolegę z drużyny. Jeżeli drużyna popełnia w jednej połowie czwarty faul, za ten i każdy następny rywal ma przedłużony rzut karny. Wykonywany z ośmiu metrów.
Mecz blind footballu w czasie paraolimpiady w Pekinie:
Mecz trwa dwa razy po dwadzieścia pięć minut. Każdy zespół może wziąć w każdej połowie jeden minutowy czas. Nie ma spalonych. Boisko otoczone jest bandami ze wszystkich stron. Gra jest dynamiczna - faule, kontuzje są na porządku dziennym. W tekście Mateusza Skwierawskiego w "Przeglądzie Sportowym" możemy znaleźć takie wspomnienie Praska: "Zawodniczka biegła bardzo szybko i zatrzymała się na słupku. Wszędzie krew, ona w szoku. Założono jej 16 szwów". Zawodniczka? Tak, to nie pomyłka. W jednej drużynie grają osoby różnej płci i będące w różnym wieku. W rozmowie z NaTemat Prask dodaje: - To jest gra kontaktowa, kontuzjogenna. Żeby ją uprawiać, musisz być twardy.
Fragment tekstu Mateusza Skwierawskiego z "Przeglądu Sportowego":
W Blind Football (blind – niewidomy z ang.) grają osoby ociemniałe, po chorobach lub wypadkach. Najczęściej mające coś wspólnego ze sportem, trenujące wcześniej amatorsko lub profesjonalnie. Tych, którzy nie widzą od urodzenia, a grają, jest odsetek. Mają bowiem ogromny problem z koordynacją i wyczuciem sytuacji na boisku.
Kot, którego pomylono z piłką
Ktoś pewnie zapyta, skąd zawodnicy wiedzą, że w pobliżu jest piłka. I co się w ogóle naokoło dzieje. Po pierwsze, każde boisko podzielone jest na trzy strefy. Obronną, strefę środkową i strefę ataku. W każdej z nich jest jedna osoba, która może podpowiadać piłkarzom. Tak zwany przewodnik. W obronie przewodnikiem jest bramkarz. Piłka jest w strefie środkowej? Trener ma prawo krzyczeć "po lewej", "metr z prawej". Strefa ataku. Każda drużyna ma za bramką rywala swojego człowieka, który instruuje kolegów. Pomaga im zdobyć bramkę. - Owszem, non stop lecą podpowiedzi, ale zawodnik ma wolną wolę. Często zdarza się, że postępuje wbrew zaleceniom. Że robi coś na własną rękę - opowiada Prask.
I kwestia druga, być może najważniejsza. W blind footballu piłkę słychać, bo ta zawiera dzwoneczek. Wydaje przez cały czas odgłos, przez co zawodnicy wiedzą gdzie jest i z której strony się zbliża. Anglicy stworzyli nawet dość kontrowersyjną reklamę. Mamy trening, być może mecz drużyny o nazwie Blind Wanderers. Nagle piłka wylatuje poza boisko, a na nim pojawia się kot, też mający dzwoneczek. I biega po murawie, a zawodnicy myślą, że tak szybko przemieszcza się piłka. W końcu jeden z nich kopie biednego kota. Ten gdzieś leci do góry.
Oto ta reklama:
- To nie jest nabijanie się z niewidomych piłkarzy? - pytam na koniec Praska.
- Wie pan, na początku tak to odbierałem. Ale potem stwierdziłem, że ta reklama świetnie pokazuje sedno sprawy. Sedno tej gry.