Wioletta Roslan, Polka mieszkająca w Szwecji, zginęła skacząc ze spadochronem z 300–metrowej skały w szwajcarskich Alpach. Była w ciąży i miał to być jej ostatni skok. Uprawiała BASE jumping, najniebezpieczniejszą odmianę spadochroniarstwa.
– BASE jumping jest jak jazda superszybkim samochodem po zatłoczonym mieście – mówi Tomasz Kozłowski, psycholog, instruktor ratownictwa górskiego i skoczek spadochronowy. BASE jumperzy skaczą z bardzo małych wysokości, mają ułamki sekund na podjęcie właściwej decyzji i nie są wyposażeni w zapasowy spadochron. Żadna inna dyscyplina sportów ekstremalnych nie ma tak wysokiego współczynnika śmiertelności. Norweskie badania nad ponad dwudziestoma tysiącami skoków oddanych w latach 1995–2005 wykazały, że średnio jedna na 2317 prób kończy się zgonem skoczka. – Ryzyko śmierci w sportach spadochronowych liczonych ogółem wynosi 0,025 proc. na jeden skok. Niestety, BASE jumperzy mocno zawyżają te statystyki. To najbardziej niebezpieczny sport świata – mówi Tomasz Kozłowski.
Ostatni skok
Jak informuje "Gazeta.pl", Wioletta Roslan była w czwartym miesiącu ciąży i chciała skończyć ze swoją niebezpieczną pasją. Fatalny w skutkach skok miał być tym ostatnim. Roslan oddała go w Alpach, skacząc z 300–metrowego urwiska Via Ferrata. Nie otworzył się jej spadochron. 37–letnia kobieta zginęła na miejscu. W internecie dostępny jest film, na którym zarejestrowano jej ostatni skok.
Członkowie rodziny tragicznie zmarłej oraz jej znajomi mówili w zagranicznych mediach, że Roslan była zagorzałą fanką BASE jumpingu. "Independent" napisał, że podróżowała po świecie, aby skakać wciąż w innych miejscach, a nawet specjalnie przeprowadziła się na dwa lata w inny region kraju, tylko dlatego, że oferował świetne warunki dla jej realizacji jej pasji.
Świat jest zbyt piękny, żeby całe życie robić to samo
W Polsce BASE jumping, czyli "buildings, antennas, spans and earth jumping", nie jest popularny. Borysław Dzieciaszek, doświadczony spadochroniarz, który w ciągu ostatnich 3 lat oddał siedem skoków w tej formule, twierdzi, że w całym kraju okazjonalnych BASE jumperów jest kilkunastu, a regularnie skacze 1-2 osoby. Nie mamy zbyt wielu miejsc, z których można skakać, więc Alpy są jednym z popularniejszych kierunków dla fanów tego sportu. Ale do historii wszedł skok Felixa Baumgartnera, który w 2002 roku skoczył z dachu hotelu Marriot w Warszawie.
Co motywuje ludzi do tego, by podejmować tak duże ryzyko? – Chęć zrobienia czegoś nowego, szukanie wyzwań – mówi Borysław Dzieciaszek. – Wcześniej skakałem z samolotu, ale po jakimś czasie człowiek zaczyna szukać czegoś więcej, potrzebuje nowych celów. Nie chciałem skupiać się na jednej dyscyplinie, bo świat jest zbyt piękny, żeby całe życie robić to samo – mówi.
Tomasz Kozłowski, psycholog i trener, który sam jest spadochroniarzem z ponad 700 skokami na koncie, wskazuje na dwie grupy czynników, które pchają ludzi do sportów ekstremalnych. – Pierwsze to czynniki osobowościowe. Skakać na spadochronie chcą ludzie, którzy potrzebują silnej stymulacji psychofizjologicznej, ciągłej zmiany i stale podnoszą sobie poprzeczkę, testując swoją odwagę i udowadniając, "że ja też potrafię" – mówi psycholog. Motywacja wynika jednak także z mechanizmów społecznych: – Kiedy wchodzimy w jakąś grupę, nieważne, czy skoczków, czy wędkarzy, po etapie aklimatyzacji zaczynamy rywalizować, chcemy być lepsi od innych. Wędkarze kupują nowe, lepsze kołowrotki i spławiki, a skoczkowie szukają coraz bardziej ryzykownych wyzwań – twierdzi Kozłowski.
Kiedy ze sceny zejść?
Na kursach spadochronowych, nie ma wolnych miejsc. Ustawiają się kolejki. Bo skoki są jak narkotyk i przyciągają bardzo różnych ludzi. – Naukowcy, artyści, pisarze, a nawet bezrobotni, którzy ciułają na jeden skok miesiącami – wylicza Kozłowski. Dodaje, że wśród jego kolegów skoczków funkcjonuje powiedzenie, że "lepsza adrenalina niż amfetamina". – Kiedy oddasz setki skoków, to przestaje już "kopać", potrzebujesz więcej. Niektórzy przerzucają się właśnie na BASE jumping, gdzie skacze się z wysokości 100 metrów. To już jest czysta adrenalina. Ja sam, kiedy skaczę z samolotu, na wysokości 300 metrów już "czuję zapach trawy". Niektórych to nie zadowala, chcą więcej – kwituje.
Borysław Dzieciaszek już nie skacze. Wycofał się, gdy jego żona zaszła w ciążę. – Skoki to euforia, adrenalina i dreszcz niepokoju. Ale kilku moich kolegów, którzy zginęli, zostawiło rodziny. Nie chciałem być następny. To kwestia odpowiedzialności za najbliższych – mówi.
Media po śmierci Wioletty Roslan przypomniały jej wypowiedź z 2008 roku, kiedy wystąpiła w szwajcarskim filmie dokumentalnym opowiadając o swojej pasji. Powiedziała wtedy: "Wiem, że śmierć zawsze towarzyszy mi podczas lotu, ale przecież nikt z nas tu na Ziemi nie będzie żyć wiecznie. Kiedy słońce zachodzi, gra się kończy, niezależnie kim jesteś".
Kiedy skaczę, czuję, że żyję. Normalne życie jest nudne. CZYTAJ WIĘCEJ
Borysław Dzieciaszek
skoczek spadochronowy
Na B.A.S.E. jumpera czeka również kilka innych niebezpieczeństw, takich jak, zderzenie ze skalnym występem, awarie w otwarciu spadochronu, czy lądowanie na bardzo nierównym i ograniczonym terenie. Na szczęście skacząc do fiordu, nie trzeba obawiać się stróżów prawa. Spotkanie z nimi, w najlepszym razie, zakończyłoby się zarekwirowaniem sprzętu. CZYTAJ WIĘCEJ